Konflikty i małżeństwo Drukuj Email
Autor: Kazimierz i Ludmiła Sosulscy   
środa, 26 lutego 2020 07:03

Wiele lat temu jeden z naszych przyjaciół zauważył w rozmowie, że się z żoną właściwie nigdy nie sprzeczają. Było w tym stwierdzeniu trochę zdziwienia, trochę jakby dumy i zarazem zastanowienia nad sytuacją. Dodać trzeba, że małżeństwo było dla nich stosunkowo nowym stanem.

Też się zdziwiliśmy, ponieważ u nas tak różowo nie było. Całkiem często i zawzięcie dyskutowaliśmy o różnych sprawach. Mieliśmy też dłuższy staż małżeński. A ponieważ sprawa nas zaintrygowała, po jakimś czasie, gdy się nadarzyła okazja, „zasięgnęliśmy języka” u żony naszego przyjaciela. Usłyszawszy, co powiedział mąż, wyjaśniła: – No tak, bo ja po prostu zawsze się godziłam z tym, co on chciał, nawet wtedy, kiedy mi to nie odpowiadało. – W każdym razie taki był sens jej wypowiedzi na ten temat.

Pomyśleliśmy: Dziewczyna wychowana w chrześcijańskim domu i środowisku, od dziecka znająca Ewangelię – podobnie zresztą jak jej mąż – myślała pewnie, że tak się ma zachowywać dobra chrześcijanka: dla siebie zatrzymywać własne zdanie, nie forsować swego poglądu, bo wszak „mąż jest głową domu”. Na takie jej zachowanie wpływ miało też z pewnością jej usposobienie, a też całkiem nowa sytuacja życiowa. Oboje byli w podobnym wieku, po studiach, pracowali. W pracy żona jako specjalistka w swojej dziedzinie, musiała umieć wyrażać swoje zdanie w czasie merytorycznych dyskusji i nieraz też podejmowała istotne dla przedsiębiorstwa decyzje. Czyżby w domu nie mogła mieć własnej – czasem innej – opinii na temat wspólnych życiowych spraw? W kolejnych latach ich małżeńskiego życia zweryfikowała swoją postawę i umiała dążyć do tego, co uważała za słuszne, zdecydowana na dyskusje, gdy napotykała opór męża.

Jak więc jest z tym chrześcijańskim wzorcem małżeństwa? Przyjrzyjmy się apostolskim wskazówkom. Zauważmy, że zalecenia obu apostołów: i Pawła, i Piotra wprowadzają w małżeństwie pewną równowagę. Określając, kto jest głową, a kto tzw. ciałem, równocześnie akcentują zasadę, że w Chrystusie wszyscy ludzie są sobie równi, a owo poddanie i uległość żony w małżeństwie należy raczej do kategorii szacunku, który jest podstawą podporządkowywania się sobie nawzajem wszystkich chrześcijan (por. Efezjan 5,21.22.33). Innymi słowy, chodzi o liczenie się z każdym innym człowiekiem, z innym chrześcijaninem, a szczególnie z osobą najbliższą. Analogia głowy i ciała odnosi się bardziej do obrazu pozostawania w jedności, niż sprawowania władzy i ulegania jej (por. (1 Koryntian 12,27; Kolosan 2,19). Ale nie zawsze chrześcijanie to właśnie chcą wyczytać.

Po pewnym wykładzie na małżeńskie tematy w gronie chrześcijanek, podeszła do prelegentki jedna z uczestniczek, by porozmawiać o swoim małżeństwie. Była to osoba, która wraz z mężem nawróciła się stosunkowo niedawno i miała pytania dotyczące układu stosunków w swoim małżeństwie, ponieważ jej mąż zachowywał się jak – obrazowo mówiąc – udzielny władca. Prelegentka zapytała, jaki był ten mąż zanim oboje stali się świadomymi chrześcijanami. – Taki sam – odpowiedziała uczestniczka konferencji – tylko teraz powołuje się na Biblię.

I o to właśnie chodzi. Czytając Biblię, często nie bierzemy pod uwagę, że konkretne zawarte w niej wskazówki dotyczące stosunków międzyludzkich dotyczyły też konkretnej społecznej sytuacji. Pozycja kobiet w starożytności – i jak wiadomo nie tylko wtedy, ale w niektórych kulturach także dzisiaj – była zdecydowanie niższa niż mężczyzn. Np. w starożytnej Grecji – i jeszcze długo potem w tzw. świecie nowożytnym, jeśli chodzi o nasz obszar kulturowy – nie były one obywatelkami. W tej dziedzinie pozostawały na poziomie niewolników i dzieci. Nie mogły mieć zdania w sprawach publicznych, a już na pewno nie mogły zabierać głosu.

Apostolskie nauczanie powstawało zatem w świecie, w którym powszechne było oczekiwanie od żony posłuszeństwa mężowi. Mężowie bywali wtedy zwykle starsi od żon, często o ponad dziesięć lat, ponieważ w związek małżeński wstępowali zwykle około trzydziestego roku życia, np. w Grecji. Kobiety zaś były wydawane za mąż w wieku lat kilkunastu. Zatem różnica wieku bardzo sprzyjała tej nierówności. W takiej sytuacji raczej trudno wyobrazić sobie partnerski układ stosunków między małżonkami. Jednak sprytne kobiety umiały sobie poradzić wtedy, a też w następnych stuleciach. Nie bez powodu pojawiło się powiedzenie o głowie i szyi. Gdzie brak równościowego układu stosunków, rozwijają się różne techniki manipulacyjne, równie mało mające do czynienia z szacunkiem wobec drugiej osoby, co mniej lub bardziej wyraźna dominacja.

Czy można żyć bezkonfliktowo?

Gdzie dwoje ludzi, nawet wyznających ten sam system wartości i mających podobne podejście do życia, tam zawsze istnieje szansa pojawienia się odmiennego spojrzenia na jakąś sprawę. Nie zawsze tak być musi, ale wystarczająco często pojawia się w nawet najlepiej funkcjonujących, dobranych małżeństwach, ponieważ rozbieżność, inny pogląd i zrozumienie jakiejś rzeczywistości są czymś naturalnym. Możemy przecież – jako różne osoby – mieć różne odczucia, odmienne punkty widzenia, oczekiwania. I trzeba się z tym liczyć. A nie przychodzi to zbyt łatwo, bo często tylko nam się wydaje, że rozumiemy drugą stronę. Tymczasem, żeby naprawdę kogoś poznać, trzeba z nim skonsumować tę przysłowiową beczkę soli.

To prawda, że łączy nas miłość, że wspólnie dążymy do celu określonego poprzez fakt nowego narodzenia w Chrystusie, czytamy tę samą Biblię i modlimy się do tego samego Stwórcy. Jednak musimy mieć świadomość, że równocześnie, jako mężczyzna i kobieta, jesteśmy bardzo różni. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak często każde z nas inaczej widzi i ocenia rzeczywistość.

Kiedy więc dochodzi do kontrowersji na jakimkolwiek tle, nie ma sensu cytowanie przez męża tekstów biblijnych o posłuszeństwie żony i jej podległości wobec głowy rodziny, bo wtedy żona przywoła dalszą część tego fragmentu, w którym jest mowa, że Chrystus, jako Głowa Kościoła, jest zbawicielem Eklezji i dlatego mężowie winni miłować swoje żony jak samego siebie.

Istotna umiejętność

Zdobycie umiejętności radzenia sobie w sytuacjach nieuniknionych często rozdźwięków jest istotnym wyzwaniem dla każdego małżeństwa. Ci, którzy posiedli taką sprawność, potrafią przekształcać je w okazje do duchowego wzrostu. Okazuje się wtedy, że dzielące nas różnice też mogą się przyczyniać do pogłębienia zażyłości i wzmocnienia więzi. Natomiast „chowanie głowy w piasek”, unikanie stawienia czoła konfliktowym sytuacjom, sprawia jedynie potęgowanie się napięcia zatruwającego ogólną atmosferę małżeńskiego współistnienia.

Aby tego uniknąć każde z małżonków powinno uznać istnienie różnego rodzaju rozbieżności i różnic zdań za sprawę najzupełniej normalną. Nie obwiniać za to ani siebie, ani współmałżonka, i też nie udawać, że tego nie ma. Raczej uczyć się wykorzystywać różnice opinii jako okazję do wspólnego wypracowywania umiejętności znajdowania porozumienia i kompromisu oraz lepszego rozumienia siebie nawzajem.

Każde z małżonków powinno pielęgnować w sobie postawę szacunku wobec drugiej strony. Starać się zrozumieć i uszanować punkt widzenia współmałżonka. Często bowiem okazuje się, że przyczyną rozdźwięku jest bardziej niewłaściwa postawa, niż jakiś istotny, zewnętrzny problem.

Przede wszystkim należy więc dążyć do zdefiniowania istoty spornego problemu. Jest to połowa sukcesu. Dotarcie do punktu, gdzie tkwi prawdziwy powód nieporozumienia jest tak ozdrowieńcze, jak postawienie właściwej diagnozy przez lekarza.

Najgorsze natomiast, co można zrobić, to pozwolić konfliktowi tlić się bez rozwiązania. Mamy przecież być dla siebie nawzajem pomocą i dlatego za wszelką cenę należy dążyć do rozmowy i ustalenia, co można zrobić z daną kłopotliwą dla nas sprawą.

Czasem trzeba ustąpić całkowicie. Każde z małżonków ma taką możliwość. Jeżeli szanujemy się wzajemnie i szczerze zależy nam na dotarciu do prawdy, to tzw. oddanie pola nie jest przegraną jednej strony, lecz zwycięstwem obojga.

Można ustąpić częściowo. Zależnie od sytuacji i dobrej woli obojga. Na pewno ułatwi to podjęcie dobrze wypracowanej wspólnej decyzji.

Czasem można i trzeba pogodzić się z tym, jak jest. Akceptacja odmiennego stanowiska współmałżonka nie musi być kapitulacją. Jest raczej wyrazem szacunku dla jego suwerenności jako osoby, ale też oznaką, że bardziej zależy nam na dobru małżeństwa i rodziny, niż na osobistej wygranej. Na pewno będzie to korzystne dla wszystkich.

Jak rozmawiać?

Często bywa tak, że mamy coś za złe współmałżonkowi, nosimy to w sobie, sprawa boli nas, uwiera, ale nie umiemy z nim o tym spokojnie porozmawiać. Tlące się w nas niezadowolenie kładzie się cieniem na wzajemnych relacjach, a gdy w jakimś momencie kielich goryczy się przeleje, dajemy upust rozgoryczeniu, podnosimy głos, mówimy: Bo Ty zawsze… Ty nigdy… Druga strona zwykle nie pozostaje dłużna. Wytacza swoje kontrargumenty tego samego rodzaju i powstaje błędne koło wzajemnych oskarżeń. Zamiast skoncentrować się na problemie do rozwiązania, wspólnie rozważyć jakieś za i przeciw, wikłamy się w niepotrzebną i rujnującą walkę, która ze zmiennym szczęściem toczy się dzień po dniu, tydzień po tygodniu niszcząc nas wewnętrznie.

Jak już było powiedziane, różne zdania np. na temat sposobu wychowywania dzieci, kontaktów z rodzicami, spraw finansowych rodziny i mnóstwa innych rzeczy, to normalność. Każdy z nas ma prawo do swoich sądów, więc mamy te swoje przekonania, opinie, ale ponieważ działamy wspólnie, musimy wszystko jakoś tak poskładać, aby nie było jak w bajce Kryłowa o raku, szczupaku i łabędziu, które zaprzężone do jednego wozu nie mogą go ruszyć, z miejsca, gdyż każde z nich w inną ciągnie stronę. Musimy pchać wózek razem i to do przodu, w tym samym kierunku. Jak tego dokonywać dzień po dniu?

Nie będziemy umieli, jeśli nie nauczymy się rozmawiać o spornych sprawach. By to jednak było możliwe, osoba rozpoczynająca dialog musi sobie dokładnie przemyśleć, o co dokładnie jej chodzi. Uzbroić się w zapasy cierpliwości i życzliwości wobec współmałżonka i tak przemyśleć sprawę argumentacji na rzecz swojego zdania, by nie było w niej miejsca na dyskredytowanie drugiej strony. I wtedy dopiero, w rzeczowej rozmowie, trzymając na wodzy emocje, przekazać swój punkt widzenia.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Nieraz sprawy są delikatnej natury i potrzebujemy wielkiego taktu, empatii i zrozumienia, a także otwartości, żeby rozmawiać o tym, czego nam np. ze strony współmałżonka brakuje i o czym on po prostu – jak sądzimy – powinien po prostu wiedzieć „sam z siebie”. Mówienie o tym wprost jest w naszym odczuciu jakimś dyshonorem. Jednak czasem jest to niezbędne i dla dobra sprawy musimy „spuścić” z tonu.

Rozmawiając o czymkolwiek, co dotyczy naszego małżeństwa, absolutnie świadomie wystrzegajmy się słów, które mogą wywołać silną reakcję obronną drugiej strony. Salomon powiada: „Język mądrych pogłębia wiedzę, z ust głupców wypływa głupota” (Przysłów 15,2 BE). Módlmy się zatem o mądrość także co do znajomości stopnia „uwrażliwienia” na krytyczne uwagi naszego męża czy żony.

I oto któreś ze współmałżonków podejmuje ryzyko rozmowy na temat dotyczącego obojga problemu. Załóżmy, że ma należytą postawę. Czy powodzenie przedsięwzięcia zależy tylko od osoby inicjującej? Oczywiście nie. Druga strona również ma okazję wykazać się dobrą wolą. Przede wszystkim musi pojąć i przyjąć uwagi na wywołany temat w dobrej wierze. Uznać, że zamiarem drugiej strony nie jest urażenie, oskarżenie, zdyskredytowanie partnera. Musi chcieć zrozumieć, co i dlaczego go niepokoi lub uwiera. Starać się zrozumieć jego stan ducha, uczucia. Postawić się w jego sytuacji, wyobrazić sobie swoje odczucia na jego miejscu.

Nie jest łatwo słuchać negatywnych uwag o sobie, nawet tych wyrażanych w bardzo spokojny, wyważony sposób. Zwykle w umyśle krytykowanego natychmiast pojawia się niezadowolenie, sprzeciw. Jednak życiowe doświadczenie pozwala nam zrozumieć – jeśli tylko chcemy wyciągnąć takie wnioski – że gdy pozwolimy przebrzmieć w nas pierwszym negatywnym odczuciom, mamy szansę spokojnie spojrzeć na zarzuty i ocenić ich adekwatność. Jeśli staramy się być wobec samego siebie możliwie obiektywni, wiemy, że różne krytyczne wobec nas spostrzeżenia mogą mieć rację bytu, bo przecież sami z siebie też nieraz bywamy niezadowoleni. Wiemy też, że negatywne odczucia miną, a wiedza zdobyta dzięki słusznej krytyce pozwoli nam wznieść się odrobinę wyżej. Jesteśmy różni, gdy chodzi o temperament, ale wszyscy potrzebujemy cierpliwości. Trzeba jej temu, kto decyduje się rozpocząć rozmowę na kontrowersyjny temat, i temu, kto musi się zmierzyć z krytyką czy tylko odmiennym zdaniem. Zachętę niech stanowią słowa króla Salomona: „Cierpliwy jest bardzo roztropny, porywczy ujawnia własną głupotę. Lepszy nieskory do gniewu od bohatera, człowiek opanowany od zdobywcy miasta” (Przysłów 14,29; 16,32 BE).

Wzorce biblijne

Chrześcijanin wyzwania rozwiązania konfliktu podejmuje się ze względu na Boga. Motywuje go do tego Boże Słowo.

Dobrym przykładem Bożego sposobu zachowania w sytuacji rodzinnego konfliktu jest np. Józef, którego zawistni bracia sprzedali do Egiptu (Rodzaju 37). Jak wiemy, włożył on bardzo wiele wysiłku, by doprowadzić do scalenia rodziny.

Ogromną zachętę stanowi też postawa naszego Pana, który „nie złorzeczył, gdy Mu złorzeczono, nie groził, gdy cierpiał, lecz się powierzał Temu, który sądzi sprawiedliwie” (1 Piotra 2,23). W tamtym społeczeństwie, gdzie nad wyraz istotnymi były sprawy szacunku i honoru, wszelkie dotykające kogoś poniżenie było bardzo bolesnym doświadczeniem. Dla niewolnika w czasach starożytnych mogło być chlebem powszednim, ale dla jego pana było nie do pomyślenia. Mimo to wielu ówczesnych filozofów radziło, by w takiej sytuacji zachować się spokojnie i nie szukać natychmiast odwetu. Tym bardziej więc chrześcijanin powinien postępować tak, jak radzi ap. Paweł: „Nikomu złem za zło nie odpłacajcie. Wobec wszystkich ludzi troszczcie się o to, co jest dobre. Jeśli to możliwe, o ile to od was zależy, zachowujcie pokój ze wszystkimi ludźmi. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rzymian 12,17.18.21 BE).

Pomocna może być też inna rada ap. Pawła. „Trwając zaś w prawdziwej miłości, wzrastajmy pod każdym względem ku Temu, który jest Głową, Chrystusem. Dlatego odrzućcie kłamstwo i mówcie sobie nawzajem prawdę, bo jesteście członkami jednego ciała” (Efezjan 4,15.25 BE).

Mówienie prawdy w miłości jest nie lada sztuką. Wartą jednak zachodu. Dzięki temu konfliktowa sytuacja może posłużyć rozpracowaniu konkretnego problemu, a też lepszemu poznaniu siebie nawzajem. To tak jak z książką. Gdy stoi na półce, znamy ją tylko z napisu na grzbiecie. Biorąc do ręki poznajemy jej okładkę. Jeśli ją przekartkujemy, pobieżnie zapoznając się z tekstem, zorientujemy się mniej więcej, o co w niej chodzi. Często bywa to niestety jedyna prawda, jaką o niej sobie przyswoiliśmy. Jakże jest jednak niepełna! Ilu wzruszeń mogłoby nam dostarczyć zanurzenie się w tym, co znajduje się między okładkami. Wtedy dopiero mamy możliwość zagłębienia się w myślach i uczuciach autora.

Podejmujmy się tego trudu codziennie. Motywuje nas do tego ap. Paweł słowami: „Gniewajcie się, ale nie grzeszcie, niech słońce nie zachodzi nad waszym gniewem. Nie dawajcie miejsca diabłu” (Efezjan 4,26-27 BE). A w przekładzie opisowym: „Gniewajcie się, ale nie grzeszcie, nie pozwólcie, by słońce zaszło, nim uporacie się z przyczyną waszego gniewu; w przeciwnym razie zostawiacie furtkę Przeciwnikowi” (KŻNT).

Dobrze jest też mieć świadomość, że do zakończenia konfliktu nie wystarczy samo „przepraszam”. Skuteczne pokonanie rozdźwięku wymaga wyjaśnienia i poproszenia o wybaczenie. Oznacza to, że bierzemy na siebie odpowiedzialność, a nasza pokora sprawi, że nić porozumienia w małżeństwie zostanie wzmocniona.

W odważnym stawianiu czoła rozdźwiękom i nieporozumieniom pomocne być może wyobrażenie sobie białej kartki z ciemną plamką w rogu o powierzchniach 95% i 5%. Oznacza to, że tak naprawdę zgadzamy się ze sobą w 95%, a do uzgodnienia pozostało tylko 5%.

Przy tak konstruktywnym nastawieniu, nawet gdy dojdzie do kłótni, może się ona okazać pomocna, bo ujawni głębsze uczucia. Jeżeli dokładnie wiemy, dlaczego doszło do sporu, kłótnia może pomóc w dokonaniu niezbędnych zmian we wzajemnych kontaktach, tak by nie były one przyczyną następnych podobnego rodzaju.

Warto też wspólnie się zastanowić nad fragmentem listu ap. Pawła: „Niech żadna szkodliwa mowa nie wychodzi z waszych ust, a tylko słowa dobre, pomocne w zaspokojeniu potrzeby, słowa, które przyniosą korzyść słuchającym ich. Wyzbądźcie się wszelkiej zgorzkniałości, wściekłości, gniewu, aroganckiej pewności siebie i oszczerstwa wraz z wszelką złośliwością. Bądźcie natomiast dla siebie nawzajem uprzejmi, życzliwi; i przebaczajcie jeden drugiemu, tak jak w Chrystusie przebaczył wam Bóg” (Efezjan 4,29.31.32 KŻNT).

Kazimierz i Ludmiła Sosulscy (Chn 4-6/2019)