Nasza główna potrzeba Drukuj Email
Autor: P.J. Rogozin   
sobota, 07 lipca 2018 21:00

A ponad to wszystko przyobleczcie się w miłość (Kol 3,14).

Chrześcijaństwo, w czystej jego postaci, nigdy nie było przeznaczone przez Boga tylko dla katedr, ambon i ołtarzy; było ono przeznaczone dla odrodzonego człowieka, jego „nowego serca” i „ odnowionego życia”.
Prawdziwe chrześcijaństwo nie jest odejściem lub ucieczką od realnego, ale mocą do zwycięskiego życia. Dlatego, jeśli chrześcijaństwo, które osobiście przyjęliśmy i które wyznajemy w niedzielę, pozostaje w ścianach domu modlitwy lub zborowej sali, a nie idzie razem z nami w pozostałe dni tygodnia do pracy, na służbę, na zajęcia; jeśli ono nie zmienia naszego charakteru, nie ucieleśnia się w nas i nie okazuje się w naszym codziennym życiu – to nasze chrześcijaństwo jest fałszywe.

Chrześcijaństwo jako droga miłości, nie może być egoistyczne, formalne, obojętne na cudze nieszczęścia i obojętne na potrzeby otaczającego środowiska. Chrześcijanin bez miłości jest fałszywym chrześcijaninem, a chrześcijaństwo bez miłości jest fałszywym chrześcijaństwem.

I tak, mamy wystarczającą podstawę, aby powiedzieć, że tylko to, co wywyższone, co szlachetne, co oparte jest na wyrzeczeniu i poświęceniu samego siebie, co jest pełne miłości i wdzięczności ku Zbawicielowi, który nas odkupił, co jest pełne współczucia dla bliźniego, co usprawiedliwia się i wyjaśnia przez miłość - wszystko to i tylko to jest prawdziwym chrześcijaństwem.

Chyba nie trzeba mnożyć rozmiarów tej pracy, wnikając w takie pytania, jak: dlaczego my, chrześcijanie, straciliśmy swoją „pierwszą miłość”? Kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach straciliśmy ją? W jaki sposób chrześcijaństwo miłości „według ducha” zmieniło się nagle w chrześcijaństwo obrzędu „według litery”? Nas w pełni zadawala już ten bezsporny fakt, że miłość przez nas została zgubiona i że powrót do tej „ pierwszej miłości” jest koniecznością (Ap 2,4).
Czytelnik nie może nie zauważyć tej podstawowej różnicy, która jest między prawdziwym chrześcijaństwem, wypływającym z wiecznego źródła miłości i tym rodzajem pozornego chrześcijaństwa, które zostało przyjęte w wyniku dziedzictwa, z drugiej ręki, według tradycji. Skutki tej smutnej zamiany są oczywiste.

Trzeba być człowiekiem ślepym duchowo, żeby nie widzieć w jakim kierunku zmierza zdegenerowany człowiek. Jak cały człowiek, który powinien być „świątynią Ducha Świętego”, zmienia się w jakąś „ jaskinię zbójców”, a serce – mieszkanie miłości – w melinę wszelkiego ducha nieczystego.
Zobaczcie, co pozostało z moralnych zasad rodziny, kościoła, społeczeństwa i całej ludzkości? Obserwując wszystkie te oznaki powtórnego przyjścia Chrystusa, chce się wykrzyknąć razem ze starotestamentowym prorokiem: Biada nam, gdyż dzień się nachylił, gdyż wydłużają się cienie wieczorne (Jr 6,4 ).

Wbrew wszystkim sukcesom, odkryciom, osiągnięciom i olśniewającym zdobyczom nauki, świat przeżywa nie rozkwit, ale zmierzch duchowej kultury. Biada nam, jeśli nie widzimy tego i nie przyjmujemy do serca, gdyż dzień rzeczywiście „ chyli się ku wieczorowi”.
Dla wielu z nas dzień naszego życia skłania się ku zmierzchowi. Szybko minęło dzieciństwo, młodość, wiek dojrzały, niezauważalnie skrada się starość i kładą się wieczorne cienie, zaczyna wiać chłodem grobu.
Boży „dzień łaski, dzień zbawienia, który trwa już dwa tysiące lat, też zbliża się do końca, a razem z nim kończy się dzień naszej służby dla Pana, zbliża się koniec historii ludzkości i otwiera się niekończąca się wieczność.
Rozmyślając o szybko upływającym życiu, apostoł Paweł pobudza wierzących, aby się ze snu obudzili, złożyli z siebie wszelki ciężar, przyoblekli się w Pana naszego Jezusa Chrystusa, odrzucili uczynki ciemności, a oblekli się w zbroję światłości, pominęli początki nauki o Chrystusie, zwróciwszy się ku rzeczom wyższym, przyoblekli się w miłość....
Z mnóstwa metafor, którymi Apostoł Paweł posługuje się w swoich listach, „ szata” jest jedną z lepszych. Porównuje szatę materialną dla ciała z szatą duchową dla duszy.
Nasi prarodzice „ chodzili w światłości Pańskiej” i „nie wstydzili się”, gdyż byli w „ szacie światłości”, w szacie, którą przyobleczony jest Sam Pan, jak napisano: Panie, Boże mój, jesteś bardzo wielki! Przywdziałeś chwałę i majestat. Przyodziewasz się światłością jak szatą ( Ps 104,1-2).

W momencie upadku w grzech, człowiek stracił swoją duchową szatę i według swojej grzesznej natury pozostaje duchowo nagim. Prarodzice nierozumnie próbowali przykryć swoją nagość figowym liściem, ubraniem materialnym... Naśladując ich, wielu ludzi dotąd odczuwa swoją duchową nagość przed Bogiem i próbuje przykryć ją swoimi : „ dobrymi uczynkami”, szatą swojej własnej sprawiedliwości, a nie sprawiedliwości ofiary Chrystusowej, dokonanej na Golgocie. Niestety, oninie wiedzą jeszcze, że przed nawróceniem do Chrystusa sprawiedliwość nasza jest, „ jak szata splugawiona” (Iz 64,6).
Apostoł Paweł pisze do wierzących, że naszą sprawiedliwością jest Chrystus i sam osobiście pragnie znaleźć się w nim nie mając własnej sprawiedliwości, opartej na zakonie, lecz tę która się wywodzi z wiary w Chrystusa, sprawiedliwość z Boga, na podstawie wiary... (Flp 3,9). Bogatemu młodzieńcowi, polegającemu na swojej sprawiedliwości, Chrystus powiedział: - „ jednego ci brak (Mk 10,17-22).
Do jednego ze zborów Chrystus mówi: Mam ci za złe, że porzuciłeś pierwszą twoją miłość... (Ap 2,4).

Dziś Chrystus zwraca się do nas poprzez słowa, które do wypowiedział do zboru w Laodycei, rysując duchowy stan współczesnego chrześcijaństwa: Znam uczynki twoje, żeś ani zimny ani gorący. Obyś był zimny albo gorący!... Ponieważ mówisz: Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję, a nie wiesz, żeś pożałowania godzien nędzarz i biedak, ślepy i goły, radzę ci, abyś nabył u mnie złota w ogniu wypróbowanego, abyś się wzbogacił, i abyś przyodział szaty białe, aby nie wystąpiła na jaw haniebna twoja nagość, oraz maści, by nią namaścić oczy swoje, abyś przejrzał. Wszystkich, których miłuję, karcę i smagam; bądź tedy gorliwy i upamiętaj się (Ap 3,17-19).
Oto dlaczego apostoł Paweł przestrzega wierzących przed niebezpieczeństwem zaślepienia i wszelkich fałszywych mniemań o sobie mówiąc: Jeśli tylko przyobleczeni, a nie nadzy będziemy znalezieni przed obliczem Pańskim (2 Kor 5,3). Pamiętajcie, że wszyscy, którzy zostaliście w Chrystusie ochrzczeni, przyoblekliście się w Chrystusa (Ga 3,27).

Paweł nakazuje zewlec z siebie starego człowieka wraz z uczynkami jego i przyoblec nowego, który się odnawia ustawicznie ku poznaniu na obraz tego, który go stworzył.... Paweł pisze: Przeto przyobleczcie się jako wybrani Boży, święci i umiłowani w serdeczne współczucie, w dobroć, pokorę, łagodność i cierpliwość. I jakby sumując całą tę listę duchowych szat, pisze: A ponad to wszystko przyobleczcie się w miłość, która jest spójnią doskonałości.
Chyba nie trzeba się pytać, dlaczego powinniśmy przyoblec się w miłość przede wszystkim i ponad wszystko?
Powinniśmy uczynić to dlatego, że miłość przewyższa wszystkie wyliczone przez niego wartość - lecz z nich największa jest miłość (1Kor, 13,13).
Powinniśmy przyoblec się w miłość, gdyż jest to największa potrzeba człowieka. Nadrzędnym celem każdego człowieka powinno być „osiągnięcie miłości”, gdyż tylko ona uczy nas i daje potrzebną, duchową moc do tego, żeby znosić niedoskonałości innych, szanować wszystkich, wszystkich kochać.

Największą potrzebą każdej rodziny jest to, aby przyoblec się „w miłość”. Rodzina bez miłości jest rodziną bez duszy. Bez miłości w rodzinie nie może być ani szczęśliwego dzieciństwa, ani uskrzydlonej młodości, ani upragnionej dojrzałości, ani godnej starości, ani spokojnej śmierci, ani błogosławionej wieczności.
W końcu, w czym zawiera się największa potrzeba współczesnego zboru, jak nie w tym, żeby każdy jego członek osobiście przeżył odrodzenie z góry i przekonał się w praktyce, co znaczy „przyoblec się w miłość” i ciągle trwać w miłości?
Kiedy można powiedzieć, że „ przyoblekliśmy się w miłość”? Tylko wtedy, kiedy przyjęliśmy Chrystusa Jezusa nie tylko jako naszego osobistego Zbawiciela, lecz i jako naszego osobistego Pana. Kiedy On, jako nasz Pan i Władca, zasiada na tronie naszej duszy, otrzymawszy od nas pełne i bezwarunkowe prawo zarządzania i kierowania naszym życiem; kiedy owoce Ducha Świętego wyraźnie okazują się w naszym charakterze; kiedy my, jako nędzni słudzy, nauczyliśmy się Jemu służyć i ulegać we wszystkim; kiedy już nie będziemy tylko dla siebie, ale będziemy żyć dla Pana.

Jakże trudno współczesnym chrześcijanom zrozumieć i przyjąć te prawdy. Jakimi niedosięgłymi wydają się one dla nas wszystkich. A przecież taki duchowy stan był wyróżniającą cechą apostolskiego kościoła i pozostaje po dzisiejszy dzień istotą prawdziwego chrześcijaństwa. Słowo Boże jednoznacznie mówi: umarł (Chrystus) za wszystkich, aby ci, którzy żyją, już nie dla siebie samych żyli, lecz dla tego, który za nich umarł i został wzbudzony (2Kor 5,15).
Już mówiliśmy o tym, że na ziemi króluje nieubłagane prawo egoizmu. Egoizm jest istotą grzechu, przyczyną upadku w grzech i korzeniem światowego zła. Główny przejaw egoizmu uwidacznia się w tym, że każdy śmiertelnik żyje tylko dla siebie; każdy myśli, mówi, decyduje i działa, kierując się tylko swoimi własnymi interesami. W tym zawiera się całe zło ludzkości. I miał rację J. J. Rousseau, powiedziawszy: „ Człowieku! Nie szukaj przyczyny światowego zła; ty jesteś tą przyczyną!”.
Życie dla siebie w tym świecie jest zjawiskiem całkowicie możliwym do przyjęcia. Ale przecież jesteśmy chrześcijanami, nie z tego świata. Nie powinniśmy „ utożsamiać się z tym światem”. Powołani jesteśmy do życia według nowych zasad i nowego modelu życia. Chrystus wykupił nas z prawa egoizmu i włożył w nasze serca nowe Prawo, Prawo miłości, doskonały Zakonu wolności (Jk 1,25).

Tak rozumowali i tak żyli pierwsi chrześcijanie. Apostoł Paweł niejednokrotnie przypomina o tym jako o fakcie znanym wszystkim chrześcijanom i przez wszystkich chrześcijan przyjętym. Pisze on: Albowiem nikt z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera; bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy; przeto czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy (Rz 14,7-8).
Według nauki Ewangelii, życie tylko dla siebie jest niegodne chrześcijanina, nieprawidłowe, podlegające sądowi, wręcz nieczyste. Chrześcijanin, żyjący dla siebie, nie ma prawa nazywać się chrześcijaninem. Pierwsi chrześcijanie zawsze pamiętali, że Chrystus umarł za wszystkich, aby ci, którzy żyją, już nie dla siebie samych żyli, że Ten, który gotów był oddać za nas życie, oczekuje całkowitego duchowego przewrotu w naszym życiu.

Kiedy można powiedzieć, że „ dla Pana żyjemy”?

- Kiedy świadomie uwierzyliśmy, nawróciliśmy się „odrzuciliśmy samych siebie” i poszliśmy za Chrystusem, „wziąwszy swój krzyż”.
- Kiedy przyjmujemy zasadę bycia wraz z Nim ukrzyżowanym i – tak jak On – jesteśmy napełnieni Duchem Świętym.
- Kiedy, czy to w rodzinie, czy w zborze lub pracy nie szukamy swego, lecz zmierzamy do Bożego celu, bronimy Bożych interesów, wypełniamy Bożą wolę.
- Kiedy czujemy się odpowiedzialni przed Bogiem za zbawienie ginących i z miłością świadczymy im o Chrystusie, który zbawia pokutujących grzeszników.
- Kiedy z chęcią niesiemy ciężar Bożej sprawy, poświęcamy na tę sprawę nasz czas, pracę, zdrowie i materialne środki.

Słowo Boże mówi, że sprawa Boża, zwiastowanie Ewangelii na całym świecie, będzie kontynuowana do Jego przyjścia... Lecz, kto będzie mógł ją kontynuować? W jedno możemy nie wątpić, iż ta sprawa będzie kontynuowana nie przez tych, którzy żyją dla siebie. Pan wykorzystuje do Swojej sprawy tylko tych, którzy już nie dla siebie samych żyją, lecz dla tego, który za nich umarł i został wzbudzony.
Zauważcie, że Chrystus nie nakazuje „żyć dla Niego”. Oczekuje On, że nasze całkowite oddanie się Bogu i ofiarna służba dla Niego, będzie wypływać z głębokiej wdzięczności ku Niemu. Nic innego w świecie nie będzie mogło doprowadzić nas do życia dla Niego.

Ze smutkiem należy zauważyć, że życie niektórych chrześcijan przypomina skąpstwo bogacza, który tonął. Usłyszawszy krzyk nieszczęsnego, jakiś młodzieniec, ryzykując własnym życiem, rzucił się do wody i uratował mu życie... Gdy wyszedł na brzeg, bogacz rozczulił się i na znak szczególnej wdzięczności wcisnął młodzieńcowi przemokniętą pięciorublówkę. Zmieszany młodzieniec przyjął „ zapłatę” za uratowanie życia i czerwieniąc się za bogacza, z uśmiechem dodał: „Gdybym wcześniej wiedział, że twoje życie jest warte tylko pięć rubelków, nigdy nie narażałbym się na śmiertelne niebezpieczeństwo”.

Jakże często nasz osobisty Zbawiciel dziwi się, patrząc na skąpstwo i ubóstwo naszej wdzięczności dla Niego. Jakże często i w naszym życiu wypełnia się rosyjskie przysłowie: „Gdy tonął –obiecywał siekierę, a gdy został uratowany –szkoda jest mu tej siekiery”. W momencie naszego upamiętania i nawrócenia do Chrystusa, często dajemy Bogu obietnicę: poświecić pozostałe nasze życie służbie Chrystusowi i bliźniemu, żyć życiem pełnym wdzięczności dla Niego, żyć z Chrystusem, w Chrystusie i dla Chrystusa. Lecz jakże szybko te dobre zamiary rozchodzą się i jakże szybko nikną. Poprzednie świeckie życie stopniowo przejmuje władzę nad nami i wtedy znów kierujemy się w naszym życiu nie miłością, ale egoizmem i żyjemy nie dla Boga, ale dla siebie.

Rozsądzając po ludzku Pan powinien w podobnych przypadkach wyrzucić nas tak samo, jak garncarz wyrzuca gliniane naczynie, które pęka w jego rękach. Wielka jest jednak miłość i cierpliwość Boża.
Kiedyś wcześnie rano na brzegu dużego jeziora, gdzie zwykle cumowano łodzie rybackie, widziano sylwetkę nieznajomego, oczekującego na przypływające do brzegu łodzie.
Jezioro nazywało się Genezaret i leżało w rzymskiej prowincji Galilei. W przypływających łodziach byli apostołowie wracający do domu po bezsennym, wyczerpującym i nieudanym połowie nocnym. Stojącym na brzegu nieznajomym był zmartwychwstały Jezus Chrystus. Rozmowa z Piotrem, który wcześniej trzykrotnie zaparł się Go, była głównym celem Zbawiciela, który się tam pojawił.

Oczywiście Apostoł nie zapomniał swego upadku duchowego, który Zbawicielowi przysporzył tyle smutku i z tego powodu Piotr czuł się onieśmielony. Dwukrotnie widział zmartwychwstałego Pana, lecz Pan ani razu z nim nie rozmawiał. Teraz, widząc Jezusa po raz trzeci, Piotr nie wiedział, czego spodziewać się po nieoczekiwanym spotkaniu.
Ale Pan, znając myśli Piotra, rozwiał jego wątpliwości. Zanim rozpoczął rozmowę, Chrystus zaprosił go razem z całą grupą rybaków, aby spożyli przygotowane dla nich śniadanie.
Mało kto wie, że wspólne spożywanie posiłku w tamtych czasach było symbolem pojednania i przyjaźni. Nieprzyjaciele nie pielęgnowali społeczności, nie dzielili się pożywieniem, razem nie jadali. Jedząc razem z Piotrem, Pan uwolnił go od wewnętrznego ciężaru i niepokoju.

Rozumie się samo przez się, że Apostoł oczekiwał rozmowy z Chrystusem, lecz najmniej się spodziewał, że ona zacznie się tak, jak się zaczęła. Wbrew wszelakim oczekiwaniom Piotra, Chrystus nie poniżył go, nie robił wyrzutów, nie wytykał...
W pamiętną noc zdrady i zaparcia się, kiedy Zbawiciel zakrwawiony stał przed Radą Najwyższą, a Piotr z dala przyglądał się Mu z dziedzińca Kajfasza, spojrzenia byłych przyjaciół spotkały się: A Pan, obróciwszy się, spojrzał na Piotra...I wyszedłszy na zewnątrz, gorzko zapłakał... Tam w ciemności nocy, gdzie nikt nie widział Piotra, gorzkimi łzami pokuty opłakiwał swój ciężki grzech, i dlatego został mu on odpuszczony. Bo gdybyśmy sami siebie osądzali, nie podpadlibyśmy pod sąd. Gdy zaś jesteśmy sądzeni przez Pana, znaczy to, że nas wychowuje, abyśmy wraz ze światem nie zostali potępieni (1Kor 11,31-32).
Przeszłość Piotra została tej samej nocy przez Chrystusa zapomniana.
Zbawiciel, gdy teraz się pojawił, nie interesował się przeszłością Piotra, lecz jego teraźniejszością i przyszłością. Trzy lata temu Chrystus powołał Piotra, aby był „rybakiem ludzi” i nie zmienił Swojego zamiaru. Jeśli my nie dochowujemy wiary, On pozostaje wierny, albowiem samego siebie zaprzeć się nie może (2Tym 2,13).

Tam na brzegu Chrystus wziął Piotra na stronę i patrząc z uwagą mu w oczy, domagał się od niego wyraźnej odpowiedzi na jedno tylko pytanie: Szymonie, synu Jana, miłujesz mnie? Piotr stał przed Chrystusem na piaszczystym brzegu jeziora i słysząc to pytanie czuł się tak, jakby stał przed Nim na strasznym sądzie. Kiedyś Piotr był przekonany o swojej miłości do Chrystusa i mógłby Mu powiedzieć o tym, lecz nie teraz...Wstydliwe zaparcie się Piotra zasiało w jego sercu dręczącą wątpliwość, pozbawiło go poprzedniej pewności. Dwa razy dobiera słowa, lecz Chrystus nie zadawala się nimi. Chrystus chce, żeby Piotr dokładnie określił stopień swojej miłości do Niego. Pytając Piotra trzeci raz: Szymonie, synu Jana, miłujesz mnie? Przypomniał sobie swoje poprzednie zapewnienia: Choćby się wszyscy zgorszyli z ciebie, ja się nigdy nie zgorszę. Panie, z tobą gotów jestem iść i do więzienia i na śmierć”. „ Duszę swoją za ciebie położę (Mt 26,31-35; Jan 13,37; Łk 22,23).
Słowa zdziwienia, wypowiedziane przez Chrystusa w odpowiedzi na takie zapewnienia Piotra, ciągle jeszcze brzmiały w jego uszach: Duszę swoją za mnie położysz? Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Zanim kur zapieje, trzykrotnie się mnie zaprzesz (J 13,38).
Piotr pamiętał to wszystko i już nie decydował się na sprzeciw oraz porównywanie swojej miłości z miłością innych uczniów.

Zasmucił się Piotr, że Jezus po raz trzeci zapytał: Miłujesz mnie? I odpowiadając na to pytanie daje Zbawicielowi pełne prawo określenia objętości i jakości jego miłości do Niego. Piotr mówi: Panie! Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że cię miłuję. Jakby chciał powiedzieć: Ty wiesz, że przy całej mojej nierozsądności, pewności siebie i nawet upadku, w głębi mojej duszy ciągle tli się ogień gorącej i ofiarnej miłości do Ciebie.
To wszystko odbyło się dawno, bardzo dawno – dwadzieścia wieków temu. Lecz związek między tym, co się działo w duszy Piotra na brzegu jeziora i tym, co być może przeżywamy, jest porażający. Chrystus wczoraj, dziś i na wieki ten sam. Pytanie zadane wtedy Piotrowi, Chrystus ma prawo zadać dziś każdemu z nas: „ Miłujesz Mnie?”. On nie pyta: czy miłujesz moją naukę, Mój Kościół z jego zadaniami, celami, planami i wieloraką służbą dla świata? Lecz Chrystus pyta: czy miłujesz Mnie jako osobę, Syna Bożego, jako Tego, który umarł za ciebie na krzyżu Golgoty i zdobył dla ciebie wieczne zbawienie?

Chrystus oczekuje od nas odpowiedzi. Czy możemy uczciwie, szczerze i z oddaniem powiedzieć Panie! Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że cię miłuję. Ty wiesz, że moja miłość do Ciebie, Panie, nie jest zwyczajnym przypływem uczuć, lecz główną zasadą, nowym zakonem, który kontroluje moje serce i kieruje moim życiem!

Kochać Go, to znaczy mieć właśnie taką wewnętrzną niezachwianą pewność i mieć śmiałość przed Panem, aby wyrazić ją w modlitwie, w słowach chwały i wdzięczności dla Odkupiciela.
Kochać Go, to znaczy żyć w Jego nieprzerwanej obecności; chodzić z Bogiem, jak chodził Henoch... i nie znaleziono go, zabrał go Bóg (Hbr 11,5); jak chodził Lewi, o którym Sam Pan powiedział: Dałem mu życie i pokój oraz bojaźń, tak że się mnie bał i lękał się mojego imienia. Na jego ustach była prawdziwa nauka, a na jego wargach nie znalazła się przewrotność, W pokoju i prawości postępował ze mną i wielu powstrzymał od winy (Ml 2,5-6).
Kochać Go, to znaczy na każdym kroku naszego życia „widzieć Niewidzialnego”. Pismo mówi: Boga nikt nigdy nie widział; jeżeli nawzajem się miłujemy, Bóg mieszka w nas i miłość jego doszła w nas do doskonałości. Po tym poznajemy, że w nim mieszkamy a

On w nas, że z Ducha swojego nam udzielił (1 Jan 4,12-13). Z Ducha Świętego, Ducha miłości. Swoją obietnicę zamieszkam w nich i będę się przechadzał pośród nich (2Kor 6,16) Bóg wypełnił w życiu odkupionych. Tylko chrześcijanin, przyobleczony w miłość, zdolny jest widzieć Niewidzialnego, widzieć Go we wszystkim i na każdym kroku życia. Chrystus powiedział: Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą (Mat 5,8).
Studiując biografię mężów Bożych, którzy „ widzieli Niewidzialnego”, dochodzimy do wniosku, że wszyscy oni byli ludźmi doświadczającymi coś wspólnego, mianowicie: przeogromne trudności, skrajne osamotnienie i niezasłużone obelgi.

Mojżesz widział Niewidzialnego nie tylko w blasku płonącego krzewu, na górze Horeb, lecz widział Go w pałacu faraona, gdy wzbraniał się być zwanym synem córki faraona, uznawszy hańbę Chrystusową za większe bogactwo niż skarby Egiptu. Widział on Niewidzialnego, kiedy opuścił Egipt, nie uląkłszy się gniewu królewskiego. Jego i tych, którzy z nim wyszli, goniły wrogie wozy, wokół była nieprzebyta pustynia, a z przodu – odmęty morskie. W całym beznadziejnym położeniu Mojżesz odniósł zwycięstwo wiary, trzymał się bowiem tego, który jest niewidzialny, jak gdyby go widział (Hbr 11,26-27).

Jakub widział Niewidzialnego, kiedy wracał z Mezopotamii. Tam, przy strumieniu Jabbok, Jakub całą noc „walczył z Bogiem” i powiedział Mu: Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz (Rdz 32,26).
Daniel widział Niewidzialnego w jamie z lwami. Pierwszy męczennik Szczepan nigdy nie widział Niewidzialnego tak realnie, jak wtedy, kiedy go kamienowano.

Apostoł Paweł nigdy nie widział Niewidzialnego tak wyraźnie, jak u bram Damaszku, w świątyni Jerozolimskiej, gdzie pochwycili go Żydzi w świątyni i usiłowali zabić. Paweł widział Niewidzialnego w Troadzie, Filippi, Koryncie, a szczególnie w Listrze, gdzie, jak czytamy, ukamienowali Pawła i wywlekli go za miasto, sądząc, ze umarł (Dz 14,19).
Widzieć Niewidzialnego, obserwować Jego działanie w naszym życiu – jest tym, co pomaga nam we wszystkich przeciwnościach wszystko pokonać i ostać się, i pozostać niezwyciężonymi. W końcu, kochać Chrystusa to znaczy być ciągle pod kierownictwem Ducha Świętego.
W rozmowie z Apostołem Piotrem Pan powiedział mu: Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, sam się przepasywałeś i chodziłeś, dokąd chciałeś; lecz gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz (Jan 21,18). Piotr słysząc to, nie mógł zaprzeczyć. Jeszcze tak niedawno temu Piotr wrócił z Jerozolimy do siebie, do Galilei. Jeszcze wczoraj z własnej inicjatywy powiedział do grupy uczniów: Idę łowić ryby. Rzekli mu: Pójdziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. Jeszcze wczoraj Piotr „sam się przepasywał chodził, dokąd chciał”... i był sam sobie panem, władnym rozporządzać swoim życiem.

W tym odniesieniu my wszyscy jesteśmy podobni do Piotra. Nawet nawróciwszy się do Chrystusa, dalej przejawiamy swoją wolę, żyjemy tak, jak uważamy za słuszne i nawet w Bożej sprawie czynimy to, co wydaje się nam słuszne.
Piotr „ chodził, dokąd chciał”! czy nie te trzy słowa stały się ulubionym hasłem współczesnej młodzieży i różnych społecznych i religijnych grup? Czyż ta fałszywa niezależność nie jest główną cechą wielu współczesnych „naśladowców” Chrystusa?
Taki pogląd o niezależności i stosunek do niej przeciwny jest nauce Chrystusa o Duchu Świętym i naszej całkowitej zależności od Niego. W dniu Pięćdziesiątnicy „Inny” przepasał Piotra i widzimy innego Piotra, który pozostaje wierny Panu aż do śmierci.
Jeszcze nie tak dawno Piotr, drżący o swoje życie i idący z daleka za Chrystusem, teraz jest wolny od strachu. Ktoś „Inny” przepasał Piotra i nie boi się on powiedzieć prawdy wszystkim mieszkańcom Jerozolimy, i każdemu narodowi pod niebem: Tego wyście rękami bezbożnych ukrzyżowali i zabili...”

Przepasany Duchem Świętym Piotr nie boi się gróźb i prześladowań: I przywoławszy apostołów, kazali ich wychłostać... A oni odchodzili sprzed oblicza Rady Najwyższej, radując się że zostali uznani za godnych znosić zniewagę dla imienia jego. (Dz 5, 40-41). Przepasany Piotr nie boi się już tragicznej śmierci: A w owym czasie targnął się król Herod na niektórych członków kościoła i począł ich gnębić. Jakuba, Brata Janowego, kazał ściąć. Gdy zaś widział, że się to podoba Żydom, kazał pojmać i Piotra; a były to dni Przaśników. A gdy go ujął, wtrącił do wiezienia i przekazał czterem czwórkom żołnierzy aby go strzegli, zamierzając po święcie Paschy stracić go przed ludem. Strzeżono tedy Piotra w więzieniu; kościół zaś modlił się nieustannie za niego do Boga. Owej nocy, gdy Herod miał go już wyprowadzić, Piotr, skuty dwoma łańcuchami, spał między dwoma żołnierzami, strażnicy zaś przed drzwiami strzegli więzienia (Dz 12,1-6).
„Inny” przepasał także Pawła i od tej chwili widzimy innego Pawła. Nieubłagany prześladowca Kościoła, Saul, który upadł na twarz przed Chrystusem, pokornie zapytuje Go: Panie! Co chcesz, abym ja uczynił? (B G).
Studiując historię Kościoła przekonujemy się, że przepasania Duchem Świętym potrzebowali nie tylko apostołowie, chrześcijanie pierwszych wieków lub ci, którzy szczególnie byli owocni w pracy dla Pana, lecz potrzebuje tego każdy wierzący, każdy z nas.

Zbyteczne jest mówienie o tym, że Bóg jak przedtem może przepasywać, szukać i pragnąć, żebyśmy byli przepasani. Ważne jest przypomnienie tylko tego, że Bóg, licząc się z naszą wolną wolą, nigdy nikogo nie przepasuje na siłę. Bóg oczekuje do tej chwili, kiedy uświadomimy sobie potrzebę przepasania i wyciągniemy swoje ręce; kiedy zgodzimy się całkowicie ulec kierownictwu Duchowi Świętego, którego Bóg dał tym, którzy mu są posłuszni (Dz 5,32); dopóki nie przyobleczemy się w miłość, która jest spójnią doskonałości (Kol 3,14).

Tak więc, przyobleczenie się w miłość, przepasanie się miłością i zanurzenie się w miłości – to wola Boża dla nas oraz nasza największa potrzeba.

tł. Krzysztof Wojnikiewicz