Prawda, która wyzwala Drukuj Email
piątek, 17 lutego 2017 00:00

Bardzo lubię te momenty, kiedy podczas czytania jakiegoś dobrze znanego fragmentu Biblii, nagle przemawia on tak, jakby trafiło się na niego po raz pierwszy. 

Sprawiedliwy czy grzesznik?

Czytałam ostatnio fragment z 9 rozdziału Ewangelii Mateusza. Nie przyszedłem bowiem wzywać sprawiedliwych, lecz grzeszników (9:13), powiedział Pan Jezus. Moje serce wypełniło się ogromną radością i poczuciem ulgi – zupełnie jakbym przeczytała te słowa po raz pierwszy. Bo one oznaczają, że Pan Jezus przyszedł do mnie. Opuścił chwałę Ojca, wyparł się swojego majestatu, zszedł na ziemię w postaci maleńkiego, bezbronnego człowieka właśnie po to: by odnaleźć mnie i powołać. Gdybym była sprawiedliwa, doskonała sama z siebie, nie musiałby tego robić, ponieważ nie potrzebowałabym zbawiciela. Ale od upadku pierwszych ludzi, nikt z żyjących na skażonej grzechem Ziemi nie może poszczycić się doskonałą sprawiedliwością i świętością (poza samym Chrystusem), gdyż wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej (Rz 3:23). Okazuje się jednak, że bycie grzesznikiem, w pewnym sensie, nie jest najgorszym stanem człowieka. Jeśli bowiem grzesznik świadom jest swojej grzeszności i szuka Zbawiciela, ma szansę odnaleźć ofiarowane w Chrystusie zbawienie z łaski; znajduje się na dobrej drodze do poznania Boga. Dużo gorzej, gdy nie zdaje sobie sprawy, że Zbawiciela potrzebuje, ponieważ wtedy Go nie szuka i nadal albo uparcie próbuje zapracować własną sprawiedliwością na przychylny wyrok w dniu Sąd, albo w ogóle nie myśli o grzechu, sądzie i zbawieniu. Jedno zaś i drugie zmierza to tego samego, tragicznego końca.

Faryzeusze

Faryzeusze zarzucali Jezusowi, że jada z grzesznikami i celnikami. Oni nigdy czegoś takiego by nie zrobili, byli przecież zbyt pobożni i święci. Natomiast Ten, którego chóry anielskie tytułują „Święty, Święty, Święty” (Ap 4:8), nie unikał tego szemranego towarzystwa. To oni bowiem byli w stanie uderzyć się w pierś i powiedzieć bądź miłościw mnie grzesznemu (Łk 18:13). To oni w Jego obecności zaczynali widzieć swoją grzeszność i pragnąć zmiany (Piotr Łk 5:8 , Zacheusz Łk 19:8 ), podczas gdy faryzeusze ze zgorszeniem i wyższością patrzyli na to, co robi „ten cieśla z Nazaretu”. Oni przestrzegali Prawa. Oni byli sprawiedliwi. Oni byli pobożni. Ich pycha i wysokie mniemanie o własnej sprawiedliwości sprawiły, że nie rozpoznali oczekiwanego Mesjasza. Nie przyszedł On bowiem w takiej postaci, w jakiego Go oczekiwali – zwycięskiego Króla, który zapewne pochwali ich świętobliwe życie. Przyszedł jako ubogi nauczyciel, który nie ma, gdzie by głowę skłonił (Mt 8:20), a w dodatku otaczający się zgrają biedaków, grzeszników i cudzołożnic, od których świętobliwi faryzeusze trzymali się z daleka i którymi pogardzali. A jak na ironię, to nie żaden wytrwały znawca Pism, ale złoczyńca konający na krzyżu otrzymał niezwykłą obietnicę: dziś będziesz ze mną w raju (Łk 23:43). Prawdopodobnie nie pojmował on do końca, że krew, która spływa po umęczonym ciele współtowarzysza niedoli, ma moc zgładzić jego grzechy i właśnie po to się przelewa. W ostatniej godzinie po prostu uwierzył, że konający obok niego Jezus jest naprawdę Królem i złożył w Nim całą swoją ufność: Jezu, wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do Królestwa swego (Łk 23:42). To w zupełności wystarczyło, by mógł znaleźć przychylność, na którą faryzeusze próbowali sobie zapracować przez całe swoje nienaganne życie, naznaczone rygorystycznymi przepisami i prawami. 

Skandal

Na początku naszej ery Ewangelia o zbawieniu z łaski była skandalem. Starożytne ludy przyzwyczajone były do różnorodnych praktyk w celu pozyskania sobie przychylności różnego rodzaju bóstw. Uważane były one za święte i nieprzejednane, odprawiano więc wiele rytuałów i wkładano nie lada wysiłek, by wkupić się w łaski bogów, zapracować na ich łaskawość – w postaci dobrych plonów, płodności, zdrowia – lub przebłagać ich gniew. Jeśli chodzi o to ostatnie, składano krwawe ofiary, nierzadko z ludzi; cena pozyskania łaskawości była wysoka. Również przymierze Izraela ze Bogiem oparte było na przestrzeganiu prawa i składaniu ofiar. Do tego stopnia czczono świętość, majestat i sprawiedliwość Wszechmogącego, że nawet nie wymawiano Jego imienia, ponieważ nie godziło się to zwykłym ludziom. Nie do pojęcia było więc, by sam Bóg, który w ciele człowieka przyszedł na Ziemię, zapłaciwszy wysoką cenę własnego życia, ofiarowywał ludziom zbawienie za darmo, z łaski. Co więcej, proponował relację z Bogiem opartą na miłości i przyjaźni  (a nawet familiarnej rodzinnej więzi), o której do tej pory nie słyszeli, ba! której nawet nie śmieliby sobie wyobrażać. Łaska, w dodatku łaska sprawiedliwego Stwórcy, nie była to tej pory obecna w światopoglądzie starożytnych, w którym dominowała zasada „ząb za ząb”, była czymś nowym, niesamowitym, wprost bulwersującym. 

Na początku XXI wieku Ewangelia o zbawieniu z łaski znów jest skandalem. Jednak tym razem chodzi bardziej o to, co musi poprzedzać przyjęcie zbawienia, czyli uświadomienie sobie człowieka, że jest grzesznikiem potrzebującym Zbawiciela. To bardzo niewygodne, wręcz obraźliwe dla ludzi naszych czasów. We współczesnym świecie zaobserwować możemy kult człowieka – który ma stworzyć lub odkryć siebie, iść za głosem serca, wierzyć w siebie i w swoje nieograniczone możliwości. Człowiek pragnie być miarą wszechrzeczy, stawiając siebie w centrum i próbując ruszyć całą rzeczywistość, by kręciła się wokół niego. Takiemu człowiekowi trudno jest przyznać, że coś jest nie w porządku, że potrzebuje Zbawiciela. Dlatego doktryna o tym, że każdy z nas jest grzesznikiem, jest dla wielu oburzająca, nie do przyjęcia. Człowiek chce być niezależny, uparcie twierdzi, że nie potrzebuje zbawienia, religii, Boga. Ale fakt, że w Niego nie wierzy czy Go odrzuca, nie oznacza, że przestał Go potrzebować. To właśnie chyba najtragiczniejszy stan człowieka. 

Nie przez, ale do

Poza tym w ludzkiej naturze tkwi pragnienie, by jednak móc zawdzięczać coś sobie, mieć jakieś zasługi. Z jednej strony chce on myśleć, że nie jest z nim tak najgorzej – a tutaj niezbędne staje się porównywanie z innymi – a z drugiej, pragnie sam w jakiś sposób zapracować sobie na zbawienie, móc przypisać sobie jakieś zasługi. To łechta jego próżność i pychę. Ich poświęcenie jednak jest ceną za otrzymanie łaski. Muszę uświadomić sobie, że jestem grzesznikiem, a grzech oddziela mnie od Boga i powoduje, że nie zasługuję na Bożą przychylność. Nie jestem w stanie sobie na nią zapracować dobrymi uczynkami, tak jak nie jestem w stanie swoją sprawiedliwością sprostać standardom Boskiej sprawiedliwości i świętości. A gdy już zacznę szukać Zbawiciela, staje się coś niesamowitego – wystarczy, że uwierzę w Jezusa Chrystusa, wyznam swoje grzechy i pokutuję, a wtedy dzięki niepojętej Bożej łasce moim udziałem staje się Chrystusowa sprawiedliwość, dostępuję zbawienia, a za nim idą radości i wdzięczność. Tak zaczyna się nowe, przemienione życie – życie w Chrystusie. Jak trafnie podkreślił ostatnio pewien kaznodzieja „zostaliśmy zbawieni nie przez dobre uczynki, ale do dobrych uczynków” (Ef 2:8-10), drobna różnica lingwistyczna, zaledwie dwa małe słowa, a jakże ogromna różnica teologiczna. Tak samo nie chodzi o to, by stać się świętym, by móc zbliżyć się do Boga (to niemożliwe!) – właśnie po to muszę zbliżać się do Boga, by coraz bardziej się uświęcać.

Wyzwalająca prawda

John Newton, autor znanej pieśni „Cudowna Boża łaska” miał stwierdzić będąc już w podeszłym wieku: „Chociaż moja pamięć jest coraz słabsza, dwie rzeczy pamiętam bardzo dobrze: jestem wielkim grzesznikiem, a Chrystus jest wspaniałym Zbawicielem”. To prawda, a jak powiedział sam Pan Jezus poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi (J 8:32). Uświadomienie sobie tego, co zrozumiał Newton, uwalnia nas od nieudanych, tragicznych prób zbawienia samych siebie. Możemy zaufać Zbawicielowi, którego odnajdujemy w Chrystusie, i dostąpiwszy uwolnienia, odpocząć w Nim. 

Jestem grzesznikiem. To prawda. Ale grzesznikiem zbawionym. A chyba nie było nigdy szczęśliwszego człowieka, niż ten, który znalazł cudownego Zbawiciela.