Silny przywódca Drukuj
środa, 01 sierpnia 2018 00:00

Wśród ogólnego zamieszania i niepewności ogarniającej cały świat niemal w każdej dziedzinie życia, istnieje tendencja, by rozglądać się za ludźmi, którzy mogliby kierować innymi zdecydowanie. Myśliciele, publicyści ostrzegają jednak, że grozi to oddawaniem władzy różnym dyktatorom. Łatwo zauważyć, że kilku przywódców, którzy mają znaczący wpływ na współczesny świat, to ludzie o silnej osobowości, o zdecydowanym sposobie działania. Tu i ówdzie w naszych kręgach kościelnych również można usłyszeć twierdzenie, że pastor winien być silnym przywódcą.

Chodzi o to, by mógł wywierać zdecydowany wpływ na wiernych, aby ci, którym przewodzi wiedzieli, że mogą w nim znaleźć oparcie w trudnych chwilach, aby mógł im wskazywać drogę w sposób jasny i konkretny. Na pewno jest w tym sporo racji, ponieważ brak zdecydowania nie służy dobremu przywództwu. Stąd wielu młodych adeptów służby pastorskiej bierze sobie takie rady do serca i usiłuje wprowadzać je w życie. Robią to szczerze i z pełnym przekonaniem, nie zdając sobie jednak przy tym sprawy, jakie grożą im w związku z tym niebezpieczeństwa i jakie spowodują szkody.

Pastorzy o dynamicznej osobowości łatwo mogą zdominować cały zbór, stać się motorem, siłą napędową wszystkich jego przedsięwzięć. Zapominają, że przywództwo zborowe to nie jeden człowiek o silnej osobowości, lecz "Piotr i jedenastu" - pastor i starsi zboru. Łódź, na przykład, to nie jedynie dziób prujący fale, lecz także stępka, burty i rufa. A także ten najmniejszy - ster, bez którego trudno utrzymać właściwy kierunek. Służbie pastorskiej z reguły całkowicie podporządkowane jest życie rodzinne pastora. Uczestniczą w niej zwykle bardziej lub mniej świadomie żona i dzieci. I tak jest latami. Wydaje się, że wszystko jest dobrze, po Bożemu. W domu jest błogosławieństwo, nabożeństwa są żywe, zbór rośnie, wszyscy są zadowoleni. Ale czy naprawdę wszyscy?

Może dobrze by było, gdyby do głosu doszli też ci, którzy współpracując z pastorem są nieraz statystami lub "zderzakami"? Jedynie w milczeniu usiłują nadążyć za dynamicznym przywódcą. Może nie wszyscy dobrze się czują na nabożeństwach, bo tempo śpiewanych pieśni, wypowiadanych słów czy przebiegu nabożeństwa przerasta ich zdolność odbioru, reagowania? Ze względu na wiek lub jakąś dolegliwość nie wszystko dosłyszą, nie dojrzą tekstów pieśni rzucanych na ścianę, nie wystoją godziny podczas uwielbiania. Prowadzący nawet nie zwrócą na to uwagi. A ci wstydzą się przyznać do tego, że odstają, czują się tak, jakby to nie był już ich zbór. W zborze wszystko jest tak dynamiczne, że aż wstyd to powstrzymywać. Dostosowują się więc do ogólnego trendu, a swoje potrzeby chowają głęboko. Bywa, że słyszy się z ust pastora lub starszego zboru: "ja i dom mój służymy Panu!" I dobrze, póki dzieci są w kołysce lub w podstawówce, ale później może nadejść czas, że trzeba będzie przeżyć nieprzyjemną konfrontację z nieakceptowanym sposobem życia swego nastolatka. Co wtedy powiedzieć zborowi, gdzie szukać przyczyn? Szczęście, jeśli dziecko się opamięta i nawróci do Jezusa. A jeśli nie? Wszak powołania do życia wiecznego się nie dziedziczy, ani nie nabywa w drodze wychowania.

Spójrzmy na Mojżesza, tego najwybitniejszego przywódcę w historii ludzkości. Sam był człowiekiem o niezmiernie silnej osobowości, był wizjonerem. Bóg objawiał mu swoje zamiary. Starał się jednak nie przytłaczać sobą innych. Był człowiekiem pokornym, ale i zdecydowanym, jąkałą, ale i wybitnym nauczycielem. W swoim czasie otrzymał polecenie od Boga, aby tempo marszu na pustyni dostosować do najsłabszych spośród Bożego ludu. Miało to uchronić ich od ataku z tyłu, gdyby zanadto odstali od sprawniejszych. I właśnie ta troska o słabych, zwracanie uwagi na spłoszonych i zalęknionych jest oznaką dojrzałości i wewnętrznej siły. Dlatego Mojżesz był w stanie przyjąć pouczenie swego teścia, że swoją odpowiedzialnością i obowiązkami należy dzielić się z innymi. Przez to odciążył siebie, a innym pomógł w zdobyciu doświadczenia i dojrzewaniu do służby.

Wspomnieć trzeba też apostoła Pawła, który pouczał kiedyś młodego Tymoteusza: "(...) masz wiedzieć, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy" (1Tm 3,15). Wiedział bowiem dobrze, że sposób, w jaki działa Bóg różni się od metod człowieka, że przywództwo sprawowane według standardów Boga tak bardzo różni się od ludzkich wyobrażeń. Sam odczuł to boleśnie na własnej skórze. Mocno doskwierał mu policzkujący go "cierń wbity w ciało" i mimo trzykrotnych próśb - został wysłuchany przez Pana inaczej, niż oczekiwał. "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali" (2Kor 12,9 BT). To bardzo ważne, by zdawać sobie sprawę, że dojrzewanie odbywa się wpośród naszej słabości, że doroślejemy dzięki ustawicznym zmaganiom.

Także i do nas wszystkich ap. Paweł skierował zalecenie: " A my, którzy jesteśmy mocni, winniśmy wziąć na siebie ułomności słabych, a nie mieć upodobania w sobie samych. Każdy z nas niech się bliźniemu podoba ku jego dobru, dla zbudowania. Bo i Chrystus nie miał upodobania w sobie samym (...)" (Rz 15,1-3). Napisał to do zboru, ponieważ aż do dzisiaj, i zawsze, najwłaściwszym miejscem duchowych narodzin, wzrostu i wszechstronnego rozwoju każdego wierzącego człowieka jest zbór Pański. Tutaj, w gronie należących do Chrystusa ludzi w różnym wieku, o odmiennych charakterach i upodobaniach, każdy z nas uczy się życia z innymi, wzajemnego rozumienia i zaspokajania nawzajem naszych potrzeb. A to wyśmienicie sprzyja kształtowaniu się w każdym z nas dojrzałego charakteru i usposabia do wyważonego postępowania.

Artykuł pochodzi z czasopisma "Chrześcijanin"