Triumf czy porażka? Drukuj
Autor: Budzyniak Czesław   
niedziela, 29 grudnia 2013 00:00

Słyszałem już pytanie skierowane do mnie przez młodego człowieka: „– Dlaczego po latach twojej wiary i niełatwej drogi za Chrystusem nie widać w tobie zwycięstwa ani triumfu? Dlaczego jesteś jak pochylone samotne drzewo, powiedz, dlaczego? Kiedyś byłeś widoczny wszędzie tam, gdzie trzeba było widzieć ciebie. Dziś pozostało tylko echo dawnych wspomnień. Czy tak musi wyglądać życie chrześcijanina pod koniec jego drogi?”.

No właśnie, czy tak musi wyglądać? Na wstępie odpowiadam krótko: nie każdego życie musi tak wyglądać, ale może. Tak będzie wyglądać życie każdego, kogo Pan zechce umieścić w odpowiednim miejscu w wieczności.

To prawda, że nie widać we mnie triumfu, nie jest jednak prawdą, że nie ma zwycięstwa. Gdyby nie było zwycięstwa, nie byłoby już mnie, a ja wciąż jestem, choć pochylony, mniej widoczny, ale jestem tam, gdzie najbardziej potrzebny. Wszyscy znamy tekst: wiara, nadzieja i miłość. Jeśli zdołam zachować choć jedno z nich, zdoła Pan też odrodzić we mnie nowe życie w wieczności.

Czasem zastanawiam się nad tekstem wypowiedzianym ustami proroka Jeremiasza Zaprawdę, Panie, służyłem ci w najlepszej myśli, w czasie niedoli i w czasie ucisku (…) Nigdy nie siadam dla zabawy w gronie wesołych (…) Czemu moja boleść trwa bez końca, a moja rana jest nieuleczalna i nie chce się goić? Jesteś mi jak strumień zawodny, jak wody niepewne (Jer. 15, 11a.17a−18). Tak jest też z każdym, kogo zechce Pan utrapić i obarczyć cierpieniem. Ludzie będą oglądać porażkę, ale w tej porażce bez wątpienia jest ukryte zwycięstwo i triumf. Tu posłużę się odpowiednim zdaniem jednego z chrześcijańskich pisarzy, L.B. Colmana: „ Największy triumf wiary polega na tym, aby się wyciszyć i duchowym wzrokiem widzieć Tego, który jest prawdziwym Bogiem”. Ktoś inny jeszcze dodał: „i pozwolić Bogu być Bogiem, resztę On sam dokładnie wykona”.

Teraz popatrzmy na zwycięstwo i triumf Jezusa.

Dokładnym obrazem wszystkich naszych życiowych sytuacji zawsze będzie życie Jezusa na ziemi. Kiedy myślimy o krzyżu, to widzimy drzewo, na którym rzymską metodą uśmiercano przestępców. Jezusa z Nazaretu też to spotkało, choć przestępcą nie był. Jezus jednak takiemu krzyżowi zaprzeczył i powiedział: „ nikt mi życia nie odbiera, ja kładę je z własnej woli, aby je znowu wziąć” (por. Jan 10, 18). A to oznacza, że w rozumieniu Jezusa Jego krzyż nie był ten drewniany, który powodował cierpienie fizyczne. Jego krzyż zaczął się w betlejemskiej grocie z pierwszym ludzkim głosem płaczącego dziecka. Trwał na ziemi przez 33 lata – do ostatniego krzyku na wzgórzu Golgoty, i był chyba najcięższym krzyżem, bo w osamotnieniu, i krzyżem konania.

Nie jest łatwo opisać śmierć wpisaną w plan ofiary przebłagania już wtedy, gdy człowiek poszedł własną drogą. Jak trudno jest zrozumieć miłość Boga do swojego stworzenia i gotowość spełnienia woli Ojca przez Syna. Siostra Beata Bednarz śpiewa w swojej „Pasji” pieśń o Jezusie: „ On, zdradzony jak nikt, zraniony jak nikt, wziął siłę, aby iść z miłością niosąc krzyż. Któż może pojąć dziś, jak wielki był to cud, za ciebie za mnie szedł Jezus król”.

Zdradzony jak nikt, zraniony jak nikt. Zdradzony przez ucznia, odrzucony przez swoich, a zraniony przez wroga i opuszczony przez Ojca swojego. To musiało być bardzo bolesne, gdy nie było nikogo, kto by pomógł w czasie niedoli. Kiedy mówimy o krzyżu, to mówimy o krzyżu, który był końcem Jego życia, a jednocześnie początkiem nowego życia, nie tylko Jezusa, ale i każdego Jego ucznia na ziemi, bo początek wieczności zaczyna się, jak wiecie, od ukrzyżowania siebie samego.

Prorocy Starego Testamentu, gdy nawiedzał ich Boży Duch, to ziemskie życie Jezusa widzieli w najbardziej przerażających obrazach, jakich może doświadczyć człowiek na ziemi. To, o czym chcę teraz wspomnieć, jest oczywiście wielkim uproszczeniem, rzeczywistość była bardziej dramatyczna i nie sposób wyrazić jej ludzkim językiem. Izajasz, zwany też prorokiem mesjańskim, podał do publicznej wiadomości takie oto obrazy: Wzgardzony był i opuszczony przez ludzi, mąż boleści, doświadczony w cierpieniu (…) Znęcano się nad nim, lecz on znosił to wpokorze i nie otworzył swoich ust (…) Ale to Panu upodobało się utrapić go cierpieniem (Iz. 53, 3a.7a.10a) − inny przekład tu mówi: zmiażd żyć go cierpieniem ( BT), albo zetrzeć go i niemocą trapić (BG). Król Dawid pod wpływem Bożego Ducha ukazał też ziemski dramat Jezusa: Zmęczyłem się wołając, wyschło gardło moje; zamroczyły się oczy moje od czekania na Boga mego (…) Hańba skruszyła serce moje i sił mi zabrakło, oczekiwałem współczucia, ale nadaremnie, ipocieszycieli, lecz ich nie znalazłem (Ps. 69, 4.21).

Te prorocze słowa były wpisane w życiową drogę Jezusa. Gdy widzimy Jezusa opuszczonego, wzgardzonego i zhańbionego, nikt z nas nie dziwi się dwóm uczniom idącym do Emaus i utwierdzonym w swoich przekonaniach: był mężem, prorokiem mocarnym w czynie i w słowie (...), a to już trzeci dzień, jak arcykapłani i zwierzchnicy nasi wydali na niego wyrok śmierci i ukrzyżowali go. A myśmy się spodziewali… (Łuk. 24, 19a.20−21a).

Gdy zatem patrzymy na tę postać już umierającą, jest to widok przygnębiający. Zwłaszcza myślę o tych, którzy tam stali i znali osobiście Jezusa. Jezus nie był tam postrzegany jako ten, który odniósł zwycięstwo i triumf, lecz jako pokonany, pozostawiający na ten czas obietnice nie spełnione. Byli przecież tam niewątpliwie obecni ci, którzy słyszeli Jego słowa, gdy mówił: Ja jestem droga i prawda, i żywot (Jan 14, 6a); Ja jestem chlebem żywota (Jan 6, 35a); Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzy dni ją odbuduję (Jan 2, 19b). Na żądanie kapłanów, faryzeuszy i narodu izraelskiego wyrok śmierci wydany przez Piłata i rękami rzymskich oprawców wykonano. Z punktu widzenia ludzkiego, porażka to mało powiedziane, to hańba, wstyd i zelżywość, która skruszyła serce Jezusa (por. Ps. 69, 20).

Ciało wyschnięte jak glina na słońcu, przybite za życia do krzyża. Woła oto, co każdy skazany miał prawo wołać, o napój człowieczego miłosierdzia. Rzymscy bezwzględni żołnierze z szyderczym uśmiechem podają ocet z żółcią i czekają, aż Eliasz przyjdzie, by Go wybawić. Eliasz nie przyszedł, a Jezus umarł. Co mogli myśleć ci, co słyszeli Jego słowa: pierwej niż Abraham był, Jam jest(Jan 8, 58). Co mogli myśleć, powiedz?! Przecież to ciągle w ich uszach brzmiało – „ Ja jestem”!Ja i Ojciec jedno jesteśmy (Jan 10, 30). Czyż zatem nie jest usprawiedliwione to szydercze wyśmiewanie się: Ty, który rozwalasz świątynię i w trzy dni ją odbudowujesz, ratuj siebie samego (…); niech teraz zstąpi z krzyża, a uwierzymy w niego (Mat. 27, 40a.42b)?

Zwykle w oczach ludzi zwycięstwo kojarzy się z pokonaniem widocznego wroga. A już całkiem jest dobrze, gdy pokonany jest silniejszy wróg, mam tu na myśli Filistynów na czele z Goliatem. Natomiast w przypadku Jezusa rozumiemy że Jego zwycięstwem była Jego śmierć, a triumfem zmartwychwstanie. To nastąpiło po drugiej stronie tych dramatycznych wydarzeń, o których wyżej wspomniałem. Tu nikt nie widział ani zwycięstwa, ani triumfu. W oczach ludzi była porażka i wielki zawód wszystkich, którzy mieli oczekiwania zgodne z obietnicą Jezusa: ufajcie, Ja zwyciężyłem świat (Jan 16, 33).

Kończąc swoje rozważanie, na podstawie mojej wiary wybiegam myślą poza świat widzialny. Wierzę, że w nadchodzącym porządku społecznym najwyższym prawem, będzie prawo miłości . To prawo domaga się już tu na ziemi, abyś zapomniał o sobie, a tego można się nauczyć tylko w obecnym czasie i upadłym świecie, w którym żyjemy. To nasze ziemskie okoliczności dostarczają nam możliwości miłowania nawet naszych nieprzyjaciół. Jezus dobrze wiedział o tym i dał takie polecenie, by ich miłować. Ta nauka w szkole wychowania prowadzi do zwycięstwa, a potem do triumfu. Nie możesz przeżyć życia jako chrześcijanin, nie myśląc o swoim zwycięstwie i o swoim zmartwychwstaniu, które będzie twoim triumfem. Jezus przed Ojcem wyraził swoje pragnienie:

Ojcze! Chcę, aby ci, których mi dałeś, byli ze mną, gdzie Ja jestem, aby oglądali chwałę moją, którą mi dałeś, gdyż umiłowałeś mnie przed założeniem świata (Jan 17, 24).

Wtedy to będzie prawdziwe zwycięstwo i prawdziwy triumf, gdy ujrzy potomstwo swoje i owoc pracy swojej tam, w wieczności.