Bracia i siostry! Dziesiąty rozdział Listu do Rzymian zaczyna się od tematu, który ostatnio był mi bliski, ponieważ musiałem się trochę zająć zagadnieniem gorliwości. Ten rozdział zaczyna się od poruszenia kwestii gorliwości w życiu narodu żydowskiego, narodu wybranego. Przeczytajmy pierwsze cztery wersety: „Bracia! Pragnienie serca mego i modlitwa zanoszona do Boga zmierzają ku zbawieniu Izraela. Daję im bowiem świadectwo, że mają gorliwość dla Boga, ale gorliwość nierozsądną; bo nie znając usprawiedliwienia, które pochodzi od Boga, a własne usiłując ustanowić, nie podporządkowali się usprawiedliwieniu Bożemu. Albowiem końcem zakonu jest Chrystus, aby był usprawiedliwiony każdy, kto wierzy”.
Z tego tekstu widać, że apostoł Paweł, który dobrze znał naród izraelski, który sam był Żydem, który znał ich gorliwość, ich religijność – z jednej strony, jak gdyby zauważa tę gorliwość i pochwala ją, ale z drugiej strony mówi coś bardzo smutnego na jej temat. Mówi, że jest ona gorliwością chybioną. Gorliwością, która do niczego tak naprawdę nie prowadzi. W związku z tym, że ostatnio się tym tematem zajmowałem, pozwolicie, że trochę o tej gorliwości opowiem.
Prawdę powiedziawszy, trzeba bić na alarm, jeśli chodzi o gorliwość w kręgach chrześcijańskich. Zachodzi pilna potrzeba gorliwości wśród wierzących ludzi, ponieważ narasta zjawisko obojętności. Wielu chrześcijan dzisiaj poważnie zaniedbuje modlitwę i czytanie Słowa Bożego. Całymi tygodniami nie czytają Biblii, całymi tygodniami nie modlą się lub modlą się tylko zdawkowo, od czasu do czasu. Poważne zaniedbania widać w składaniu świadectwa wiary. Niektórzy chrześcijanie żyją przez miesiące, a nawet lata, w rozmaitych środowiskach i ludzie nie wiedzą, kim oni są. Wiedzą, że są jacyś inni, ale to wszystko, co o nich wiedzą. W miejscach pracy ludzie nie wiedzą często, z kim mają do czynienia. Zastanawiają się lub domyślają, ale brakuje prostego świadectwa wiary, nie mówiąc już o takim składaniu świadectwa, kiedy to chrześcijanin poświęca swój wolny czas i rusza, aby innym zanieść ewangelię lub wręcz bierze urlop, żeby przeznaczyć go na składanie świadectwa wiary.
Znam człowieka, który latem swego czasu rok w rok brał urlop, pakował plecak i ruszał po wioskach, by głosić ewangelię. Chodził i mówił ludziom o Jezusie. Rozmaicie go przyjmowali, ale on nadal to robił. Tak spędzał urlop. Niestety dzisiaj wielu chrześcijan bardziej myśli o tym, gdzie taniej i komfortowo wypocząć, niż o tym, żeby składać świadectwo wiary. Mówią, że po ciężkiej pracy mają prawo wypocząć. Potem zaś, gdy już wypoczną, mówią, że teraz muszą ciężko pracować, żeby zarobić. Nie mają czasu na składanie świadectwa. Tak jest na okrągło, rok w rok.
Widzimy też narastające zaniedbania w czynnym udziale w życiu zborowym. Wielu chrześcijan coraz mniej angażuje się w to, co się dzieje w Kościele. Coraz bardziej widać to, że w Kościele działa pewna grupa aktywistów i idziemy w tym kierunku, że będzie tylko ksiądz i kościelny. No może jeszcze rada parafialna składająca się z paru aktywistów, którzy siądą i porozmawiają czasem o sprawach Kościoła. I to wszystko. Pozostali uwijają się przy swoich sprawach.
Jakkolwiek to widzicie w swoim życiu, globalnie rzecz biorąc tak się sprawy mają. Chrześcijanie są coraz bardziej obojętni. Obojętne im to, czy się odbędzie nabożeństwo, czy się nie odbędzie. Czy dana sprawa zostanie załatwiona, czy nie. Czy będzie tak, czy inaczej. Dla nich nie ma to większego znaczenia, a to oznacza śmierć dla wspólnoty kościelnej. To jest tragedia, bo już wkrótce taki zbór stanie się terenem misji dla innych. Oby przynajmniej dla tych, którzy będą w imieniu Pańskim szli i głosili ewangelię, a nie dla misjonarzy islamu czy jakiejś księżycowej sekty.
Podsumowując, z jednej strony widać dziś w ludziach coraz większą obojętność dla spraw Bożych, dla spraw duchowych, natomiast coraz bardziej powszechna staje się gorliwość w prywatnych interesach. Ci, którzy są w sprawach duchowych coraz bardziej obojętni, wcale nie stają się obojętni, jeżeli sprawa dotyczy ich portfela. Jeżeli coś dotyczy prywatnego interesu, to okazuje się, że jesteśmy bardzo gorliwi. Jesteśmy gotowi do wielu wyrzeczeń. Potrafimy nie dospać, nie dojeść, umęczyć się, ale zaspokoić wszystko, co dotyczy naszych własnych interesów, naszych własnych zachcianek, własnych pragnień cielesnych. Gdy zapragnie się nam jakiegoś dobrego jedzenia, to o jedenastej w nocy wstaniemy, ubierzemy się i pojedziemy do sklepu, by kupić sobie to, na co mamy ochotę. Jeżeli jednak chodzi o sprawy duchowe, to jest zupełnie odwrotnie. Wtedy to albo coś nas boli, albo nam się nie chce, albo jesteśmy zmęczeni itd.
Obserwujemy dzisiaj nowoczesne bałwochwalstwo wśród chrześcijan, którego obiektem czci nie jest już jakiś bożek z kamienia, przed którym trzeba się kłaniać i składać mu ofiary. Takim współczesnym bożkiem może być na przykład własna rodzina. Wszystko kręci się wtedy wokół mojej żony, mojego męża, moich dzieci, moich rodziców, moich wnuków itd.. Także własne wykształcenie może być takim nowoczesnym bożkiem, kiedy to człowiek gimnastykuje się całymi latami, jeździ, stara się, nie zdaje, ale jeszcze raz próbuje, żeby mieć przed nazwiskiem jakiś skrót. Nie chcę powiedzieć, że wykształcenie jest nieważne, ale jest to złe, kiedy staje się ono bożkiem w życiu i zaczyna zajmować cały nasz czas i uwagę.
Kolejnym nowoczesnym przejawem bałwochwalstwa jest własny wygląd. Nieraz człowiek dla dobrego wyglądu potrafi poświęcać całe godziny i nigdy nie jest mu zbyt długo i zbyt ciężko, tak jak to się dość często zdarza w odniesieniu do spraw Kościoła. Nigdy nie powie: W tym tygodniu już godzinę spędziłam przed lustrem, no to chyba już wystarczy. Dosyć! Często natomiast słyszymy: Już byłam w tym tygodniu na nabożeństwie i więcej nie trzeba. Dosyć! Bez przesady! Jednak raz w tygodniu, to nie jest dla nas zbyt dużo, gdy mamy pójść do gabinetu kosmetycznego, bo jeśli tylko coś jest nie tak, to od razu biegniemy. Poświęcamy dużo czasu i pieniędzy, jeśli chodzi o nasze zdrowie, gdy np. dbamy o zdrowe odżywianie, gdy stosujemy diety.
To wszystko samo w sobie nie jest złą rzeczą, bo ani wygląd osobisty, ani zdrowie, ani wykształcenie, ani własna rodzina, to nie są przecież wartości negatywne. To są wartości pozytywne, o które należy dbać. Bałwochwalstwo pojawia się wtedy, kiedy te rzeczy wchodzą w miejsce Boga w naszym życiu. Kiedy Duch Święty mówi ci w twoim sercu, że powinieneś robić coś innego w danym momencie, a ty jednak robisz to nadal, bo twoje myśli bardziej są przy tym, niż przy Bożych sprawach. Wtedy jest to bałwochwalstwo.
Wobec tego zasadnym staje się rozpaczliwe wołanie o gorliwość w sprawach duchowych, w osiąganiu duchowych celów. Wołanie, żeby chrześcijanie poderwali się i byli gorliwi w tym, co Duch Święty im podpowiada i co wiedzą, że trzeba robić ze względu na Boga i na Jego królestwo.
Niestety, obserwacja życia pokazuje, że ludzie tego świata są dużo bardziej gorliwi w osiąganiu swoich celów, niż chrześcijanie w osiąganiu swoich. Pan Jezus kiedyś powiedział: „Bo synowie tego świata są przebieglejsi w rodzaju swoim od synów światłości”. Synowie światłości bardzo łatwo dają się zniechęcić. Mają czasem naprawdę jakiś bardzo dobry pomysł od Ducha Świętego, zaczynają go realizować, ale diabeł byle powodem potrafi ich od tego odciągnąć i zniechęcić. Synowie światłości nie są tacy przebiegli, żeby się nie dać złamać, gdy wróg próbuje atakować, żeby zrobić unik, żeby być przebiegłym i dalej podążać naprzód.
Okazuje się natomiast, że synowie tego świata, gdy ktoś stawia im przeszkodę, nadal prą do przodu. Przeskakują lub omijają ją i idą dalej. Używają rozmaitych sposobów, aby osiągnąć swoje cele. Bracia i siostry! I my powinniśmy być tak przebiegli i tak gorliwi!
Jeśli chodzi o gorliwość, to Słowo Boże dużo o niej mówi i zachęca do niej. Na przykład jeśli chodzi o modlitwę. Nieraz słyszę, że gdy na kogoś przyjdzie jakieś doświadczenie, jakaś próba, to jest on tak tym przybity, że nie potrafi się nawet modlić. W obliczu poważniejszego doświadczenia wygasa modlitwa. Oczekuje on wówczas, że ktoś za niego będzie się w tym momencie modlił. Tymczasem o Panu Jezusie jest napisane, że „w śmiertelnym boju jeszcze gorliwiej się modlił” [Łk 22,44].
Na przykładzie Pana naszego, Jezusa Chrystusa, widzimy, że faktycznie gorliwość w modlitwie jest związana z doświadczeniem. Jeżeli Bóg chce wywołać w nas modlitwę, to posyła doświadczenie. Gdy diabeł chce nas okłamać, to wmawia nam, że w czasie doświadczenia jesteśmy zwolnieni z obowiązku modlitwy, ponieważ jesteśmy tak przyparci do muru, że nie możemy się modlić. Gdy chrześcijanin w ten sposób zaczyna myśleć, diabeł zaciera ręce. Pan Jezus daje nam przykład, że w śmiertelnym boju jeszcze gorliwiej się modlił. Słowo Boże wzywa przełożonych do gorliwości. Ponieważ są przełożonymi, powinni okazać gorliwość. Wzywa także do gorliwości w staraniu się o dary duchowe, a najbardziej o dar prorokowania.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz związaną z gorliwością. Słowo Boże naucza nas, że gorliwość o dom Boży, o interesy Królestwa Bożego tak naprawdę warunkuje błogosławieństwo w prywatnych, codziennych sprawach. Jeżeli ktoś naprawdę chce mieć Boże błogosławieństwo w życiu, to droga jest prosta. Niech zatroszczy się o sprawy Królestwa Bożego w swoim życiu! Bóg resztę zrobi. Gdy człowiek odwraca ten porządek i najpierw zajmuje się swoimi sprawami, a dopiero potem sprawami Kościoła, to wybiera drogę, która prowadzi go do coraz gorszej sytuacji. Chyba że w ogóle odejdzie od Boga i zacznie żyć jak zupełny bezbożnik. Wtedy stanie się takim synem marnotrawnym, który nie chce mieć z Ojcem nic wspólnego i Bóg wtedy przestaje go wychowywać. To jest inna sytuacja. Wtedy widzimy, że ci, którzy żyją bez Boga, jakby mają błogosławieństwo. Wystarczy się rozejrzeć. Ale to nie jest błogosławieństwo Boże. To jest dostatek, który się nie nazywa Bożym błogosławieństwem w życiu.
Kiedyś naród izraelski, w VI wieku przed Chrystusem, po powrocie z wygnania dostał wielkie zadanie rangi ogólnonarodowej. Miał odbudować świątynię Pana. Jednak ich życie w tym czasie okazało się bardzo ciężkie. Brakowało jedzenia i ubrania, a ceny rosły. Wszystko było takie trudne, podobne do tego, co wielu z nas teraz przeżywa. Pojawiało się pytanie: Dlaczego? Dlatego, że mieli złą hierarchię wartości. Każdy zamykał się we własnym egoizmie, troszczył się o własne interesy. Sprawami Bożymi planowali się z pewnością zająć, ale w dalszej kolejności. Przy takim podejściu do sprawy odbudowa świątyni Pana wkrótce została zatrzymana. Jest to opisane w księdze Aggeusza. Bóg powiedział do swego narodu tak: „Liczyliście na wiele, lecz oto jest mało, a gdy to przynieśliście do domu, zdmuchnąłem to. Dlaczego? – mówi Pan Zastępów. Z powodu mojego domu, który leży w gruzach, podczas gdy każdy z was gorliwie krząta się koło własnego domu” [Ag 1,9].
Oto przyczyna, dlaczego narodowi izraelskiemu tak licho się wiodło w tamtym czasie. Liczyli na wiele, spodziewali się, że się dorobią, że urządzą się w swej ziemi, a potem z pewnością każdy z nich zakładał, że na dobre zajmą się świątynią Pana. Najpierw jednak ich zdaniem trzeba było się dorobić, najpierw trzeba u siebie wyremontować, zbudować, kupić, wymienić. Potem zajmiemy się pracą Pańską. Skąd my to znamy? Bóg powiedział do nich, że mimo iż liczyli na wiele, nic z tego nie wyszło, a to co udało im się przynieść do domu, On to zdmuchnął. Na przykład, przyszedł złodziej i wyniósł wszystko! A my się pytamy: Dlaczego? Przecież tak się staraliśmy, pracowaliśmy, takie piękne mieliśmy plany, żeby to potem używać dla chwały Bożej. „Z powodu mojego domu, który leży w gruzach” – mówi Bóg – „podczas gdy każdy z was gorliwie krząta się wokół swojego domu”.
Jakąż gorliwość potrafi człowiek wykazywać w sprawach swojego domu, ileż może poświęcić, żeby załatwić swoje sprawy! Ten fragment właśnie to obrazuje. Gdyby Izraelici inaczej się zachowali, gdyby zastosowali się do Bożego porządku, gdyby zadbali najpierw o świątynię Pana, zbudowaliby ją, wszystkim towarzyszyłoby Boże błogosławieństwo. Wierzycie w to? Ja w to wierzę. Ja to wiem, bo tego doświadczam w moim życiu! Za każdym razem, kiedy jestem na tyle głupi, by zająć się najpierw swoimi sprawami, później bardzo tego żałuję. Za każdym razem, kiedy dane mi jest z łaski Bożej być na tyle mądrym, żeby zostawić nieskończone, niedorobione swoje sprawy i poświęcić się pracy Pańskiej, później jestem z tego powodu zadowolony i wdzięczny Bogu.
To działa, bo to jest prawda Słowa Bożego. Gorliwość w realizowaniu duchowych zadań, osiąganiu duchowych celów, jest i pozostanie najbardziej pożądaną i błogosławioną przez Boga postawą człowieka na ziemi. Dlaczego? Ponieważ taki był na ziemi Syn Boży, Jezus Chrystus, a On jest dla nas wzorem.
Pamiętacie tę historię, jak Pan Jezus przepędził przekupniów ze świątyni, a uczniowie na to patrzyli z szeroko otwartymi oczami i dziwili się, że Pan Jezus tak mocno przejmował się świątynią Pana? W Ewangelii św. Marka napisane jest, że nie pozwolił nawet naczynia przenieść przez świątynię. Gdy Żydzi zaczęli sobie na skróty chodzić przez dziedziniec świątyni, żeby sobie ułatwić, Pan Jezus stanął tam i dopilnował, żeby tak tam nie było. Żadnego handelku, żadnego interesu, żadnych skrótów! Świątynia to jest dom modlitwy. Uczniowie patrzyli na Niego, jak uparcie bronił tego miejsca i przypomniały im się słowa Pisma: „Gorliwość o dom twój pożera mnie” [Ps 69,10].
Ponieważ taki był Pan Jezus na tej ziemi, tacy i my potrzebujemy być. Nie ma innej opcji. Bądź zimny albo gorący, bo jeśli będziesz letni, wypluję cię z moich ust. Tak mówi Słowo Boże.
Jeśli chodzi o aspekt gorliwości poruszony w Liście do Rzymian w 10. rozdziale, dotyczący narodu izraelskiego, to widać, że ten naród był bardzo gorliwy. Czegoś im jednak brakowało, a to sprawiło, że w swojej gorliwości zeszli na manowce. Gorliwość koniecznie musi być realizowana w bliskiej więzi z Bogiem. Niestety, Żydzi stracili kontakt z Bogiem, a pozostali bardzo gorliwi w przestrzeganiu wszystkich przepisów, zwłaszcza Żydzi ortodoksyjni.
Zdziwilibyście się, gdybyście się przyjrzeli bliżej, ile ich ta gorliwość tak naprawdę kosztowała. Jak wiele musieli poświęcać, żeby trzymać się tych zasad. Jeśli chodzi np. o przestrzeganie sabatu, to nam, którzy przyglądamy się temu z daleka, wydaje się to takie proste. Od Żydów wymaga to jednak wielkiego poświęcenia. Ortodoksyjni Żydzi do dzisiaj nie zapalają światła w dniu sabatu, żeby przestrzegać przepisów sabatu, ponieważ jest to wykonywanie pracy. Czy ktoś z nas wytrzymałby cały dzień, żeby nie zapalić światła? W dzień jest to może i proste, ale sabat zaczyna się o 6. wieczorem i kończy następnego dnia o 6. wieczorem. Włączenie czegokolwiek w świetle przepisów zakonu jest już wykonaniem pracy, więc oni tego nie robią. Oczywiście bogatsi Żydzi instalują sobie automat, który zapala światło o określonej godzinie, więc jest im lżej, lecz biedniejsi ortodoksyjni Żydzi spędzają ten czas w ciemności.
Dla nas jest to zabawne i wręcz śmiejemy się z takiej gorliwości. Owszem, ich gorliwość jest nierozsądna, ale to jest gorliwość! Pod tym względem wielu rzeczy powinniśmy się od nich uczyć, bo jeśli chodzi o naszą gorliwość, to jest ona tak mizerna, że aż się płakać chce. Nam wystarczy, że ktoś krzywo spojrzy, ktoś się pięć minut spóźni i już nasza gorliwość nas opuszcza.
Apostoł Paweł, zauważając tak wielką gorliwość, napisał: „Pragnienie serca mego i modlitwa zanoszona do Boga zmierzają ku zbawieniu Izraela. Daję im bowiem świadectwo, że mają gorliwość dla Boga, ale gorliwość nierozsądną” [w. 2]. Kiedy gorliwość może się okazać chybiona i nierozsądna? Wtedy, kiedy człowiek straci bliską więź z Bogiem, bo ta prawdziwa gorliwość chrześcijańska musi przebiegać w bliskiej relacji, w bezpośrednim kontakcie z Bogiem. Inaczej nie będzie z niej żadnego pożytku.
Weźmy taki przykład. Słowo Boże uczy nas tego, że wszystko, co robimy, mamy robić z miłości. Każdy z nas zna największe przykazanie: „Będziesz miłował Boga z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił i myśli, a bliźniego, jak siebie samego”. Miłość tę możemy wyrażać na rozmaite sposoby. Jest tu szerokie pole do popisu, ale praktycznie rzecz biorąc, pewne rzeczy jest dużo łatwiej zrobić dla kogoś, gdy jest on od nas daleko, niż wówczas, gdy jest bardzo blisko. Chodzi o takie czynności, których ta osoba, dla której to robimy, nie chce, a ponieważ jesteśmy od niej daleko, nie może ona nam tego zakomunikować. My robimy coś z miłości, tyle że nie robimy dokładnie tego, czego ona pragnie.
Na przykład wyjeżdżam na tydzień, a w tym czasie moje dzieci wpadają na wspaniały pomysł, że z tej wielkiej miłości do mnie wysprzątają mi gabinet, bo wygląda on okropnie. Setki książek rozmaitych, wielki bałagan, naprawdę źle to wygląda. Jak myślicie, czy gdy wrócę po tygodniu, będę zadowolony z tego, że mi uporządkowały gabinet? Nie! Bo potem przez miesiąc albo dwa nie będę wiedział, gdzie co jest w moim gabinecie. Będę szukał i się denerwował, że nie mogę niczego znaleźć.
Tak oto czyn wykonany z miłości, ale bez bliskiego kontaktu z miłowaną osobą, okazał się nietrafny. Inny przykład. Wyjeżdżam gdzieś daleko i tam postanawiam kupić żonie jakiś drogi prezent za połowę naszej wspólnej pensji. Przy okazji załatwiam jej jeszcze tydzień pobytu u Kwiatkowskich. Dodajmy, że żona nie za bardzo przepada za Kwiatkowskimi. Stresuje się, gdy u nich przebywa. Gdy więc wrócę i wręczę jej ten kupiony z miłości prezent, to ona nie będzie wcale zachwycona. Choć z gorliwości to zrobiłem, to jednak dlatego, że nie byłem w kontakcie z moją żoną, zrobiłem fałszywy krok, złą inwestycję i lepiej byłoby, gdybym wcale nic jej nie kupował.
Gorliwość dla Boga domaga się bliskiej więzi z Bogiem. Powinna być powiązana z poznaniem Boga i znajomością tego, czego On naprawdę chce. To wynika z przebywania z Bogiem, z czytania Jego Słowa, z poznawania Go. Inaczej taka gorliwość staje się antygorliwością i raczej gniewa i zasmuca Boga, niż przynosi Mu radość.
Wreszcie, gorliwość bez bliskiej więzi z Bogiem owocuje daremnym wysiłkiem, rozminięciem się z celem, błędem, którego koszty ponosi gorliwiec. Właśnie taką gorliwość miał naród izraelski. Gorliwość nierozsądną, ponieważ „nie znając usprawiedliwienia, które pochodzi od Boga, a własne usiłując ustanowić, nie podporządkowali się usprawiedliwieniu Bożemu”. To właśnie jeden z przykładów tego, jak Żydzi w swojej gorliwości rozminęli się z wolą Bożą. Tak się skupili na tym, żeby się przypodobać Bogu, żeby być bez zarzutu w swoim postępowaniu, w swojej religijności, że faktycznie w tym czasie, kiedy Bóg posłał Swojego Syna, objawił Swój sposób usprawiedliwienia, oni nie tylko tego nie zauważyli, ale wręcz Syna Bożego odrzucili. Zaślepieni w swojej trosce, żeby Bogu się przypodobać, tak naprawdę z Bogiem walczyli. Popadli w coś, o czym kiedyś wspomniał Gamaliel w swojej mądrej radzie udzielonej Sanhedrynowi, że w imię Boże walczyli z Bogiem.
Apostoł Paweł z autopsji wiedział, o czym pisze. Pisząc to i smucąc się nad źle pojętą gorliwością narodu izraelskiego, odnosił to także do samego siebie. W Liście do Galacjan przyznał się do tego, że sam miał kiedyś taką nierozsądną, chybioną gorliwość. Napisał o sobie: „Słyszeliście bowiem o moim dawniejszym postępowaniu w żydostwie, że srodze prześladowałem zbór Boży i niszczyłem go i że prześcigałem w żarliwości dla żydostwa wielu rówieśników mojego pokolenia …” [Ga 1,13-14]. Taki gorliwy był Paweł, a ile złego wyrządził w ten sposób Kościołowi?
Gorliwość jest bardzo potrzebna i pożądana, ale ten przykład Izraela pokazuje, że jeżeli zacznie być realizowana bez kontaktu z Bogiem, to dla sprawy Bożej przyniesie więcej szkody niż pożytku.
To jest ważna wskazówka dla każdego z nas. Bo jeżeli nasze serce jest rozpalone gorliwością dla Boga, jeżeli chce Mu służyć, to wraz z tym pragnieniem powinno pojawiać się pragnienie zbliżenia się do Boga. Kiedy pojawia się we mnie pragnienie tego, by być kaznodzieją, śpiewakiem, pisarzem chrześcijańskim, człowiekiem, który składa świadectwo wiary, misjonarzem, to jednocześnie winno zaistnieć w nas pragnienie tego, by być bliżej Boga. Jeśli to nie idzie w parze, to już wróg naszych dusz czai się i postara o to, żeby ten nasz zapał sprowadzić na manowce. I choć będziemy dniami i nocami różne dobre rzeczy robili, to wszystko będzie na darmo. Okaże się bezcelowe i pozostanie bez zapłaty.
Grozi nam to, bracia i siostry, że i z nami stanie się to samo, co się stało z narodem izraelskim. Kiedy chrześcijanin zatraci bliską więź z Bogiem, będzie w swojej aktywności różne rzeczy robił. Żydzi, tracąc tę bliską więź z Bogiem, nie przestali być religijni. Nie przestali chodzić do świątyni, nie przestali czytać Tory, ale zbłądzili. Poszli w religijność. Nie byli pobożni według myśli Bożej. Popadli w pobożność powierzchowną. My też możemy przychodzić na nabożeństwo, śpiewać pieśni pochwalne, radować się i klaskać. Ale w tym miejscu nasuwa się znana refleksja biblijna dotycząca narodu izraelskiego. Jest o nim napisane, że „lud zbliża się do mnie swoimi ustami i czci mnie swoimi wargami, a jego serce jest daleko ode mnie” [Iz 29,13].
Pan Jezus przywołał to proroctwo, kiedy patrzył na życie faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Powiedział im wtedy: „Obłudnicy! Dobrze prorokował o was Izajasz w słowach: Lud ten czci mnie wargami, ale serce ich daleko jest ode mnie. Daremnie mi jednak cześć oddają, głosząc nauki, które są nakazami ludzkimi” [Mt 1,8-9]. Ilu z nas śpiewa pieśni pochwalne z całego serca? Ilu z nas natomiast czci Boga samymi wargami? Żydzi fantastycznie się spisywali, jeśli chodzi o zewnętrzną pobożność okazywaną w świątyni. U nich jak śpiewacy zaśpiewali, a było ich setki, całe zastępy chórzystów, jak instrumenty zagrały, jak kadzidło zapachniało, jak tłum się zebrał na święto – to nasze nabożeństwa się do nich nie umywają. Ale Bóg patrząc na to, powiedział, że lud ten czci Go wargami, ale ich serce jest daleko od Niego.
Wszystko można robić niby dla Boga, a jednak wcale nie dla Niego. Tak może się stać i w naszym życiu. Dlatego właśnie apostoł Paweł pisał z przejęciem w sercu, że chciałby, by naród izraelski był zbawiony: „Pragnienie serca mego i modlitwa zanoszona do Boga zmierzają ku zbawieniu Izraela”. I wydał świadectwo, że naród ten miał gorliwość, ale gorliwość nierozsądną.
Bracia i siostry! Potrzeba nam bliskiej więzi z Bogiem. „Boże! Tyś Bogiem moim, ciebie gorliwie szukam, Ciebie pragnie dusza moja; tęskni do Ciebie ciało moje, jak ziemia zeschła, spragniona i bezwodna” [Ps 63,2]. Łatwo jest nam powtarzać: „Tak jak jeleń pragnie wód płynących, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże” [Ps 42,2], ale czy są to tylko puste słowa, czy prawda wypływająca z naszego serca?
Jeżeli zauważamy, że często są to tylko same słowa, że serce nasze tego nie wyraża, to trzeba bić na alarm, bo zaczynamy mieć gorliwość dla Boga, ale gorliwość nierozsądną, która na nic się nie przyda. Możemy sobie przejawiać pobożność katolicką, baptystyczną, zielonoświątkową itd., ale co z tego? Jest tylko jedna jedyna pobożność, która zyskuje chwałę w niebie! Jest to pobożność na wzór Chrystusa Pana, naszego Zbawiciela! Ten, kto żyje blisko Boga, kto wszystko robi z Chrystusem, ten nie marnuje swojej gorliwości. Ktoś taki zawsze pójdzie we właściwym kierunku.
W czwartym wersecie mamy ukazaną wielką myśl Nowego Testamentu: „Albowiem końcem zakonu jest Chrystus, aby był usprawiedliwiony każdy, kto wierzy”. Użyte jest tu greckie słowo telos, co znaczy: dokończenie, doskonałe zwieńczenie. Chrystus jest właśnie tym doskonałym zwieńczeniem, spełnieniem zakonu. Jeśli ktoś chce podobać się Bogu, to ma być jak Chrystus. Ma trwać w naśladowaniu Chrystusa, bo tylko tak można to osiągnąć.
Czytamy dalej: „Tak bowiem Mojżesz pisze o usprawiedliwieniu, które jest z zakonu: Człowiek, który spełnił zakon, przezeń żyć będzie” [w. 5].
Ukazana tu jest prosta zasada zakonu. Ten, kto spełni zakon, przezeń żyć będzie. Zasada jest prosta, ale praktyka pokazuje, że jest nie do wypełnienia z powodu tego ciężaru, jakim jest zakon dla człowieka żyjącego w ciele i podległego grzechowi. „A usprawiedliwienie, które jest z wiary, tak mówi: Nie mów w sercu swym: Kto wstąpi do nieba? To znaczy, aby Chrystusa sprowadzić na dół; Albo: Kto zstąpi do otchłani? To znaczy, aby Chrystusa wywieść z martwych w górę. Ale co powiada Pismo? Blisko ciebie jest słowo, w ustach twoich i w sercu twoim; to znaczy, słowo wiary, które głosimy. Bo jeśli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg wzbudził go z martwych, zbawiony będziesz. Albowiem sercem wierzy się ku usprawiedliwieniu, a ustami wyznaje się ku zbawieniu. Powiada bowiem Pismo: Każdy, kto w niego wierzy, nie będzie zawstydzony. Nie masz bowiem różnicy między Żydem a Grekiem, gdyż jeden jest Pan wszystkich, bogaty dla wszystkich, którzy go wzywają. Każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie” [w. 6-13].
Piąty werset pokazał prostą zasadę zakonu. Trzeba go wypełnić, by przezeń żyć. Dalsze wersety ukazują uderzającą prostotę drogi zbawienia. Trzeba uwierzyć w Chrystusa. Tak prosta jest zasada ewangelii. Spełniona, prowadzi do zbawienia. Zawsze taka szczera, prosta wiara w Jezusa Chrystusa zaowocuje zbawieniem. Nie wierzcie, że ktoś, kto prawdziwie uwierzy w Chrystusa, powie potem, że mu wiara wystarczy, a uczynki są niepotrzebne, bo przez wiarę jest zbawiony. Gdyby ktoś tak mówił, to nie mógłby to być prawdziwie wierzący człowiek.
Wierzący, który w prostocie serca uwierzy w Chrystusa wie, że ma dążyć do tego, by stawać się podobnym do Chrystusa, a to bez uczynków jest niemożliwe. Oczywiście zawsze byli tacy, którzy tę prostą drogę świadomie lub nieświadomie wykrzywiali. Byli tacy, którzy kombinowali coś z ewangelią, którym nie pasowała ta jej prostota. Ciśnie mi się przykład z 13. rozdziału Dziejów Apostolskich, gdy apostoł Paweł i Barnaba byli na Cyprze. Tam spotkali prokonsula Sergiusza Pawła, któremu głosili prostą ewangelię. Był tam jednak pewien fałszywy prorok, Żyd imieniem Bar-Jezus, inaczej Elymas, który wtrącił się w ich rozmowę, w ich zwiastowanie ewangelii i zaczął występować przeciwko temu, co mówił apostoł Paweł. „A Saul, zwany też Pawłem, napełniony Duchem Świętym, utkwił w nim wzrok i rzekł: O, pełny wszelkiego oszukaństwa i wszelkiej przewrotności, synu diabelski, nieprzyjacielu wszelkiej sprawiedliwości! Nie zaprzestaniesz ty wykrzywiać prostych dróg Pańskich?” [Dz 13,10].
To znaczy, że ten fałszywy prorok zaczął krzywić drogę Pańską, która jest prosta. Był to ktoś taki, kto wtrącał się w prostotę ewangelii i zaczynał mieszać, wykrzywiać. To tak, jakby Paweł mówił prokonsulowi o prostej drodze, a ten fałszywy prorok przedstawiał mu jakieś objazdy. Mógł dopowiadać rozmaite rzeczy, może wcale nieprzeciwstawne chrześcijaństwu, ale zasiewające zwątpienie, pełne sceptycyzmu.
W 6. i 7. wersecie uwidacznia się ta myśl, która pojawia się wśród ludzi zbliżających się do drogi zbawienia lub tych, którzy już na niej są, a wypływająca z podważania fundamentalnej prawdy ewangelii: „A usprawiedliwienie, które jest z wiary, tak mówi: Nie mów w sercu swym: Kto wstąpi do nieba? To znaczy, aby Chrystusa sprowadzić na dół; albo: Kto zstąpi do otchłani? To znaczy, aby Chrystusa wywieść z martwych w górę”.
Jeżeli ktoś pyta: Kto wstąpi do nieba? – z myślą, by Chrystusa na dół sprowadzić, jest to podważanie ewangelii. Gdy prosta ewangelia mówi, że Chrystus Pan zasiadł po prawicy tronu Bożego, co jest przecież ważnym punktem wiary chrześcijańskiej, a taki sceptyk pyta: Kto wstąpił do nieba? – to niejako chce tę chwałę Chtystusa pomniejszyć.
Albo jeżeli pyta: Kto zstąpi do otchłani? – mając na myśli, że Chrystus jest w górze i nie zajmuje się tak niskimi sprawami, bo istnieje zbyt wielka otchłań, bo On jest zbyt święty, by miał się nimi zająć, to czyż nie zaciemnia obrazu Pana? Jeśli ktoś mówi upadłemu grzesznikowi, że Jezus go kocha i schodzi do jego otchłani, by go podnieść, a ktoś z boku zasiewa mu w serce wątpliwość: A kto by się chciał mną zajmować? – to jest to wykrzywianie prostej drogi ewangelii.
Nie mów w sercu swoim takich rzeczy, które wyrażają sceptycyzm. Nie wypowiadaj słów, które wykrzywiają prostą drogę zbawienia, ukazującą Chrystusa Pana jako Tego, który siedzi po prawicy Ojca, który interesuje się każdym grzesznikiem i dla którego każdy problem jest bliski i ważny. Nie wątp w to! Nie wygłaszaj i nie rozsiewaj tego zwątpienia. Słowo Boże mówi prosto: „Blisko ciebie jest słowo, w ustach twoich i w sercu twoim; to znaczy, słowo wiary, które głosimy. Bo jeśli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg wzbudził go z martwych, zbawiony będziesz” [w. 8-9].
Takie to proste. „Każdy, kto w niego wierzy, nie będzie zawstydzony. Nie masz bowiem różnicy między Żydem a Grekiem, gdyż jeden jest Pan wszystkich, bogaty dla wszystkich, którzy go wzywają. Każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie” [w.11-13]. Każdy; kobieta, mężczyzna, dziecko, stary, głupi, mądry, czarny, biały – każdy, kto będzie wzywał imienia Pańskiego, będzie zbawiony. Oto prosta ewangelia. Ten, kto żyje blisko Pana Jezusa, kto uwierzył w Niego z całego serca, nie tylko nie zejdzie z tej drogi, ale będzie na niej robić postępy.
Tak naprawdę dopiero na końcu naszej drogi okaże się, kto blisko Pana wytrwał. Teraz to możemy zachowywać pozory, ale potem przekonamy się, że wielu z tych, którzy myśleli, że będą w niebie, wcale ich tam nie będzie. Jest to smutna prawda. Boję się, żeby to nie dotyczyło kogoś z nas, żeby to nie dotyczyło mnie. Boję się, żebym czasem, będąc zwiastunem dla innych, sam nie był odrzucony. To nie przelewki. Tu chodzi o życie wieczne. To dlatego ten List do Rzymian tak konkretnie, dogłębnie i jednoznacznie dobiera się do sprawy właściwego zrozumienia drogi zbawienia. Dlatego też nie wolno nam tego przeoczyć i tego zlekceważyć.
Jeśli chodzi o sprawy zbawienia, to niestety tak może się stać, że przez lata będziemy żyć w fałszywej pewności, iż wszystko jest dobrze. Można się okłamywać i łudzić, i pójść do piekła z plakietką „chrześcijanin”. Nie wolno nam lekceważyć zbawienia. Słowo Boże mówi: „Jakże ujdziemy cało, jeżeli zlekceważymy tak wielkie zbawienie?” [Hbr 2,3]. Ono jest nam dane. Chwała Bogu za to. Bóg otworzył bramy Swojego Królestwa i dał wszystkim zaproszenie, by każdy mógł być na weselu Baranka, by mógł być Jego Oblubienicą. Jest to wyróżnienie. On chce kontaktu z nami. Potrzeba nam gorliwości, ale nie takiej, jaką mieli Żydzi. Takiej, jaka wynika z bliskiej społeczności z Panem!