Bóg szuka...bankrutów |
Autor: Henryk Hukisz | |||
środa, 26 sierpnia 2015 23:30 | |||
Na centralnej ulicy Antiochii, w błyszczącym kryształowymi szybami biurowcu strzeżonym przez wyszkolonych ochroniarzy, znajduje się główna siedziba organizująca podróże misyjne apostoła Pawła. Sztab składający się z doświadczonych menadżerów i doradców krząta się codziennie, aby każda wyprawa sługi Bożego przyniosła jak największy sukces w zwiastowaniu Dobrej Nowiny. Specjalne biuro podróży zajmuje się rezerwacją miejsc w kilku gwiazdkowych hotelach, aby zmęczony apostoł mógł wygodnie się zrelaksować po trudach wielogodzinnych dysput z zaciekłymi oponentami ewangelii.
Taki, lub podobny scenariusz ma miejsce w przypadku wielu współczesnych ewangelistów, którzy nazywają siebie sługami Bożymi. Powie ktoś, że należy im się taka organizacja pracy, którą wykonują dla Boga, są przecież, jak sami nauczają, „dziećmi Króla królów”. Sam słyszałem, jak pewien teleewangelista błagał swoich fanów, aby złożyli mu się na prywatny odrzutowiec, by mógł szybciej docierać z ewangelią do zgubionych grzeszników w Indiach.
Lecz dość tego sarkazmu. Zajrzyjmy na stronice naszych Biblii, gdzie możemy przeczytać dość szczegółowy scenariusz służby prawdziwych sług Bożych. Oni też podróżowali, też zależało im na szybkim dotarciu z Dobrą Nowiną do ludzi, do których posyłał ich Pan.
Wpierw Abram. Sporo podróżował, gdy Bóg kazał mu opuścić jego rodzinną siedzibę w Ur Chaldejskim. Wpierw udał się do Haranu, później przez Kanaan, do Egiptu, aby powrócić znów do Kanaanu. Poszedł bez ociągania się, pomimo, że Bóg nie podał mu adresu, aby mógł przed wyruszeniem ustawić sobie GPS. Dzisiaj, bez potwierdzenia, czy zwrócą przynajmniej koszt podróży, nikt nie przyjmuje zaproszenia do usługi w innej miejscowości.
Mojżesz, zanim podniósł Bożą laskę, aby przeprowadzić kilkumilionowy naród przez Morze Czerwone, odebrał niejedną lekcję od Pana. Był przecież członkiem dworu faraona, który miał prawie nieograniczoną moc, tak, że zawsze mógł odwołać się do swojego uprzywilejowanego statusu. W pewnym momencie, gdy poczuł się obywatelem narodu wybranego, postąpił według własnego osądu i w obronie Izraelity zabił Egipcjanina. Bóg zaprowadził go wówczas na odległą pustynię, aby pasł owce, nie własne, lecz należące do teścia. Tam, w spiekocie dnia, Mojżesz nauczył się właściwej postawy sługi, gotowego stanąć przed obliczem samego faraona. Wiedział, że nie własny potencjał w nim drzemiący, lecz obecność wszechmogącego Boga sprawi, iż naród będzie mógł wyjść z niewoli.
Dawid, był jedynie pastuchem, gdy Samuel wylał na jego głowę olej Bożego pomazania, aby stać się później królem narodu wybranego. Lecz nie ta świadomość dodawała mu odwagi i pewności zwycięstwa, lecz bliskość Boga. Dlatego, gdy uległ pokusie bycia wielkim i bogatym, zbliżył się do Boga tak blisko, iż mógł powiedzieć z pełnym przekonaniem: „Lecz moim szczęściem być blisko Boga. Pokładam w Panu, w Bogu nadzieję moją, Aby opowiadać o wszystkich dziełach twoich” (Ps. 73:28)
Jonasz jest kolejnym bankrutem wobec własnych planów i pomysłów. Zamiast do Niniwy, postanowił udać się w innym kierunku, może dla niego bardziej logicznym i zapewniającym większy sukces. Bóg jednak, przygotował dla niego specjalne laboratorium, w którym dokonał wyrzeczenia się tego co własne, aby przyjąć bez zastrzeżeń to, co chce jego Pan.
Myślę, że mógłbym kontynuować wyliczanie wielu innych proroków i Bożych posłańców, lecz nie muszę, bo uczynił to nieznany z nazwiska autor Listu do Hebrajczyków i poświęcił długiej liście Bożych bankrutów aż cały rozdział. Tam czytamy, że ci wielcy Boży słudzy odnosili ogromne zwycięstwa, gdyż „przez wiarę podbili królestwa, zaprowadzili sprawiedliwość, otrzymali obietnice, zamknęli paszcze lwom, zgasili moc ognia, uniknęli ostrza miecza, podźwignęli się z niemocy, stali się mężni na wojnie, zmusili do ucieczki obce wojska” (Hebr. 11:33,34). Dokonując tego w imieniu Boga, sami „doznali szyderstw i biczowania, a nadto więzów i więzienia, byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą, zabijani mieczem, błąkali się w owczych i kozich skórach, wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani” (w. 36,37).
Dalej czytamy, że to są tacy bohaterowie, „których świat nie był godny” (Hebr. 11:38), a nawet oni sami, chociaż „zdobyli chlubne świadectwo, nie otrzymali tego, co głosiła obietnica” (w. 39). Tyle wyrzeczeń, tyle cierpienia, i nic? Czyżby Bóg ich zawiódł i nie dotrzymał danej obietnicy? Czy można wyobrazić sobie większych bankrutów?
A jednak, od dwóch tysięcy lat, nazywani są bohaterami wiary. Byli wiernymi sługami w tym, co Bóg im wyznaczył, gdyż dla nas, żyjących w czasie łaski, Bóg przeznaczył „coś lepszego” (w. 40). Oni wykonali zadanie, które uzyskało pełnię dopiero w Chrystusie, i w Nim otrzymają pełną nagrodę, gdyż, każdy kto „przystępuje do Boga, musi uwierzyć, że On istnieje i że nagradza tych, którzy go szukają” (Hebr. 11:6).
Pan Jezus zostawił dla nas najlepszy wzór służby, abyśmy Go naśladowali we wszystkim, gdyż, jak sam powiedział: „beze mnie nic uczynić nie możecie” (Jan 15:5). On sam przyszedł aby służyć i wypełnić wolę, nie swoją, lecz Ojca. My jesteśmy tylko sługami, o czym pisałem już wcześniej (Zawsze sługa), a prawdziwi słudzy, gdy wykonają to, co im zlecono, mówią: „Sługami nieużytecznymi jesteśmy, bo co winniśmy byli uczynić, uczyniliśmy” (Łuk. 17:10). Nie jest więc ważne, czy nasze dzieło jest dokończone, czy uczynią to inni, my jesteśmy tylko wykonawcami woli Ojca.
Nasza ludzka natura dyktuje nam często coś innego. Jeśli rozpoczynamy coś czynić, to uważamy, że mamy prawo do dokończenia. Lecz to nie jest nasze dzieło, lecz Ojca, i On sam decyduje o całokształcie Jego spraw. Dlatego, prawdziwy sługa musi wpierw pokonać swoją własną cielesność, aby odnieść zwycięstwo w tym, co Pan wyznaczy do wykonania.
Pan Jezus wskazywał swoim uczniom na praktyczne strony życia i służby w Bożym Królestwie. Powiedział wyraźnie, że „kto bowiem chce zachować duszę swoją, straci ją, kto zaś straci duszę swoją dla mnie, ten ją zachowa. Bo cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, jeśli siebie samego zatraci lub szkodę poniesie?” (Łuk. 9:24,25).
W środowisku, gdzie najważniejszą rolę odgrywa pieniądz, mówi się, że ten, kto traci, jest bankrutem. W środowisku Bożego Królestwa, ten kto traci siebie, zyskuje najwięcej, bo otrzymuje z łaski wszystko, co ma wieczne znaczenie.
Wiem, że lubimy przypominać sobie Boże obietnice, których w Biblii jest naprawdę sporo. Jedna z nich mówi nam, że Ten „który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale go za nas wszystkich wydał, jakżeby nie miał z nim darować nam wszystkiego?” (Rzym. 8:32). Lecz czy zwracamy uwagę na to, że te obietnice są dla tych, „którzy żyją według Ducha” (Rzym. 8:5). Tylko wówczas możemy powiedzieć z apostołem Pawłem, „niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata” (Gal. 6:14).
Bóg nadal szuka takich bankrutów, którzy są gotowi wpierw umrzeć dla Niego, aby móc w darowanym życiu wydać prawdziwą woń zwycięskiego życia.
|