Dzisiaj wraz z gdańskim zborem, któremu służę, rozważamy końcowe wersety Listu do Tytusa. Stanowi to dobrą okazję, aby wyjaśnić kwestię, o którą od kilku tygodni jestem zagadywany w związku z toczącą się w moim środowisku kościelnym dyskusją o przywództwie kobiet.
Słowo Boże uczy mnie od rana, abym stale to podkreślał i obstawał przy tym, by ci, którzy zaufali Bogu, skupiali się na przodowaniu w szlachetnych czynach. Natomiast głupich dociekań i rodowodów, i sporów, i kłótni prawnych unikaj; są bowiem nieużyteczne i próżne [Tt 3,9]. Zastosowane tu w natchnionym tekście greckie wyrażenie może określać każdy rodzaj walki: zarówno walkę zbrojną, zmagania sportowe jak i starcia słowne.
Spieranie się o to, czy kobiety mają prawo nauczać i kierować zborem, czy też nie mają takiego prawa - to walka z biblijnego punktu widzenia zupełnie niepotrzebna. Ta kwestia została raz na zawsze rozstrzygnięta i objawiona w Piśmie Świętym. Każda próba definiowania tej sprawy na nowo, zakrawa na powtórkę znanego pytania z Edenu: Czy rzeczywiście Bóg powiedział...? Kto chce, niech to robi, ale ja nie mam zamiaru w tym uczestniczyć.
Owszem, idąc za przykładem Chrystusa Pana i Jego apostołów, powinienem jasno określić, jakie jest moje pojmowanie tajemnicy Chrystusowej i w tej kwestii, co wielokrotnie już zrobiłem na stronach tego bloga, pisząc m.in. o męskiej odpowiedzialności za kobiety. Lecz Słowo Boże daje mi nakaz: Unikaj zaś głupich i niedouczonych rozmów, wiedząc, że rodzą kłótnie. A sługa Pana nie powinien wdawać się w kłótnie... [2Tm 2,23-24]. Mam co robić w króciutkiej pielgrzymce do Niebiańskiej Ojczyzny. Trzeba mi - jak wynika z dzisiejszego fragmentu Pisma - celować w dobrych uczynkach i zachęcać do tego braci i siostry w Chrystusie. Trzeba światu zwiastować ewangelię. Trzeba mi toczyć dobry bój wiary. Spieranie się o słowa - to nie jest moja wojna.
|