Gdy wiara umiera... |
Autor: Czesław Budzyniak | |||
środa, 23 września 2015 08:41 | |||
Kiedy czytamy naszą Biblię, napotykamy świętych ludzi, obok których nie sposób przejść obojętnie, nie zauważając ich radości i smutku, a także okoliczności, w których żyli, dokonywali wielkich działań w imię swojego Boga. Później w innych okolicznościach tych samych ludzi ich wiara zaczyna umierać, u drugich zaś umarła, wywołując nasze zdumienie i smutek. Jednocześnie uświadamia to nam, że i nasza wiara może nie zawsze będzie odpowiadać Bożemu oczekiwaniu. Jest bowiem noszona w kruchym naczyniu glinianym, podobnym do naczynia Ewy w Edenie, którą szatan zwiódł, dlatego może nas także zwieść. Wiara zwykle umiera powoli, rzadko następuje śmierć wiary nagle. Najpierw następuje powątpiewanie i myśli zaczynają krążyć wokół demonicznego pytania: a czy to prawda, że Bóg powiedział? I to z pozoru niewinne pytanie może być początkiem umierania wiary. Zanim wiara stanie się martwą, człowiek znajduje się w różnych okolicznościach, gdzie mają na niego wpływ dwie siły. Jedną siłą jest Duch Święty, który nigdy nie rezygnuje z człowieka powątpiewającego, nie rezygnuje też duch tego świata ciemności. Nasza wiara jest połączona z naszą wolą. Jeśli zatem serce człowieka zwróci się w kierunku Boga, nadejdzie pomoc i Duch Święty odrodzi ku nadziei żywej. Jeśli jednak zatrzyma się przy wystawie tego świata, hałaśliwej jego rozrywce, to zobaczy, czego nie widział wcześniej. Nastąpi pożądanie ciała i oczu, a pycha życia spowoduje nieuchronny uwiąd moralny. Nastąpi też śmierć wiary. Stąd z wielką troską głosem Ewangelii Jezus wciąż woła do wszystkich pokoleń: Błogosławiony, kto we mnie nie zwątpi. A zatem nasuwa się pytanie: Jak przetrwać trudne chwile zwątpienia, które czasem każdego dnia atakują myśli, oczy i serce? Jak zdobyć się na przetrwanie, kiedy trzeba 77 razy przebaczyć w ciągu jednego dnia, a może jeszcze rękę, czy oko stracić, jeśli są zgorszeniem, by wiarę zachować? Zachęca i radzi wielki nauczyciel pogan mówiąc: Weźcie całą zbroję Bożą. Pas, pancerz, buty, tarczę, przyłbicę i miecz. Jak widać jeden element tego oręża jest szczególnie ważny: „Przede wszystkim” weźcie tarczę wiary.(Ef.6,11-17).Wiara jest tarczą, dzięki której ogniste strzały złego mogą być udaremnione. To wiara wyznacza naszą przyszłość tu na ziemi i tam w wieczności. Bóg nie wstydzi się nazywać ich Bogiem, jeśli wiarę zachowali do końca. Znamy takich z kart Pisma Świętego, byli oni na przestrzeni wszystkich wieków, byli oni i są w naszym pokoleniu też. Są to ludzie zwyczajni, zmagający się w walce każdego dnia, a troską ich jest być zanurzonym w kąpieli Słowa Bożego. Wiedzą bowiem oni, że tylko wtedy można zwyciężyć złego i zwyciężają. Dzięki wsparciu mocą z wysokości i ich świętemu życiu Kościół kroczy zwycięsko, tarczę wiary trzymając w pogotowiu. Jaki to stan człowieka, kiedy wiara zaczyna umierać? Co się z nim wtedy dzieje, o czym myśli, co zaczyna robić? Przywołałem do mojej pamięci kilka przykładów, które miały miejsce wśród ludzi podobnych do nas. Może pozycja społeczna była inna, ale żyli kiedyś, jak my dziś żyjemy. Zapraszam czytelników do Starego Testamentu, pragnę podać jeden przykład dla naszego ostrzeżenia, by w podobny sposób nie stracić wiary, która nieco wcześniej miała się całkiem dobrze, a później umarła. Mam tu na myśli Uzzjasza króla judzkiego, który panował w Jeruzalemie 52 lata. A zatem będzie to lekcja dla prawdziwie pobożnych ludzi, zwłaszcza tych o dłuższym stażu wiary, ale dla młodszych też będzie pouczająca. Czytamy o Uzzjaszu: Czynił on to co prawe zupełnie tak samo, jak jego ojciec Amasjasz. (2Kronik 26,4) W poniższych wersetach jego historia mówi o samych osiągnięciach i sukcesach, nic nie wskazywało, że kryje się jakieś niebezpieczeństwo. Dopiero w wierszu 16 napisane tak: Gdy zaś doszedł do potęgi, wzbiło się w pychę jego serce ku własnej jego zgubie i sprzeniewierzył się Panu Bogu swemu. Zatrzymajmy się na chwile nad znaczeniem słowa: „sprzeniewierzył się Panu”. Oznacza ono zdradę swoich przekonań religijnych i odstąpienie od dotychczasowego stylu życia i praktyk religijnych. Zaczął robić coś, czego wcześniej nigdy nie robił, ani pewnie do głowy by mu nie przyszło tak robić. Król Uzzjasz wcześniej znał swoje miejsce, znał też miejsce synów Aarona. Później było inaczej. Sprzeniewierzenie się jego polegało na tym, że wszedł do przybytku Pana, stanął przy ołtarzu kadzenia z zamiarem złożenia ofiary z kadzidła dla Pana. Wiedział on dobrze, że te czynności były zastrzeżone wyłącznie dla kapłanów. Ale pewnie nie wiedział o tym, że pycha jest początkiem każdego innego grzechu i, że pycha ostatecznie ośmieszy każdego. Toteż samozwańczy arcykapłan wchodząc do przybytku Pana, naruszył Boży porządek. Żadne uwagi nie skutkowały, nawet stanowcze wystąpienie arcykapłana Azariasza nie było wzięte przez niego pod uwagę. Usłyszał zatem stanowczy nakaz: Wyjdź z przybytku, gdyż dopuściłeś się zniewagi i nie przyniesie ci to chwały przed Panem Bogiem (w.18). Nie posłuchał, nawet rozgniewał się na kapłanów. Skutek był tragiczny dla niego. Został dotknięty trądem i to natychmiast. Było to znakiem Bożego gniewu nad nim. Później miał już wiele czasu w odosobnionym domu dla trędowatych, by pomyśleć czy warto było domagać się i szukać chwały tam, gdzie jej nie powinien szukać. Jeśli nawet doszedł do takiego wniosku, było już za późno. Po śmierci nie mógł spocząć w rodzinnym grobowcu tylko obok. Za naruszanie Bożych przykazań nie ma ceny, którą by można później zapłacić. 52 lata drogi za Panem nie wystarczyły, by Pan wybaczył zniewagę Bożego porządku, którego dopuścił się król Uzzjasz. Zachowanie i postawa Uzzjasza to klasyczny przykład arogancji i głupoty a także pychy, która popchnęła go do poszukiwania chwały dla siebie nie tam, gdzie jej zaczął szukać. Zapragnął być kimś innym, jak był dotąd. Szkoda tylko, że nie wiemy, co przez to chciał osiągnąć. Wniosek jednak nasuwa się oczywisty: Czy dla młodego, czy starego człowieka, skutek zawsze będzie jednakowy – poniżenie i śmierć wiary. Tak było z Uzzjaszem, który doszedł do szczytu swej kariery w sławie, ponieważ czynił to co prawe w oczach Pana. Później jednak stało się inaczej. Krok źle postawiony, nieprzemyślany albo źle przemyślany uczynił z niego człowieka godnego pożałowania bez możliwości naprawienia swego błędu. Ta smutna historia niech będzie dla każdego z nas dziś przestrogą, by nie stracić tego, co zostało osiągnięte. Bez względu na to, jaki jest staż twojej wiary, trzymaj co masz, bo Uzzjaszowi nie udało się utrzymać tego, co posiadał. Teraz inna postać Bożego człowieka, który idzie przez życie ze swoją wiarą, spotyka się z ludźmi wierzącymi i niewierzącymi, przychylnymi sobie i bardzo wrogo nastawionymi. Tak wrogo, że monarchini Izabela powiedziała krótko: jutro o tym czasie uczynię z twoim życiem, to samo, co z życiem każdego z nich (śmierć proroków Baala). (1Król.19,2). Mam tu na myśli oczywiście mieszkańca Tiszbe z Gieladu, a jest nim długowłosy prorok Eliasz przepasany pasem skórzanym wokół swoich bioder. Teraz jego sytuacja inna od poprzednich zdarzeń spowodowała zwątpienie w swoje przedsięwzięcia, które podejmował w imię Boga Jahwe. A dokonał rzeczy wielkich jak żaden inny prorok. Na jego modlitwę deszcz nie padał przez trzy i pół roku. Później modlitwą otworzył niebo i deszcz zaczął padać. Modlitwą sprowadza ogień na swą ofiarę na oczach 450 proroków Baala i ludu Izraela. Dokonuje jeszcze kilka innych ciekawych wydarzeń. I te wszystkie razem wzięte wydarzenia nie wystarczyły, by utrzymać wiarę na odpowiednim poziomie. Nie chce stać się ofiarą drapieżnej córki Sydonu Izabeli, oddala się od niebezpiecznego miejsca, siada pod jałowcem i mówi do swojego Boga: Dosyć! Chcę umrzeć. Jak wynika z powyższego, strach, zniechęcenie a może zmęczenie, może głód mogły spowodować też i zwątpienie. Dobrze, że w tym czasie zdolny był jeszcze posłuchać Bożego polecenia. Dopiero tam u podnóża góry Horeb w jaskini otrzymał pocieszenie i utwierdzenie swojej wiary, która z pewnością ożyła. W tym samym duchu co duch Eliasza działał syn Elżbiety i Zachariasza zwany później Janem Chrzcicielem. Jako pierwszy wyznaje swoimi ustami i składa świadectwo: Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata (J.1,29). On musi wzrastać, ja zaś stawać się mniejszym(J3,30). Słyszy Boży głos jak grzmot w czasie burzy: Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem (Łk.3,22). A po kilku tygodniach, może miesiącach w innych okolicznościach, kiedy znajduje się w więzieniu, zadaje pytanie: Czy to Ty jesteś, czy innego mamy czekać (Mt.11,3). Jakie to smutne, jak bardzo smutne, gdy wiara ustępuje zwątpieniu, nawet u takich ludzi jakim był Jan Chrzciciel. Te dwa ostatnie przykłady, o których wspomniałem mówią wprawdzie o upadku wiary o jej osłabieniu, ale nie z powodu grzechu, tylko z powodu przykrych okoliczności. Jak jednego męża Bożego tak i drugiego spotkało doświadczenie smutne i bardzo bolesne, jakim jest prześladowanie. Stąd powątpiewanie i zniechęcenie do dalszej działalności, ale nie śmierć wiary, jak w przypadku króla Uzzjasza. Z przyjemnością czytamy o betlejemskim pasterzu owiec, trochę zuchwałym, bo jest młodym i urodziwym młodzieńcem kochającym swojego Boga Jahwe i swój naród. Bez przygotowania na polu walki, bez oręża wojennego pokonuje ostaję armii filistyńskiej jednym kamieniem wyrzuconym z procy. Nie była to broń - raczej zabawka służąca do zabicia czasu podczas pasienia owiec. Dawid jednak nie pokładał nadziei w swoich umiejętnościach, lecz powiedział do Goliata: …ja wyszedłem do ciebie w imieniu Pana Zastępów, Boga szeregów izraelskich, które ty zelżyłeś. Wyrzucił kamień z procy, który trafił w czoło Filistyna i ten padł na ziemię. Potem problemu już nie było, pozostało świętowanie zwycięstwa i triumf. Z przyjemnością też czytamy jedenasty rozdział listu do Hebrajczyków o ludziach, którzy dokonali wielkich Bożych dzieł w imię swojego Boga, w którego wierzyli. I słusznie autor mówi: czasu by mi nie starczyło, gdybym miał opowiadać o sędziach, królach, czy prorokach. Ale 36 wiersz zmienia ton i nastrój wydarzeń mówiąc: Drudzy zaś doznali szyderstw i biczowania, więzów i więzienia. Byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą, mieczem zabijani, błąkali się w owczych i kozich skórach wyzuci ze wszystkiego, uciskani i poniewierani. Ci których świat nie był godny tułali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi. A wszyscy ci dla swej wiary zdobyli chlubne świadectwo … Ileż to razy zastanawiałem się nad losem tych najzacniejszych ludzi wśród swoich narodów i ich wiarą. Jaki też poziom ich wiary być musiał, by przetrwać chwile błąkania się po pustyniach i górach, pozbawionych godności człowieka, na których prześladowcy nie byli godni patrzeć. I w zasadzie to zawsze w końcowym efekcie rozważania o tym przychodzi myśl: to dzięki żywej wierze mogli zdobyć to chlubne świadectwo i przeżyć życie godne Ewangelii Chrystusowej. Zadaję czasem sobie pytanie, jak utrzymać tę naszą wiarę w kruchym naczyniu glinianym. Jak utrzymać przy życiu, żeby nie umarła w różnych życiowych okolicznościach. Stąd tak ważne zdanie Jezusa, które powtórzę raz jeszcze, bo ono na początku kiedyś i dziś jest wciąż aktualne: Błogosławiony jest ten, kto się mną nie zgorszy. B.T. …kto we mnie nie zwątpi (Mt.11,3). Nasza Wiara, albo powiem inaczej: moja wiara podobna jest do ojca chorego chłopca, który przyszedł do Jezusa i zapytany o wiarę odpowiedział: wierzę, ale pomóż memu niedowiarstwu. Albo prosimy: przymnóż nam wiary. To dobrze a nawet może lepiej, bo prosząc o nią też wyrażamy wiarę. Powiem więcej: głębokie westchnienia skierowane w stronę naszego Boga, też są wyrazem naszej wiary, czasem wystarczającej, by górę przenieść i rzucić w morze. Rozmyślam nad tym, jaka wiara jest potrzebna, albo ile jej potrzeba dziś, by przejść naszą przestrzeń pustyni, która zapisana jest w naszej księdze życia. Znamy też takich wśród nas, byli kiedyś a dziś nie ma ich, stali się rozbitkami w wierze i zostali pokonani. Nie dziwi mnie upadek Piotra, który zapewniał o swojej wierze Pana. Powiedzcie, jak mogła jego wiara nie upaść, gdy stał na dworze kapłanów przy ognisku i patrzył na Jezusa przed Radą Najwyższą. Jezus stał jak stoi człowiek bez mocy. Nic nie widział Piotr w Jezusie, z tego co widział wielokrotnie wcześniej. Patrzył i wiara zaczęła umierać. Dopiero spojrzenie Jezusa w jego stronę i pianie koguta uświadomiło mu, kim tak naprawdę jest Jezus i kim jest on sam wobec Jezusa ze swoim zapewnieniem a teraz zdradą. Zrozumiał siebie, swoją słabość i swój strach. Płacz w ukryciu i żal do siebie samego za taką postawę nie pozwoliły całkiem umrzeć jego wierze. Co prawda został Piotr powalony, ale nie zwyciężony. Wstał i poszedł dalej. Poszedł nad jezioro Genezaret, by tam usłyszeć pytanie. Miłujesz mnie Piotrze? Dlatego nie dziw się dziś, gdy stoisz w wierze i widzisz siostrę czy brata, których wiara czasem się zachwieje. Apostoł pozostawił takie ostrzeżenie: A tak kto mnie ma, że stoi, niech patrzy aby nie upadł. (1Kor.10,12). Albo: My którzy jesteśmy mocni, winniśmy wziąć na siebie ułomności słabych. Nasze chrześcijańskie życie polega na dotrzymaniu wierności Temu, który zna wszystkie tajemnice, dotrzymaniu wierności w różnych okolicznościach, kiedy kroczysz przez życie z uniesioną głową, radością i jesteś mocny, ale i wtedy, kiedy trzymasz twarz w swoich dłoniach, płaczesz cicho i słyszysz tylko szept: Błogosławiony kto we mnie nie zwątpi …
|