Obciachowe chrześcijaństwo |
Autor: Bartosz Sokół | |||
poniedziałek, 26 lipca 2010 02:00 | |||
Dożyliśmy czasów, w których wykształcony człowiek boi się przyznać, że wierzy w Boga. Bóg stał się domeną moherowych beretów, ojca Rydzyka i zakompleksionych nastolatków, którzy w kościele znajdują akceptację. Reszta śmieje się z chrześcijaństwa. Młody człowiek, który otwarcie wyznaje wiarę w Jezusa Chrystusa posądzany jest o naukową ignorancję, brak dowodów i fanatyzm religijny. Bóg umarł. Słabi ludzie, i owszem, potrzebują Boga. Ale nie my. My żyjemy w XXI wieku. Wieku powodzenia i zwycięstwa. Samowystarczalni. Czy, aby na pewno? Co 3 sekundy jedno nienarodzone dziecko trafia do plastikowego worka. Jeden nienarodzony cud, jedno niespełnione marzenie. Nie mam zamiaru rozstrzygać kwestii moralności takiego czynu. Dla mnie odpowiedź jest jednoznaczna. To zbrodnia. Holokaust na oczach świata. Historia lubi się powtarzać. Nie sądziłem jednak nigdy, że to my będziemy katami bezbronnych niemowląt. Jednak sam fakt zbrodni nie świadczy o upadku moralnym. Każdego roku zabija się 11 milionów nienarodzonych dzieci, co jednocześnie wskazuje na 11 milionów zabójców. To dużo, ale nie można spoglądać na ludzkość przez pryzmat jej zdecydownej mniejszości. To, co przeraża najbardziej, to społeczna akceptacja aborcji i prawo chroniące przestępców. Aż do końca XX wieku, życie było świętością. Plugawioną, bezczeszczoną, ale jednak świętością. Mordercy narażeni byli na surowe napiętnowanie i wyalienowanie ze społeczeństw, w których żyli. Nawet jeśli organy prawne nie podejmowały dostatecznie odpowiedzialnych środków, zwykli ludzie zamieniali życie morderców w piekło. Taka postawa ma swoje źródło w biblijnej historii pierwszych rodziców. Kain zabijając Abla, ściągnął na siebie wieczną pogardę ludzi. Dzisiaj nie ma różnicy między usunięciem ciąży a wyrzuceniem śmieci. Co się stało z ludzkością? W chwili, gdy piszę to zdanie, jedna osoba umrze z głodu. By zaspokoić potrzeby ludzkości w zakresie pożywienia, potrzeba 13 miliardów dolarów. Tyle Europejczycy i Amerykanie wydają co roku na kosmetyki. Co się stało z ludzkością? Czy można znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy? Jedno na trzy małżeństwa kończy się rozwodem. Jak to możliwe? Dlaczego, tak często, najpiękniejszy związek dwojga ludzi zamienia się w koszmar? Budujemy barykowskie szklane domy, tylko po to, by bezdomne dzieci mogły umierać w cieniu. Tworzymy supernowoczesne komputery, tylko po to, by łatwiej było policzyć tych, którzy nie mają bieżącej wody. Oszczędzamy czas tworząc maszyny. To dobrze. Umierająca staruszka w ostatniej chwili życia uchwyci dłoń robota. Coraz lepsze bronie, tylko po to, by tak zabić człowieka tak, aby nic po nim nie zostało. Tak łatwiej. Konstruujemy coraz szybsze samochody. Rzeczywiście – łatwiej jest dogonić śmierć. Wielu twierdzi, że kiedyś nie było inaczej. Po prostu, dzisiaj jesteśmy lepiej poinformowani i lepiej wyposażeni. Po części tak jest, ale nie do końca. Myślę, że znam przyczynę faktycznego upadku cywilizacji. Zawsze tam, gdzie upadało chrześcijaństwo, kończył się pewien etap rozwoju. Chorobą naszego wieku nie jest wszechogarniający konsumpcjonizm. Nie jest też globalizacja i ujednolicenie kultury. Niestety nasza choroba jest o wiele groźniejsza – nazywa się grzech. Dlaczego właśnie chrześcijaństwo? Nie mam na myśli martwej religii. Dopiero sformalizowanie chrześcijaństwa zamieniło żywą i potężną wiarę w szereg martwych i bezsilnych organizacji, związanych z chrześcijaństwem jedynie nazwą. Ewangelia zapoczątkowała swój zwycięski pochód na szorstkim krzyżu Golgoty, by w ciągu kilku wieków opanować większość ówczesnego świata. I wbrew pozorom, nie za pomocą ognia i miecza. Misjonarze nie trzymali w ręku wzniesionej szabli, ale żywą i realną Ewangelię. Ich tarczą była wiara, a ogniem Duch Święty. Staroświeckie i fanatyczne? Być może. Ale nigdy później chrześcijaństwo nie odzyskało dawnej dynamiki. Odrzucono naukę Jezusa Chrystusa, zajęto się polityką. Zamiast walki duchowej, zaczęto na siłę chrystianizować narody, a przez to mieszać Ewangelię z pogaństwem. I, ku rozpaczy Boga, tak już zostało. Dzisiaj kościoły rzymskokatolickie świecą pustkami. Gdzie niegdzie widać starszych ludzi, z grymasem tajemniczego bólu na twarzy. Moje pokolenie gardzi chrześcijaństwem, tylko dlatego, że nie wie czym ono naprawdę jest. Jak wyjaśnić fenomen odchodzenia młodych ludzi od wiary swoich przodków? Obawiam się, że wyjaśnienie jest niewygodnie przewrotne. Młodzież jest wykształcona i świadoma. Ma dostęp do wielu źródeł, które kompromitują Kościół Rzymskokatolicki, a co za tym idzie - wiarę chrześcijańską. Nasi dziadkowie nie zdawali sobie sprawy z innej alternatywy. Nie dostrzegali ciemnej strony Kościoła. Bo nie mogli dostrzec. Dzisiejsza młodzież wychodzi, z słusznego zresztą, założenia: jeśli chrześcijaństwo nie jest prawdą w zupełności, to nie jest nią wcale. Liczne upadki moralnych autorytetów, podważyły wiarę milionów nastolatków. Nie dostrzegli w kościołach życia i pasji. A cokolwiek innego, nie jest warte ich uwagi. Jestem przekonany, że kluczem do wszystkiego jest właściwie pojmowane chrześcijaństwo. Moralność i wartości powszechnie wyznawane, mają swój początek w Biblii. Dekalog stał się fundamentem konstytucji i wszelkiej maści zbiorów praw. Nauka Jezusa Chrystusa dała początek dalekosiężnym przemianom społecznym. Szukamy wciąż klucza do poprawy sytuacji na rynku międzynarodowym. Trudno uwierzyć, że przetrwał nietknięty przez setki lat, tylko po to, by leżeć zakurzonym na bibliotecznych półkach. Biblia, bo o niej mowa, wyznacza standardy duchowej kondycji. Świat nurza się w błocie wszechobecnej pornografii i wyuzdanego seksu. Jednak według oświeconych nauką ludzi, wreszcie jesteśmy wolni. Wolni od czego? Gdy otwieram prasę, nie czuję się wolny. Gdy czytam o kolejnym zgwałconym dziecku, nie czuję się wyemancypowany. Liczba pedofilów wzrasta niebezpiecznie, gwałtów przybywa z roku na rok, ale wreszcie jesteśmy wolni od staroświeckich zasad Biblii. Możemy organizować marsze, tworzyć komitety i organizacje, ale historia odsłania bezsilność takich inicjatyw. To wiara wskazywała człowiekowi drogę do zaspokojenia potrzeb duchowych. Dzisiaj ludzkość czeka na niebo, ale nie myśli o piekle. Bóg stał się zbyt odległy, by zaprzątać nim sobie głowę. Zanim miliony bezbronnych stworzeń znalazły się martwe w szpitalnym koszu, najpierw umarła wiara ich matek. Zanim zgasły marzenia głodujących dzieci, najpierw zgasł, ledwo tlący się, płomień współczucia w sercu cywilizowanego świata. W chwili, gdy w ludzkiej świadomości umarł Bóg, przestały działać wszelkie hamulce moralne. Dekalog jest lustrem.I zawsze nim pozostanie. Dopóki ludzkość nie spojrzy w lustro, nigdy nie zobaczy siebie splamionej plamami grzechu. Tak jak prawo państwowe jest wyznacznikiem ludzkich zachowań natury społecznej, tak boże prawo decyduje o stanie moralnym. Nieznajomość prawa nie zwalnia od obowiązku jego przestrzegania. Obawiam się, że kiedy zrozumiemy tą prawdę, będzie za późno, by cokolwiek zmienić. Świat umiera na naszych oczach. Narzekamy na AIDS, pochwalając jednocześnie nienaturalne stosunki seksualne, które kilkunastokrotnie zwiększają ryzyko zachorowania. Ciało psuje się od góry. Polityka i sfera rządząca są splamione ludzką krwią. Dlaczego międzynarodowe siły zaangażowały się w wojnę w Iraku, skoro nie było żadnej innej przyczyny, poza śmiesznie nienaturalną ideą „wyzwalania”? Dlaczego nikt nie kiwnął przysłowiowym palcem, gdy 3 miliony ludzi wykrwawiało się na ulicach Rwandy? Pamiętam łzy premiera tego kraju na forum ONZ: „Mój kraj ma ten niefart, że nie leży na bogatych złożach naturalnych”. Spuszczone głowy świadczyły o walce sumienia, ale ironiczne uśmiechy wchłonęły jego łzy. Ludzkość psuje się od głowy. Umiera moralnie. Czy jest nadzieja? Nadzieją jest wyszydzany Chrystus. Jest ratunkiem, dla pozbawionych sensu życia i pełnych wyrzutów sumienia nastolatków. Dlaczego Jezus? Jedynie Jezus potrafi zmienić naturę człowieka. Jedynie Jezus potrafi dać pokutującemu człowiekowi nowe życie. Życie, którego naturalnym owocem jest dobro – nie zło („Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem, stare przeminęło, oto wszystko staje się nowe” II Kor. 5:17). Świat potrzebuje dzisiaj bohaterów. Ludzi, którzy będą wyszydzani i opluwani. Ludzi, którzy będą trzymać w ręku staroświecką Biblię, a w ich wnętrzu będzie płonął ogień Ducha Świętego. Ludzi, którzy będą stać na przegranej pozycji. Ludzi, których świat nie jest godzien. Nikt nie postawi im pomników, nie będzie orkiestry na ich pogrzebie. Do trumny włożą im zniszczoną Biblię. Ale po śmierci wyjdzie na ich spotkanie sam Jezus. Miliony aniołów uhonorują ich życie. „Ostatni będą pierwszymi”. Powiesz: „Nie wierzę w to”. Ale ja w to wierzę! I widzę dziesiątki młodych ludzi, którzy wychodzą z miejsc zapomnienia i wstydu, głosząc chwałę swojego Boga! Gdybyś tylko zechciał poznać Chrystusa. Chrystusa, który staje się pasją życia. Chrystusa dającego wolność i spełnienie. Chrystusa, który wiedzie do wieczności... Świat stoi na palcach, chcąc być wyżej niż kiedykolwiek. Ale dopóki nie uklęknie, nic nie zobaczy. Kontakt z autorem: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.
|