Od dłuższego już czasu obserwuję zdumiewające zjawisko wprowadzania w kościele katolickim elementów pobożności zielonoświątkowej. Biorące się z nowego narodzenia i napełnienia Duchem Świętym przejawy życia duchowego, takie jak np. radosne śpiewanie pieśni uwielbiających Boga, glosolalia, prorokowanie czy uliczne akcje ewangelizacyjne stają się czymś normalnym w większości katolickich diecezji. Wygląda to jak duchowe przebudzenie i tak zresztą przez wielu jest postrzegane…
Trzeba przyznać, że widok bywa niecodzienny. Na przykład, zgromadzenie biskupów modlących się w obcych językach. Falujący tłum księży ubranych w stroje liturgiczne, śpiewających pieśni wcześniej znane tylko zielonoświątkowcom. Radosna ewangelizacja na promenadzie, prowadzona przez grupę wyraźnie oddanych sprawie katolików, co było domeną wyłącznie środowisk ewangelicznych. Parafialna modlitwa o chorych z wkładaniem rąk i prorokowaniem. Czyż takie sceny nie przekonują nas, że Bóg działa i wśród katolików? Co jednak powiedzieć na to, że wspomniani księża każdego dnia przez adorację „Przenajświętszego Sakramentu” łamią przykazanie Boże, aby nie oddawać boskiej czci niczemu, co jest materialne? Jaką wartość ma ewangelizacja, która utwierdza ludzi w nauce niezgodnej z Biblią i zachęca do niebiblijnych obrzędów? Czy jakikolwiek cud podczas modlitwy z wkładaniem rąk może oznaczać, że Bóg przymknął oko i zaakceptował sprzeczne z Biblią dogmaty?
Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie i poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi [Jn 8,31-32] – powiedział Jezus do wierzących Żydów. Obserwowana pentekostalizacja nie sięga istoty sprawy, bo nie doprowadza do poznania prawdy. Jest więc nie tylko bezużyteczna, ale wręcz szkodliwa, bowiem dostarcza wiernym fałszywego przekonania, że znaleźli się na wyższym poziomie wiary. Myślą, że wszystko jest z nimi OK. Nie muszą się nawracać, zmieniać przynależności kościelnej, narażać się na niechęć i prześladowanie ze strony najbliższego otoczenia. W pełni zachowują swoje dotychczasowe życie, a do tego zyskują opinię ludzi ponad przeciętnie uduchowionych.
Zjawisko pentekostalizacji nie wzięło się z niczego. Fakt, że miliony ludzi przechodzi w Ameryce Południowej z katolickich parafii do zborów zielonoświątkowych zmusza do myślenia. Ludziom nie wystarcza udział w niedzielnej mszy. Pragną prawdziwej i głębokiej społeczności z Bogiem. Jak skanalizować te pragnienia wśród wiernych, tak aby chcieli pozostać katolikami? Dać im to, czego im najwyraźniej brakuje. Niech we własnej parafii śpiewają i modlą się jak zielonoświątkowcy. Poczują się wówczas charyzmatykami, a jednocześnie staną się "niezbitym dowodem" na to, że Duch Święty działa i w kościele katolickim. A co z niebiblijną doktryną? Pentekostalizacja zawiera w sobie tak silną magię, że o dogmaty nie wypada już nawet pytać. Przecież dzieją się cuda, działa Duch Święty i ludzie czują się tak wspaniale!
Czym więc pentekostalizacja jest w rzeczy samej? Nie dajmy sobie zamydlić nią oczu? Istotą prawdziwego chrześcijaństwa nie jest to, żeby pośpiewać i pomodlić się w Duchu, poczuć dreszczyk dobrych emocji i doznać czegoś nadnaturalnego. Najważniejsze jest to, aby trwać w nauce apostolskiej, bowiem to ona, a nie późniejsze sobory, wyznacza fundamenty Kościoła. Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna [2Jn 1,9]. Pierwsi chrześcijanie trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i modlitwach [Dz 2,42]. W następnych wiekach powoli przeniesiono akcent z Pisma Świętego na Tradycję, wprowadzając wygodne dla kleru przykazania kościelne, obyczaje i dogmaty.
W nawróceniu chodzi o odwrócenie się od bałwanów do Boga, aby służyć Bogu żywemu i prawdziwemu [1Ts 1,9], a nie o połączenie jednego z drugim.
|