Pochwała niewiary Drukuj Email
Autor: Jakub Kuzynin   
środa, 27 stycznia 2016 14:32

Wiara to rzecz niezwykła zupełnie. Czym ona jest? Przeświadczeniem, wiedzą, przeczuciem, zaufaniem, czy może rzuceniem się w ciemną otchłań niewiedzy? W świecie pełnym niepewności pewne jest to, że ów tekst nie da Ci, czytelniku, odpowiedzi na to pytanie. W zasadzie, tekst ten o wierze traktować nie będzie, przedmiotem mej refleksji jest bowiem jej cząstka immanentna, coś nierozerwalnie z nią złączonego, coś, bez czego wiara nie może istnieć. Tekst ten zajmować ma się niewiarą. Tak, niewiara jest nierozerwalną cząstką wiary... i jest to szalenie interesujące.  

Na początku, zauważyć trzeba, że wielu rzeczy i zjawisk nie moglibyśmy postrzegać, i zamykać w pojęciach  gdyby nie istniały rzeczy, i zjawiska dla nich przeciwstawne. Z tej przyczyny możemy określić np. że coś jest ciepłe tylko dlatego, że mamy wyobrażenie o zimnie. Gdybyśmy nie wiedzieli co to jest zimno nie moglibyśmy nazwać ciepła, gdyż nie mielibyśmy układu odniesienia. Tak samo wygląda sytuacja jeśli chodzi o rozgraniczenie między złem a dobrem. Na jakiej podstawie mielibyśmy stwierdzić, że zabójstwo jest czymś złym, gdybyśmy nie twierdzili, że życie ludzkie jest pewnym dobrem. Nie moglibyśmy również żyć w pokoju (a przynajmniej tak nazywać swego stanu) gdybyśmy nie doświadczyli pojęcia konfliktu. Jako, że przeciwieństwa, tak jak już napisałem, są same dla siebie układem odniesienia: bez wojny nie ma pokoju, bez zła nie ma dobra, bez zimna nie ma ciepła. Bez niewiary nie ma wiary. Wiara i nie wiara są sobie zatem, już od samej tylko pojęciowej strony, wzajemnie niezbędne. 

Logicznie rzecz ujmując, jeśli decydujesz się wierzyć zawsze robisz to z powodu określonych przesłanek. Przynajmniej, drogi czytelniku, powinieneś. Jedni dają czemuś wiarę, dlatego, że dana teza, teoria, twierdzenie, argumentacja (etc.) ich przekonuje. Inni wierzą, z powodu jakiegoś doświadczenia które pchnęło ich w określonym kierunku. Jeszcze inni po prostu stwierdzają, że przedmiot ich wiary jest im w jakiś sposób bliski. Niezależnie od tego, jaki by nie był ten powód wiary, musi on istnieć. Zawsze wierzymy „z jakiegoś powodu”. Dlaczego tak się dzieje? Z prostej przyczyny: nie można wierzyć we wszystko. Żyjemy w czasach (nigdy nie było innych) w których wiele tzw. „prawd” się wzajemnie wyklucza. Dokonując aktu wiary, dokonujemy selekcji. Na jakiejś podstawie stwierdzamy, że zdecydowani jesteśmy położyć naszą wiarę w rękach akurat tej religii, systemu filozoficznego (itd.) a nie innego. Wartościujemy „prawdy”, czy chcemy tego, czy nie. I tutaj mamy miejsce popisu naszej niewiary. Bowiem wierzyć w coś/kogoś, oznacza nie wierzyć, w to co stoi w sprzeczności z tym czymś/kimś. Każdy z nas jest niewierzącym w dużo większym stopniu niż wierzącym! Jeśli spośród mnóstwa „prawd” człowiek zawierza jednej, „z automatu” daje wyraz swojej niewiary wobec całego mnóstwa innych. Oczywiście, chodzi po ziemi mnóstwo ludzi, którzy wyznają osobistą wersję multireligizmu na który składają się subiektywnie wybrane fragmenty różnych twierdzeń. Nie zgadza się to jednak wcale ze „zdrowym rozsądkiem” i nie będę się nad tymi przypadkami rozwodził. Podsumowując: wierząc, nie wierzymy. 

Powyżej zarysowałem religijny i pojęciowy makro świat. Chrześcijaństwo jest jego mikro odbiciem. Patrząc na nie przez pryzmat historii widzimy dziesiątki tysięcy ludzi, którzy głosili różne poglądy, różnie interpretowali Pismo, różnie postrzegali zarówno kwestie dogmatyczne (np. trynitaryzm) jaki i zupełnie błahe (np. długość i krój szat wierzchnich). Na przestrzeni dziesiątek lat na chrześcijańskiej scenie pojawiało się całe mnóstwo nauczycieli, kaznodziejów i teologów. I uwaga, niejednokrotnie ich twierdzenia wzajemnie się wykluczały. Nie raz chrześcijaństwo rozrywane było przez wzajemnie wykluczające się nauki, trendy teologiczne i „mody duchowe”. Są oczywiście  rzeczy które w tych sporach były nie istotne i nie mają znaczącego wpływu na życie i zbawienie chrześcijan.  Zdarzały się także spory o rzeczy ważkie, co do których Pismo nie dostarczało konkretnych, jednoznacznych odpowiedzi. Chrześcijaństwo jest piękne w swej różnorodności. Pewien pluralizm poglądowy jest  zachwycający (przynajmniej mnie). Jednak musimy mieć na względzie to, że Jezus Chrystus zapowiedział, że pojawią się po nim fałszywi nauczyciele (wybawiciele) i wielu zwiodą. I tu nie ma żartów. Istnieją pewne teologiczne kwestie wobec których musimy być uważni.  Są rzeczy wobec których musimy być jak Berejczycy. Uważam, że  do różnych nowych trendów i nauk pojawiających się na łonie Chrześcijaństwa powinniśmy podchodzić bardzo nieufnie. Jednym z największych problemów dzisiejszego Kościoła jest to, że Ci którzy go stanowią, często w zasadzie kompletnie bezrefleksyjnie, „połykają” wszystko co na opakowaniu ma napisane: „Jezus”. Ubolewam nad tym, że tak wielu młodych ludzi krzyczy Amen! tylko dla tego, że ktoś powołał się na słowa Chrystusa. Staliśmy się w naszym dostatku głupio łatwowierni. Czas więc na emocjonalną odezwę. Drodzy moi, nie każdy kto przywołuje słowa Jezusa jest godzien zaufania! Nie każdy kto cytuje Pismo dla poparcia swych tez jest godzien naszej wiary! Apeluję do wszystkich Chrześcijan którzy czytają ten artykuł, podchodźcie do nowych rzeczy z niewiarą. Nie wierzcie! Dopiero kiedy przefiltrujecie daną naukę, dopiero kiedy przemyślicie, poszukacie, poczytacie, przejrzycie Biblię w tym temacie i przemodlicie sprawę, a to wszystko da pozytywny rezultat, dopiero wtedy dajcie uważnie temu kredyt zaufania.* Nie bądźmy inni niż Berejczycy, oni nie od razu uwierzyli Pawłowi. Nieufność nakazywała im weryfikację tez głoszonych przez Apostoła. Bądźmy jak oni, nie dajmy się nabierać. Bądźmy świadomymi Chrześcijanami!

Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do myślenia, że Chrystus nawoływał do wiary, że na słowa: „brak wiary”  wielu Chrześcijan dostaje drgawek i konwulsji. Nie trzeba jednak spoglądać na niewiarę tylko i wyłącznie w negatywnym kontekście. Chrystus mówiąc o fałszywych nauczycielach, mówił przecież "nie wierzcie" (Mt.24,23)! Nie ufajcie im. Niewiara jest zatem niesamowicie istotna w poszukiwaniach prawdy, a przecież każdy z nas zobligowany jest do szukania jej. We wszystkim. 

 

*Żeby nie było, nie jestem zwolennikiem chorobliwego poszukiwania zwiedzeń i zwiedzionych wszędzie wokół. Uważam, że jest to skrzywienie które może działać bardzo destruktywnie na wiarę poszukiwacza jak i na stan Kościoła w którym się on znajduje.