Jak chrześcijaństwo stało się intruzem
Zachód powtarza jak mantrę, że u podstaw islamskiego fundamentalizmu leży irracjonalna nienawiść, najwyraźniej odmawiając uznania realnego istnienia kłamstwa, które tę nienawiść generuje. Nic dziwnego. Kto odważy się określić zespół szalonych przekonań mianem absolutnego kłamstwa, jeśli uporczywie promowało się wcześniej światopogląd oparty na założeniu, że nie tylko nie warto, ale i nie wolno wartościować idei za pomocą kryterium prawdziwości? Słowo “kłamstwo” leży przecież niebezpiecznie blisko słowa “prawda”, a ona z samej swojej natury wydaje się być skrajnie niepożądana w pluralistycznym społeczeństwie równouprawnionych twierdzeń.
Zachód wygnał absolutną prawdę poza granice swojego królestwa, będąc pewnym, że zdoła obronić terytorium bez jej pomocy. Utopijna wizja światopoglądowej neutralności państwa miała zagwarantować równouprawnienie wszystkich sposobów spoglądania na rzeczywistość, z wyłączeniem tych, które tego równouprawnienia nie uznają. Przez dziesiątki lat konstruowano w Europie taki model rzeczywistości, w którym za jedyną prawdą godną przyjęcia uznawano społeczną równość wszystkich “prawd”, podkreślając przy tym historyczny obowiązek stępienia ich absolutystycznych ostrzy za pomocą idei wszech-tolerancji. Chrześcijaństwo stało się w komnatach europejskich stolic intruzem - szlachetnym gościem niepotrafiącym rozpoznać momentu, w którym gospodarz daje do zrozumienia, iż przemiła pogawędka przy kominku właśnie dobiegła końca. Ewangelia - jako niebezpieczny pretendent do korony absolutnej prawdy - okazała się być ideą non grata, czynnikiem destabilizującym budowany w pocie czoła świat, w którym rację miał mieć każdy, kto nie odmawiał tej racji innym.
Budzik mający twarz terrorysty
Kiedy Zachód zaczął śnić swój sen o równouprawnieniu, w marzeniach sennych oglądając wizję ostatecznej szczęśliwości pozbawionego absolutów świata, zadzwonił budzik. Budzik mający twarz islamskiego terrorysty.
Zadzwonił raz i drugi. Później trzeci i czwarty. Ale Zachód wciąż nie potrafi wybudzić się na dobre, mieszając w umyśle brutalną rzeczywistość z sennym marzeniem. Islamski fundamentalizm powrócił do Europy jako pretendent do miana absolutnej prawdy, jednak Europa rozpoznała w nim wyłącznie nosiciela wirusa tajemniczej ślepoty irracjonalnej nienawiści. W odpowiedzi wyciągnęła z magazynu jedyne znane sobie lekarstwo na ową irracjonalną nienawiść - cukierkową miłość. Przeciwko kierowanym ideologią kulom, ładunkom wybuchowym i zakrzywionym mieczom wystawiła armię hasztagów, kolorowych zdjęć profilowych, oświetlonych w odpowiednich barwach budynków, przypinanych do marynarek róż, pokojowych marszy, politycznych deklaracji i rządowych programów. Cóż, myli się ten, kto posądza Europę o infantylizm, lekceważenie wroga lub krótkowzroczną banalizację kryzysu. Problem nie leży bowiem w tym, że Europa nie chce sformułować poważniejszej odpowiedzi, problem leży w tym, że nie potrafi.
Pusta ściana nie zastąpi półksiężyca
W jaki sposób Zachód może obnażyć kłamstwo pretendujące do miana absolutnej prawdy, jeśli dawno temu wyrzekł się absolutnej prawdy i skazał ją na wieczną banicję? Gdzie mógłby odnaleźć ożywczą energię i tę tajemniczą siłę, która określa różnicę między zwątpieniem a wiarą? W jaki sposób wykazać, że stojący u bram przebieraniec nie jest prawdziwym królem, jeśli lata temu wygnaliśmy z naszego kraju prawdziwego króla? Jak podważyć wizję świętej przemocy, wypływającej z islamskiej wizji Boga, jeśli z rozmysłem kwestionowaliśmy przez lata wizję Boga Trójjedynego? Czym zastąpić półksiężyć, skoro krzyże zalegają na śmietnisku historii, a ludzie jakimś cudem wciąż nie dają się przekonać, że najlepiej klęczy się przed tolerancyjnie pustą ścianą?
Dlatego właśnie Zachód woli widzieć w wojującym islamie raczej ślepą nienawiść niż zorganizowane kłamstwo. Na Starym Kontynencie nie ma dziś antidotum na kłamstwa - nikt nie odważy się postawić publicznie tezy o istnieniu absolutnej prawdy. Uznawać za nią idee tolerancji, równouprawnienia, światopoglądowej neutralności lub pluralizmu, to jak sadzać na tronie królewską szatę i oczekiwać na jej rozkazy. Niestety, szlachetne uczucia i intuicje są wszystkim, co posiada obecnie Europa - dlatego właśnie wokół uczuć, a nie prawdy, organizuje swoją nieskuteczną obronę europejskich wartości.
Zachód nie posiada w arsenale udzielanych odpowiedzi jakiejkolwiek nadrzędnej prawdy, próbując polemizować z kłamstwem za pomocą idei równouprawnienia wszystkich prawd. Relatywizm pozbawiony jest jednak jakiegokolwiek potencjału zwalczania kłamstwa. To tak jakby w imię ochrony przyrody wyciąć wszystkie drzewa i złożyć je w pilnie strzeżonym, podziemnym magazynie. Niby rzeczywiście zapewniamy drzewom bezpieczeństwo, ale wszystko to za absurdalną cenę ich destrukcji. Ten sztuczny, anormalny, nierzeczywisty, oderwany od chrześcijańskich korzeni model ochrony europejskich wartości jest w zasadzie tym samym - ich nieświadomą eksterminacją.
Powrót ku fundamentom
Nie ma wątpliwości, iż islamski fundamentalizm powraca do Europy jako kłamstwo, dlaczego nie można byłoby mieć jednak nadziei, że mimowolnie przyniesie z sobą przypomnienie wygnanej przed wiekami prawdy? Czy czymś absurdalnym byłoby pomyśleć, że Zachód utracił moralny słuch w tak znaczącym stopniu, że wyłącznie strzały na paryskich ulicach są w stanie na powrót nauczyć go znaczenia dźwięków? Może to Bóg używa po raz kolejny megafonu służącego do budzenia głuchego świata, jak barwnie opisał cierpienie C.S. Lewis? A co jeśli islamski fundamentalizm - stojący z nagim, zakrwawionym mieczem u bram zachodniej cywilizacji - zmusi Europę do autorefleksji, do głębokiego wejrzenia we własne sumienie i - daj Boże - do pokornego zwrócenia się po pomoc do Boga swoich ojców? Nie wiem czy to się wydarzy, nie posiadam profetycznego wejrzenia w przyszłość, jednak dlaczego mielibyśmy arbitralnie wykluczyć taką możliwość?
Alternatywą dla islamskiego fundamentalizmu nie jest utopijny fundamentalizm relatywizmu. Nie jest też nijaka i zawieszona w próżni religia wszystkoznaczącej miłości. Alternatywą dla kłamstwa aspirującego do miana absolutnej prawdy może stać się wyłącznie absolutna prawda. Jestem głęboko przekonany, że owa absolutna prawda leży nie tyle w chrześcijańskich fundamentalizmach, co wśród zapomnianych chrześcijańskich fundamentów. Bardziej niż budynków oświetlonych kolorami francuskiej flagi potrzebujemy dziś umysłów oświetlonych na powrót światłem Ewangelii - tej zapomnianej wieści o kosmicznym upadku, zabójczym grzechu i wielkim zbawieniu. Potrzebujemy świadomych chrześcijan, wypełniających w społeczeństwie powierzone sobie funkcje w zgodzie z Ewangelią i w sposób uwzględniający Boże objawienie się w Jezusie Chrystusie. Potrzebujemy poddanych Ewangelii duszpasterzy, prawników, polityków, działaczy społecznych, myślicieli, filozofów, naukowców, nauczycieli i robotników - połączonych pragnieniem odwrócenia zgubnego kierunku, w którym podąża Europa. Potrzebujemy pobożnych ojców i wierzących matek, którzy wspólnie uczczą, na przekór współczesności, świętość rodziny. Potrzebujemy raz jeszcze dostrzec w Wydarzeniu Chrystusowym życiodajne źródło idei, pomysłów, przestrzeni i granic. Potrzebujemy na powrót zrozumieć, że w moralnej próżni - pozbawionej tlenu absolutnej prawdy - społeczeństwa nie będą dojrzewać, lecz umierać. Musimy przyznać się do klęski relatywizmu, do całkowitej kapitulacji idei światopoglądowej neutralności, do infantylnej naiwności pogardzającego prawdą rozumu.
Kto wie, może gdy to się wydarzy (chociażby częściowo i gdzieniegdzie), staniemy kiedyś jak biblijny Józef przed garstką wyznawców Allaha, mówiąc ze wzruszeniem: wy wprawdzie knuliście zło przeciwko nam, ale Bóg obrócił to w dobro, chcąc uczynić to, co się dziś dzieje: zachować przy życiu liczny lud? Nie wiem w jaką drogę udaje się dziś Europa, wiem tylko tyle, że jeżeli nie wybierze wąskiej ścieżki powrotu do Ewangelii, to zanurzy się w całkowitych ciemnościach. Nie dlatego, że zgaśnie słońce chrześcijaństwa, ale dlatego, że świecić będzie w innym miejscu.
Nasz stary, dumny i nieco zlękniony kontynent powinien na moment przestać zadawać pytania, a zamiast tego wsłuchać się w ciszę pomiędzy jedną złą wieścią a drugą - usłyszy wtedy ochrypły, lecz silny wciąż głos własnego sumienia, pytający wytrwale:
Quo vadis, Europo?