Pierwszą oznaką sądu nad ludem Bożym był podział. Oderwał bowiem Izraela od domu Dawida, a oni ustanowili królem Jeroboama, syna Nebata. Jeroboam zaś odwiódł Izraela od naśladowania PANA i przywiódł go do popełnienia wielkiego grzechu. I synowie Izraela chodzili we wszystkich grzechach Jeroboama, które czynił, a nie odstąpili od nich [2Kr 17,21-22].
Podział w naszych czasach jest czymś powszechnym nie tylko w świecie. Raz po raz słyszymy, że jakaś grupa osób opuściła zbór, do którego należeli, aby zgromadzać się oddzielnie. Oczywiście wiąże się to z obraniem sobie nowego, lepszego przywództwa. Charyzmatyczność współczesnych "Jeroboamów" polega zaś na tym, że wszystko robią po swojemu, nie dbając już tak bardzo o przestrzeganie Słowa Bożego. Jak więc za czasów Jeroboama Izraelici robili sobie, co tylko chcieli, tak i dzisiaj nowopowstałe wspólnoty, w poczuciu wolności od praw obowiązujących w dotychczasowym zborze, na własną rękę od nowa definiują swoje chrześcijaństwo. Są otwarci na wszystko i na wszystkich. Odstępstwo od praktyk zboru, z którego wyszli, uważają za coś słusznego, a nawet godnego pochwały.
Drugim etapem sądu Bożego nad Izraelem były przesiedlenia oraz wymieszanie poglądów i obyczajów. Izrael został uprowadzony ze swojej ziemi do Asyrii (...) Na ich miejsce król Asyrii sprowadził ludność z Babilonu, z Kuty, z Awwy, z Chamat i z Sefarwaim. Osiedlił ich w miastach Samarii zamiast synów Izraela, a oni posiedli Samarię i zamieszkali w jej miastach [2Kr 17,23-24].
Otwartość i akceptacja wszystkiego - wbrew pozorom - nie jest oznaką trwania ludu Bożego Nowego Przymierza na właściwym kursie. Świadczy raczej o duchowym wykorzenieniu. Gdy asyryjscy przesiedleńcy swoim sposobem bycia zaczęli wpływać na Izraelitów, a skierowany przez króla Asyrii kapłan żydowski zaczął pouczać Asyryjczyków jak praktykować kult Jahwe w nowym miejscu, Samaria stała się wielką mieszaniną pogaństwa i wiary w Boga. Podobnie jest dzisiaj. Gdy na przykład zbór otwiera się na obecność i udział w służbie osób nie odrodzonych duchowo, tacy ludzie wnoszą do zboru świeckie obyczaje i swój sposób myślenia. Wprawdzie można ich nauczyć nowych form służenia Bogu, ale bez narodzenia się na nowo w głębi duszy nadal pozostaną oni duchowymi "przesiedleńcami", a ich serca lgnąć będą do starych bożków.
Stopniowość i złożoność tego procesu sprawia, że mało kto zauważa, jak daleko odeszliśmy już od ideałów ewangelii Chrystusowej. Gdyby dwadzieścia lat temu w ewangelicznym zborze ktoś nagle rozwiódł się z żoną, wziął sobie inną kobietę i chciał nadal brać czynny udział w służbie, to z pewnością nie byłoby to możliwe. To, co dzisiaj w niektórych zborach stało się normalne, kilkadziesiąt lat temu było jawnym odstępstwem od posłuszeństwa Słowu Bożemu. Powoli, krok po kroku ulegamy zeświecczeniu i nawet tego nie dostrzegamy.
Trzecim znakiem tego, że Bóg odwrócił się od Izraelitów, stało się uprawianie w Izraelu kultu, który nie był już prawdziwym kultem JHWH. Czcili więc PANA, ale także służyli swoim bogom według zwyczaju narodów, z których zostali uprowadzeni. (...) Nie czczą zatem PANA, nie postępują według Jego ustaw, rozstrzygnięć, Prawa ani przykazania, które PAN nadał synom Jakuba... [2Kr 17,33-34]. I co najsmutniejsze, Bóg przestał już w to ingerować.
Podobnie dzieje się ze współczesnymi wspólnotami chrześcijańskimi. Akceptując niebiblijne zachowanie, otwierając się na współpracę z ludźmi oddanymi bałwochwalstwu, stosując świeckie metody w prowadzeniu działalności kościoła, niektórzy przywódcy chrześcijańscy wyprowadzili swoje wspólnoty na duchowe manowce. Myślą, że nadal służą Bogu, ale tego co oni robią - On, Święty - nie bierze już pod uwagę. Oni grają, śpiewają, uwielbiają, nauczają, ogłaszają i działają, a On wcale już nie jest tym zainteresowany. Jeżeli zaś robiąc to powołują się na Jego imię - to tym samym popełniają jeszcze dodatkową nieprawość. Tak może się stać z całą wspólnotą, z grupą przyjaciół, z rodziną, ale również z pojedynczym chrześcijaninem.
Proces stopniowego odstępstwa Izraelitów wstrząsnął mną dziś na nowo. Biorę to sobie głęboko do serca...