W jednym z miast natknęłam się kiedyś na duża, czarną tablicę. Na niej, wielkimi literami, wypisane było hasło „Before I die…”, czyli „Zanim umrę…”. W koszyczku przytwierdzonym do tablicy znajdowały się różnokolorowe kredy, by przechodnie mogli wpisywać swoje odpowiedzi - pomysły, plany, pragnienia, tęsknoty i marzenia.
„Before I die”
Odpowiedzi bardziej poważne i mniej. Plany i marzenia bardziej ambitne i mniej. Jedne odpowiedzi wywołują na twarzy uśmiech. Inne skłaniają do refleksji. Na środku chodnika postawione pytanie. Zmusza do zatrzymania się i chwili zastanowienia. Nad własnymi priorytetami.
Miłość i podróże wygrywają. Wiele osób chce zwiedzić cały świat, a inni poszczególne jego części. Ktoś marzy o miłości odwzajemnionej, o znalezieniu tego jedynego, o ślubie z M. i pocałowaniu K.B. Ktoś chce być imperatorem, a ktoś Gotem. Ktoś chce zmienić świat, a ktoś inny go podbić. Ktoś chce założyć szczęśliwą rodzinę, a ktoś inny pragnie dziecka, ale porządnego. Ktoś marzy, by zostać mechanikiem samochodowym i dodaje, że jest dziewczyną. Ktoś chce zmądrzeć, ale tylko trochę. Ktoś pragnie poznać Boga, ktoś inny oddać Mu doskonale chwałę. Ktoś pragnie być zdrowym, ktoś inny mieć włosy. Ktoś chce, nim umrze, przytulić się do mamy. Ktoś chce schudnąć, ktoś chce skoczyć ze spadochronem. Ktoś chce się uświęcić. Ktoś chce po prostu trochę pożyć.
Przystanęłam. Z uwagą przeczytałam wypisane hasła. Zastanowiłam się. A później, patrząc na leżące na chodniku pierwsze opadłe liście (już w lipcu!), pomyślałam sobie, że zanim umrę, chciałabym żyć tak, by odchodzić bez żalu, wstydu i strachu.
Daj mi poznać, jak jestem znikomy…
W Psalmie 39 zapisana jest niezwykła modlitwa Dawida. Prosi on w niej: Daj mi, Panie, poznać kres mój i jaka jest miara dni moich, abym wiedział, jak jestem znikomy! (Ps 39,5). Jakże dziwnie brzmią te słowa w czasach, gdy wmawia się wszystkim, że każdy może być superbohaterem; gdy człowiek tak mocno wierzy w swoje możliwości i prawo do sukcesu. Mówi się, że żyjemy w czasach pośpiechu, lecz ten pośpiech nie bierze się znikąd. Chcemy wciąż więcej i więcej, omamieni żądzą sukcesu, pozycji, posiadania, bo przecież teraz mieć znaczy być. Prawdopodobnie jest to generalizacja, ale praca i pieniądze często wyznaczają rytm życia. Dopingowani przekazem popkultury gonimy za sukcesem, karierą, osiągnięciami, ponieważ tak często to one są wyznacznikiem poczucia własnej wartości i spełnienia. Niestety, w wielu przypadkach, przy końcu życia może okazać się, że było ono gonitwą za wiatrem.
W zachodniej kulturze XXI wieku człowiek uznawany jest za miarę wszechrzeczy, to on decyduje o kategoriach moralnych, tworząc imperatywy odpowiadające jego zachciankom i wyimaginowanym prawom; sam definiuje swoje powołanie i cel życia. Pogłębiający się proces sekularyzacji sprawił, że Europa odrzuciła swoje chrześcijańskie dziedzictwo (czasami nawet próbując wyprzeć się swych chrześcijańskich korzeni), zgubiła biblijną perspektywę życia, śmierci i wieczności. Skupiając się na używaniu życia i przeżywaniu obecnej chwili, wielu zatraciło poczucie, że przecież chodzi o coś więcej niż tylko tu i teraz.
Naturalnie, bardzo przyjemnie słucha się opinii o tym, jakim jest się niezwykłym, wspaniałym, zdolnym. Mało kto chciałby słuchać o swojej znikomości. O tym, że wcale nie jest tak wspaniały, ważny, czy wielki, jak mu się wydaje. O tym, że któregoś dnia dopełnią się słowa z prochu jesteś i w proch się obrócisz. Takie przesłanie ubliża nadętemu ego współczesnego człowieka.
Zapomniane memento mori
Ogromne rozmiary średniowiecznych katedr – wysokie sklepienia, kilkunastometrowe filary itp. – miały do spełnienia konkretne zadanie. Miały uświadamiać wkraczającemu w ich progi człowiekowi, jak mały i znikomy jest w porównaniu z potęgą i majestatem Wszechmogącego, miały jednoznacznie odzwierciedlać niekwestionowaną wyższość Absolutu, przed którym zginały się nawet koronowane głowy. W literaturze i sztuce późnego średniowiecza głośno rozbrzmiewał motyw memento mori. Współczesny człowiek raczej niechętnie słucha czy mówi o śmierci, chętniej spogląda w lustro lub zrobione właśnie selfie myśląc sobie „jaki jestem piękny/wspaniały”. Śmierć i związane z nią rozważania zniknęły za murami szpitali i hospicjów, zanikła pielęgnowana dawniej ars moriendi, do której tak wielką wagę przykładały minione epoki. Tym samym też wyparte zostało ze świadomości poczucie kruchości i nietrwałości życia, pobudzane jedynie czasami informacjami o wypadkach lub katastrofach. Czy jednak rzeczywiście dobrze jest żyć ułudą rzekomej nieśmiertelności, która stara się odsunąć myśl o śmierci jak najdalej to możliwe?
Posiąść mądre serce
Nauczy nas liczyć dni nasze, abyśmy posiedli mądre serce… Oto słowa modlitwy Mojżesza zapisane są w Psalmie 90. Nic tak jak śmierć nie zmusza nas do re-definiowania życia i własnych priorytetów. Tak naprawdę, dopiero gdy ocierajmy się o nią, jaskrawo zaczynamy dostrzegać, co liczy się naprawdę, co ma znaczenie. To właśnie ona bezwzględnie oddziela ziarna prawdziwego życia od plew ułudy i nieważnych spraw. W jej świetle ostro widzimy, co zostało zmarnowane, zaprzepaszczone. Bo chyba tylko pamiętając o śmierci można uchwycić prawdziwy sens życia. XXI wiek robi wszystko, by wyprzeć ją ze świadomości. Zamilkło średniowieczne pamiętaj o śmierci, zanikła sztuka umierania. Alchemia przyjemności stała się antidotum na wszelkie zło, smutek i ból. Współczesny świat serwuje popkulturową papkę jako eliksir rzekomej wiecznej młodości. Jeszcze jakiś czas temu ludzie być może woleli zapomnieć, nie myśleć o tym, że kiedyś zostaną rozliczeni ze swojego życia. Tragiczne jest to, że współczesny, zabiegany człowiek być może nawet o tym nie wie. Mało kto bierze sobie do serca radę Kaznodziei: Raduj się, młodzieńcze, w swojej młodości i bądź dobrej myśli, póki jesteś młody. Postępuj tak, jak każe ci serce, i używaj, czego pragną twoje oczy. Lecz wiedz, że za to wszystko pozwie cię Bóg na sąd. (Kazn 11,9). A przecież jeśli zapomnimy o wieczności, stracimy punkt odniesienia dla teraźniejszości.
Chciałabym spędzić wieczność tam, gdzie jest pełnia radości, z Chrystusem. Nie chcę więc wypierać śmierci ze świadomości, wprost przeciwnie, pragnę wiedzieć, jak jestem znikoma, by nauczyć się liczyć dni i wykorzystywać czas, a tym samym posiąść mądre serce. Żyć tak, by umierać bez strachu, żalu i wstydu. Żyć z Chrystusem, z Nim też stawiać czoło śmierci.