Kończąc ostatnio nasze rozważania rozmawialiśmy o zatwardzeniu serca narodu izraelskiego. Mówiliśmy o strasznym stanie, w jaki popadł ten naród z powodu pychy, pewności siebie, samozadowolenia z tego, że należą do narodu wybranego, że wszystkie obietnice są dla nich, że wszystko to, co najlepsze, jest ich zagwarantowanym i nieodłącznym prawem.
Tacy pewni siebie, stali się ślepi, głusi i nieczuli na to, co Bóg do nich mówił. Popadli w zatwardziałość serca. Słowo Boże mówi, że ulegli zatwardziałości. Jest to zwrot medyczny oznaczający zgrubienie. Jeżeli w jakimś miejscu nam skóra zgrubieje, to wtedy już można to miejsce dotykać nawet ostrym narzędziem, a nie będziemy tego odczuwać. Coś takiego stało się z sercem Izraela. Bóg do nich mówił, ale oni już nie słuchali. Bóg starał się poruszyć, ale już nic ich nie poruszało. Bóg starał się ich napomnieć, ale oni się już niczego nie bali. Stali się nieczuli.
Mówiliśmy, że to, co stało się z Izraelem jest przestrogą dla każdego chrześcijanina. Każdy może popaść w taką zatwardziałość serca. Jeżeli dość długo idzie własną drogą, zapatrzony w siebie samego, w to, co sam myśli i co uważa za stosowne, to z czasem traci poczucie rzeczy pięknych. Przestaje się zachwycać tym, co Bóg czyni. Jeżeli dość długo trwa w jakimś grzechu – pomimo tego, że Duch Święty go napomina i wzywa do opamiętania – to może popaść w taką zatwardziałość, że już ten grzech przestanie wywoływać w nim poczucie winy. Zacznie grzeszyć bez zmrużenia oka, bez wyrzutów sumienia. Tak może się stać z każdym człowiekiem. Oby Bóg nas od tego uchował.