W dzisiejszym rozważaniu Listu do Rzymian przechodzimy od teorii do praktyki. Do tej pory, w jedenastu rozdziałach tego listu, zajmowaliśmy się teologią. Mówiliśmy o tym, jaki to wielki i ważny list. W jak podniosły sposób wyjaśnia nam Boże plany zbawienia Izraela i wierzących z pogan. Poprzez kolejne rozdziały doszliśmy przy końcu jedenastego rozdziału do tego momentu, kiedy to apostoł Paweł nie wytrzymał i jego teologia eksplodowała uwielbieniem dla Boga: „O głębokości bogactwa i mądrości, i poznania Boga! Jakże niezbadane są wyroki jego i nie wyśledzone drogi jego! (...) Albowiem z niego i przez niego i ku niemu jest wszystko; jemu niech będzie chwała na wieki. Amen!” [w. 33 i 36].
W tym miejscu kończy się teologia. Już nic nie trzeba mówić. Człowiek staje w zachwycie i uwielbieniu dla Boga, myśląc o tym, jak Bóg prowadził Izraela, jak doprowadził do otwarcia drzwi zbawienia dla pogan i jak na co dzień każdy chrześcijanin wszystko zawdzięcza łasce Bożej. Co tu więcej mówić? Można tylko podziwiać to, co Bóg zrobił. I to właśnie zrobił apostoł Paweł.
Teraz przechodzimy od teologii do praktyki. Apostoł Paweł przypomina o tym, o czym mówił wcześniej. O tym na przykład, by ci, którzy są z pogan, wszczepieni w szlachetną latorośl, nie wynosili się nad to, co szlachetne. Było jeszcze kilka innych ważnych kwestii. To, co zostało powiedziane, objawienie woli Bożej, musi być widoczne w naszym praktycznym życiu, stwierdził apostoł Paweł. Potrafimy rozważać różne kwestie od strony teologicznej, ale nierzadko brakuje przy tym praktyki. Nie ma w nas przełożenia teologii na praktykę. Teologia jest zdrowa, ale chodzi o to, by była zastosowana w naszym życiu. Nie stosujemy teologii w praktyce jedynie przez to, że przychodzimy na nabożeństwo, pośpiewamy, pomodlimy się, posłuchamy Słowa Bożego, a może nawet je przekażemy innym.
Prawdziwym nabożeństwem w życiu wierzącego człowieka jest ofiarowanie Bogu codziennego życia. To jest prawdziwe zastosowanie teologii. Dlatego Słowo Boże wzywa: „Wzywam was tedy, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście składali ciała swoje jako ofiarę żywą, świętą, miłą Bogu, bo taka winna być duchowa służba wasza. A nie upodobniajcie się do tego świata, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego, abyście umieli rozróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe” [Rz 12,1-2].
Po pierwsze, Słowo Boże wzywa nas do tego, aby składać swoje ciała jako ofiarę Bogu. Dosłownie wzywa, by „postawić ciała swoje, jako ofiarę żyjącą”. Jeśli chodzi o składanie ofiar, to najczęściej ofiara kojarzyła się ludziom z tym, że coś zostało złożone w ofierze i koniec. Składano np. zwierzę w ofierze – podcinano mu gardło i ofiara została złożona. W świadomości ludzi ofiara kojarzyła się z czymś, co zostało oddane i koniec. Już nie żyło. Było martwe. Słowo Boże mówi, że ze względu na to wielkie zbawienie, na te wspaniałe plany Boga, który do nas przyszedł – „wzywam was (...) przez miłosierdzie Boże, abyście składali ciała swoje jako ofiarę żywą”. Co to znaczy?
Znaczy to, że stawiamy siebie, swoje ciało do dyspozycji Bogu, aby On mógł nami dysponować. Żebyśmy nie byli ofiarą, która oddała życie, zadymiła, spłonęła i koniec, ale byśmy byli ofiarą, którą Bóg może dzień po dniu dysponować. Kimś, kto na bieżąco będzie dostarczał przyjemności i chwały Bogu. O taką ofiarę Bogu chodzi. Ofiarę żywą! Nasze ciała mamy składać jako taką właśnie ofiarę. Nie chodzi tu o to, że kiedyś raz się ofiarowaliśmy i nawet pamiętamy datę tego aktu, a dziś żyjemy już po swojemu.
Jest tu też inna ważna myśl. Jest tu wezwanie, by ciała swoje składać na żywą ofiarę składaną Bogu. W tamtych czasach była to myśl zupełnie nowa, ponieważ w rozumieniu filozofii greckiej, ciało było czymś niepotrzebnym, złym, było więzieniem dla ducha. Grecy nie powiedzieliby nigdy, by składać Bogu ciało. Liczyła się tylko dusza. Wpływ myśli greckiej na ówczesne chrześcijaństwo był tak wielki, że nawet niektórzy chrześcijanie poszli jej tropem: To, co robi ciało, wcale się nie liczy – twierdzili. Nawet jeśli ktoś grzeszy w ciele, Bóg na to nie patrzy, bo Jego interesuje tylko duch. Bóg – tak jak porządny filozof grecki – nie patrzy na ciało.
Wspomina o tym Słowo Boże w Liście Judy, gdzie czytamy, że niektórzy obracali łaskę Pana w rozpustę [w. 4]. Dlaczego? Bo nauczali, że grzechy ciała są obojętne w oczach Bożych. Otóż Słowo Boże tak nie naucza!
Wolą Bożą dla nas jest to, aby nie tylko nasz duch był zbawiony, nie tylko nasza dusza, umysł, uczucia były przemienione i podporządkowane Bogu na wzór Jezusa, ale żeby również nasze ciała były do całkowitej Jego dyspozycji. Dlaczego? Ponieważ, jak powiada Pismo, ciała nasze są świątynią Ducha Świętego.
Wobec powyższego chrześcijanin nigdy nie myśli o ciele, jako o czymś złym i niepotrzebnym. Gdyby tak myślał, występowałby przeciwko Stwórcy, który to ciało stworzył. Nasze ciała to przecież pomysł samego Boga. Gdybyśmy mieli wstręt do ciała, to tak, jakbyśmy się przeciwstawiali Bogu. W 1. Liście do Tesaloniczan 5,23 czytamy: „A sam Bóg pokoju niechaj was w zupełności poświęci, a cały duch wasz i dusza, i ciało niech będą zachowane bez nagany na przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa”.
Ciało także jest przeznaczone do tego, by było bez nagany. Mamy je stawiać do dyspozycji Bogu, jako ofiarę żywą. Już dzisiaj. Teraz. Ta ofiara ma być żywa i miła Bogu. Jest to dla nas bardzo ważne wezwanie. Tak jakoś łatwo chcielibyśmy oddzielać nasze wewnętrzne przemyślenia, postawy, odruchy duszy i ducha od tego, co robi ciało: „(...) duch wprawdzie ochotny, ale ciało mdłe” [Mt 26,41]. Ciało nie tak bardzo jest chętne, by robić to, co dyktuje duch. To prawda. Stąd wezwanie, byśmy stawiali swoje ciała jako ofiarę żywą, świętą, miłą Bogu, bo taka winna być duchowa służba nasza.
To bardzo ważna myśl również na temat służby. Służba Boża nie odbywa się w konwencji niewolniczego przymusu. Ma ona raczej charakter pracy z wysokim wynagrodzeniem! Dość często możemy usłyszeć, że jesteśmy niewolnikami Jezusa i mamy dokładnie robić to, co On mówi, nie bacząc na żadną zapłatę. Tutaj jednak jest myśl, że powinniśmy stawiać się do dyspozycji Bogu i wiedzieć, że spotka się to z wynagrodzeniem ze strony Bożej. Taka ma być „duchowa służba wasza”, w innym przekładzie: „rozumna służba wasza”. To znaczy, że rozumiejąc sens tego i będąc przejęci wielkością łaski Bożej, jaką On w naszym życiu objawił, stawiamy siebie samych do Jego dyspozycji.
Dalej czytamy: „A nie upodobniajcie się do tego świata, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego, abyście umieli rozróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe” [w. 2]. Mamy tu wezwanie do tego, aby nie upodabniać się do tego świata. W świecie wciąż niemal wszystko się zmienia. Stosownie do ducha czasów, zmieniają się sposoby działania i systemy wartości. Poszczególne czynności wykonuje się rozmaicie, w zależności od tego, w jakich kręgach społecznych i kulturowych mamy z nimi do czynienia. Rzecz w tym, że chrześcijanin powinien być wolny od wewnętrznej potrzeby dopasowywania się do tego świata. Chrześcijanin nie może być jak kameleon, który gdy się znajdzie wśród zielonych, robi się zielony, a jak się znajdzie wśród czerwonych, robi się czerwony. Wśród bogatych udaje bogatego, a wśród biednych narzeka na brak pieniędzy i na bogaczach wiesza psy.
Chrześcijanin nie ma upodabniać się do świata. Wzorce zachowań w tym świecie zmieniają się i smutne jest, gdy chrześcijanie próbują im dotrzymać kroku. Chrześcijanin powinien być w pewnym sensie „niereformowalny”. Ma być niezmienny, stały! Tajemnicą jego stałości jest przemienienie się przez odnowienie swego umysłu. Znaczy to między innymi, że chrześcijanin ma w nowy sposób pojmować swoją naturę. Bierze się to z odnowionego sposobu myślenia. Nie jest to wezwanie do odnowienia na takiej zasadzie, jak odnawiamy sobie samochód, że go pomalowaliśmy i teraz jest nowy. Nie. Tu chodzi nie o powierzchowność, a o to, co w środku! Rzecz w tym, że gdy idzie o naturę sprawy, chrześcijanin ma być zupełnie nowy, inny, inaczej myślący, działający według innego kodu. Na tym polega odnowienie umysłu.
W przekładzie grecko-polskim oddane jest to tak: „Nie dostosowujcie swej postaci do wieku tego, ale dajcie się przekształcać odnowieniem myśli”. Świat próbuje nas przekształcać na swoją modłę, ale my mamy być wolni od tego wpływu. Ten wiek jest taki, następny będzie inny. Chrześcijanin jest zbyt świętą, wspaniałą istotą Bożą odkupioną krwią Jezusa Chrystusa, żeby podążać za duchem świata i jak ten świat, co sezon farbować się na inny kolor.
Dajemy się przekształcać jedynie Duchowi Świętemu. Zaczynamy myśleć i żyć jak Chrystus. Nie interesuje nas nowa moda, ale to, jak w tym wieku, w tym miejscu, w tych warunkach, realizować wolę Bożą. Nastąpiła przemiana myślenia. Jeszcze rok temu nie wiedzieliśmy, na czym polega chrześcijaństwo, a dziś jesteśmy przemienieni przez odnowienie umysłu swego i to rozumiemy.
Wprawdzie w międzyczasie powiedzieli nam, że zrobiliśmy się niemodni, staroświeccy, ale my o to nie dbamy! Nie dostosowujemy swojej postaci do tego wieku. Ten wiek nie jest wart tego, by człowiek odkupiony krwią Chrystusa równał się z nim starając się do niego dopasować. Niech mówią, żeśmy zacofani. Niech mówią, co sobie tylko chcą! Jedno jest ważne: – podobać się Bogu! Powiedziane jest tu, że tylko wtedy chrześcijanin może odróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre i doskonałe.
Zauważyłem, że znakomita większość współczesnych chrześcijan nie bardzo wie, co jest wolą Bożą i co jest dobre. Nie bardzo umieją odróżnić ziarno od plewy. Biorą wszystko razem. Nie mają orientacji. Dlaczego? Odpowiedź jest w tym wersecie. Bo wciąż się upodabniają do tego świata! Bo nie odnowili się dogłębnie, przez odnowienie umysłu swego, a tylko zmienili lakier. Nie przeżywają tej głębokiej wewnętrznej transformacji. Żyją jak kameleon i tracą orientację w tym, co dobre i co się podoba Bogu.
Kiedy ktoś zaczyna chodzić pod jedno tylko dyktando, nie tego świata, a Ducha Świętego, gdy chodzi w światłości Bożej i przemienia się na obraz Chrystusa – to z upływem krótkiego czasu zaczyna rozumieć, jaka jest wola Boża. Umie odróżnić dobre od złego. Dlatego wezwanie do odnowienia umysłu jest tak niezmiernie ważne. Wówczas było ważne, a dzisiaj jest nawet sto razy ważniejsze, bo świat w zwielokrotnionej sile próbuje na nas wywierać wpływ i tak bardzo chce, byśmy się do niego upodobnili.
To jest jedna z metod diabła, by nas zniszczyć. On nie spocznie w staraniach o to, żeby Kościół zmieszał się ze światem. Ma w tym diabelną satysfakcję, gdy chrześcijanin służy Bogu, a jednocześnie posługuje diabłu.
Myślę, że przesłanie to jest klarowne i każdy z nas, kierowany Duchem Świętym, rozumie, na czym może polegać jego własne upodabnianie się do tego świata. Niech Pan objawi nam też i to, co trzeba zrobić, by się do tego świata już nie upodabniać.
Niech godność dziecka Bożego odżyje w nas. Jakże ja, odkupiony krwią Chrystusa, oficer w armii Pana, uczeń Pański, miałbym kalać się tym, co robi świat!? Przecież świat to system wrogi Bogu. To przecież układ sił przeciwnych Duchowi Świętemu. O, nie! Ja chcę być czysty. Chcę kontrastować z tym światem! Czasem sporo to kosztuje, to prawda, ale taka jest wola Boża względem nas!
Czytajmy dalej: „Powiadam bowiem każdemu spośród was, mocą danej mi łaski, by nie rozumiał o sobie więcej, niż należy rozumieć, lecz by rozumiał z umiarem stosownie do wiary, jakiej Bóg każdemu udzielił. Jak bowiem w jednym ciele wiele mamy członków, a nie wszystkie członki tę samą czynność wykonują, tak my wszyscy jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy członkami jedni drugich. A mamy różne dary według udzielonej nam łaski; jeśli dar prorokowania, to niech będzie używany stosownie do wiary, jeśli posługiwanie, to w usługiwaniu; jeśli kto naucza, to w nauczaniu; jeśli kto napomina, to w napominaniu; jeśli kto obdarowuje, to w szczerości; kto jest przełożony, niech okaże gorliwość; kto okazuje miłosierdzie, niech to czyni z radością” [w. 3-8].
Apostoł Paweł przechodzi teraz do kwestii praktycznego zastosowania tego, czym Bóg nas, jako swoje dzieci, jako swój Kościół, obdarował. Najpierw chciałbym tutaj podkreślić to, że w Kościele, w służbie Bożej, liczy się uczciwe rozpoznanie swoich możliwości. Z jednej strony – bez fałszywej skromności, a z drugiej – bez myślenia o sobie nie wiadomo czego. Albowiem w rzeczywistości, takie należyte rozpoznanie swoich możliwości jest podstawą bycia prawdziwie użytecznym w życiu Kościoła.
Nie ma gorszej sytuacji od tej, gdy ktoś nie rozpoznał swego powołania i daru. Gdy darem, którego nie ma, próbuje usługiwać innym. Coś takiego pociąga za sobą rozmaite przykre, żeby nie powiedzieć tragiczne, skutki. Kościół nie buduje się, a ludzie nie pomagają sobie wzajemnie, tylko się męczą. Jeśli ktoś nie ma słuchu muzycznego, a wpadł na pomysł, że chce prowadzić śpiew na nabożeństwie i nie rozpoznawszy swojego daru, zacząłby śpiewać, to niektórzy mocno by się na to skrzywili. Czy jest w stanie przynieść w ten sposób zborowi zbudowanie? Nie.
Jeśli ktoś nie potrafi właściwie rozpoznać swojego obdarowania, jakiego mu Bóg udzielił, nie jest w stanie być użytecznym dla innych wierzących. Powtórzmy: „Powiadam bowiem każdemu spośród was, mocą danej mi łaski, by nie rozumiał o sobie więcej, niż należy rozumieć, lecz by rozumiał z umiarem stosownie do wiary, jakiej Bóg każdemu udzielił” [w. 3].
Rozpoznajmy swoje obdarowanie, powołanie i możliwości. Jest to bardzo ważne, by je rozpoznać i właściwie z nich korzystać. Z jednej strony, żeby nie porywać się na coś, do czego nie mamy danych przez Boga talentów, darów, bo wtedy męczymy innych, a z drugiej strony, żeby przez fałszywą skromność nie siedzieć w miejscu i nie mówić, że się nie nadajemy, podczas gdy Bóg nas obdarował, abyśmy tym usługiwali osobom, które takiego jak my daru nie mają.
Każdy ma rozumieć na tyle, na ile Bóg go obdarował. W Kościele jest to możliwe, gdyż w naszym sercu przez Ducha Świętego mamy potwierdzenie tego, do czego Bóg nas zachęca. Chodzi o tę radość, którą odczuwamy, myśląc o usługiwaniu. Poza tym, w zborze mamy okazję potwierdzania swego powołania. Bracia i siostry to najbardziej życzliwi, prawdziwi, spolegliwi odbiorcy tego, co robimy w służbie Pańskiej. I oni nam powiedzą: Bracie, rób to nadal! To nas buduje! Albo: Siostro, nie rób tego. To nie przynosi zbudowania. Po reakcjach zboru możemy wiele wywnioskować w kwestii charakteru swego powołania.
Tak właśnie ma być w Kościele Jezusa Chrystusa. Ten, kto jest powołany do określonego zadania i trzyma się tej zasady, którą tu odkrywamy, że nie rozumie o sobie więcej niż należy rozumieć, ten znajdzie potwierdzenie swego powołania w życiu całego zboru. Jeżeli natomiast wyjdzie poza wyznaczone mu granice i będzie się wyrywał do czegoś, do czego nie jest powołany, wówczas powstanie napięcie między nim a innymi wierzącymi.
W 4. i 5. wersecie znajdujemy myśl, że powinniśmy nauczyć się akceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy, nie porównując się z innymi, nie zazdroszcząc innym ich darów i talentów: „Jak bowiem w jednym ciele wiele mamy członków, a nie wszystkie członki tę samą czynność wykonują, tak my wszyscy jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy członkami jedni drugich”. Jest tu mowa o tym, że różnorodność jest wspaniałą rzeczą w ciele Chrystusa. Mamy się akceptować takimi, jakimi jesteśmy i nie mamy potrzeby innym czegokolwiek zazdrościć. Mamy zobaczyć, że Bóg umieścił nas w ciele Chrystusowym, byśmy pełnili w tym ciele rolę, której nikt inny pełnić nie będzie, gdyż jest to nasza rola. Każdy z nas jest ważną cząstką tego ciała i żadna część ciała nie może drugiej powiedzieć, że jej nie potrzebuje, gdyż są one ze sobą powiązane. Dlatego też nie można mówić, że ten jest ważny, a tamten nie. Każdy jest ważny. Każdy posiada dany przez Boga dar. Mamy tu greckie słowo charisma, które oznacza dar, który otrzymaliśmy od Boga. Nie wyuczyliśmy się go, nie zapracowaliśmy na niego, ale dostaliśmy go po prostu od Boga. Słowo Boże poucza nas, że każdy ma jakiś dar i są one różne: „A mamy różne dary według udzielonej nam łaski …” [w. 6]. Nie chodzi tu o jakąś wrodzoną lub wyuczoną umiejętność, ale o osobisty dar od Boga.
Gdy człowiek rodzi się na nowo, kiedy zostaje przemieniony przez odnowienie umysłu, kiedy samego siebie składa Bogu jako ofiarę żywą, świętą, miłą Bogu, wówczas Bóg obdarza go jakimś darem. U jednego darem tym może być wygłaszanie kazań, u drugiego budowanie domów, u innego utrzymanie czystości. U jednego może to być gra na instrumentach, u drugiego zaś może to być łatwość nawiązywania kontaktów. Bóg każdemu udziela stosownego daru według swojej miary i według swojej łaski. Myślę, że nikt z nas nie powie, że jest to trudne do rozpoznania. Dary łaski są zauważalne! O, jakże są one czytelne w życiu tego, kto nie chce się porównywać z innymi, a konstruktywnie podchodzi do sprawy i pyta Boga o swój dar, by mógł go używać stosownie do wiary, której Bóg mu udziela! Nie tylko sami mamy świadomość swojego obdarowania, ale też inni ludzie potwierdzają nam nasze powołanie.
Czytamy tutaj, że jakikolwiek dar nie byłby naszym udziałem, każdy powinniśmy praktycznie wykorzystywać: „(...) niech będzie używany stosownie do wiary” [w. 6]. Dar nie został dany po to, by się nim tylko legitymować albo chwalić. Są ludzie, którzy zakopali talenty i nie używają daru, którego Bóg im udzielił. Dar powinien być wykorzystywany z głębokim przekonaniem o naszym obowiązku względem Boga. Nie ma innego powodu. Skoro jesteśmy w służbie Bożej, ofiarowaliśmy swoje ciało jako ofiarę żywą i Bóg mówi nam, co mamy robić, to z poczucia obowiązku względem Boga będziemy to robić, nawet jeśli komuś nasza aktywność się nie spodoba, albo nikt tego co robimy nie będzie zauważał. W Pierwszym Liście do Koryntian 9,16 mamy tego przykład: „Bo jeśli ewangelię zwiastuję, nie mam się czym chlubić; jest to bowiem dla mnie koniecznością; a biada mi, jeślibym ewangelii nie zwiastował”. A cóż by się stało z apostołem? Zginąłby natychmiast, zamykając usta? Nie. Tu chodzi o coś innego.
Apostoł Paweł został powołany i otrzymał łaskę, dar według tej miary, w jakiej wiedział, że został mu udzielony, a było to głoszenie ewangelii. Miał tę ewangelię głosić, niezależnie od uposażenia materialnego, audytorium, czy popularności. Dlatego podkreślił, że jeśli zwiastuje ewangelię, to nie ma się czym chlubić, bo jest to jego powinność, jego dar. Tak ma być i z nami. Jeśli odkryliśmy swój dar, jakikolwiek on jest, to używając go, nie czekamy, by inni to zauważali. Nie robimy z naszego daru wielkiej sprawy. Jesteśmy sługami i musimy pełnić swoje obowiązki. Pomyślmy, jakże inaczej nasze życie praktycznie zaczyna wtedy wyglądać?!
Dalej apostoł Paweł wymienił przykładowe dary. Najpierw dar prorokowania: „(...) jeśli dar prorokowania, to niech będzie używany stosownie do wiary” [w. 6]. Prorokowanie w rozumieniu Nowego Testamentu nie skupia się na przepowiadaniu przyszłości. Jest, ogólnie rzecz biorąc, przekazywaniem Słowa Bożego. Słowa od Boga skierowanego do konkretnych ludzi w konkretnej sytuacji. W tym sensie każdy natchniony kaznodzieja Słowa Bożego jest prorokiem Pańskim.
Jeśli kogoś z nas Bóg obdarzył tym darem i chce go w tej posłudze używać, to powinien on używać swego daru stosownie do wiary. Znaczy to, że nie ma wypowiadać rzeczy, które przerastają jego własną wiarę. Nie może prorokować, że Bóg chce jutro przyprowadzić do zboru pięćdziesiąt nowych osób, jeśli sam w to nie wierzy. W sercu proroka musi być najpierw osobista wiara w to, że coś się stanie, a potem dopiero może, a nawet powinien, prorokować. Wielkiego zła narobili tacy prorocy, którzy mówili wspaniałe, doniosłe rzeczy pobudzające całe audytorium do uwielbiania Boga, a potem nic z tego, co zapowiadali, się nie stało.
Według tych proroków przebudzenie w Polsce miało się już dawno zacząć, a tu nic jakoś nie widać. Jeśli mamy dar prorokowania, to mamy używać go stosownie do wiary. Jest to odpowiedzialność w pełnieniu rozumnej służby Bożej. Prawdziwy prorok Pański nie powie niczego ponad to, co zostało wpisane w jego serce i umysł w wyniku żywej wiary w Boga. Nie powie niczego na wyrost, a tylko tyle, na ile jego wiara pozwala mu w danym momencie powiedzieć.
Następny dar: „(...) jeśli posługiwanie, to w usługiwaniu..." (w. 6). A więc dar posługiwania, czyli greckie diakonia. Powiedziane jest, że to także jest dar. W Kościele Jezusa nie jest to jakaś rzecz ostatnia. Jest to dar. Okazywanie miłości Chrystusowej w uczynkach służby wobec swoich bliźnich jest czymś wzniosłym i wspaniałym. Pan Jezus uczył, że jeśli kto chce być wielki, niech się stanie sługą wszystkich. Chcemy być wielcy, a nie chcemy być sługami wszystkich. To jest problem.
Dar nauczania: "(...) jeśli kto naucza, to w nauczaniu" [w. 6]. Znaczy to, że jeśli ktoś odkrywa w sobie dar posługiwania, to nie powinien się brać za nauczanie, tylko niech wiernie, czym może, na rozmaite sposoby usługuje innym. Jeśli ktoś odkrywa w sobie dar nauczania, to niech nie bierze się za ewangelizowanie lub inne rzeczy, tylko niech się skoncentruje na nauczaniu. Taka jest tu myśl Słowa Bożego.
Następnie wymieniony jest dar napominania. Nie polega on na tym, że ktoś chodzi i każdemu przypina łatkę i wciąż tylko grzmi na wszystkich, ale na tym, że wyczuwalny jest w nim duch zachęty. Napomina i jednocześnie zachęca. Osoba napomniana od razu ma ochotę robić to, co słyszy. Jeśli efektem napomnienia jest to, że ktoś jest tylko bardziej przybity i nic mu się nie chce, znaczy to, że napominający nie jest obdarowany darem napominania. Możemy łatwo rozpoznać, czy mamy taki dar. Jeżeli człowiek nie może się pozbierać po naszym napomnieniu, to znaczy, że na pewno nie powinniśmy napominać. Bóg ma dla nas inne zadanie do wykonywania w Jego Kościele. Należałoby w tym miejscu dodać, że czasem Boże napomnienie natrafia na zatwardziałe serce. Wtedy oczywiście człowiek napominany, choćby nie wiem w jak zachęcający sposób, pozostanie w swoich grzechach, niewzruszony i twardy jak skała.
Dar obdarowywania: „(...) jeśli kto obdarowuje, to w szczerości …” [w. 6]. Jeśli odkrywamy w sobie dar obdarowywania i mamy radość, gdy myślimy o tym, że właśnie tę rolę mamy pełnić w Ciele Chrystusowym, to mamy to robić w szczerości. Nie dla ludzkiego oka, nie po swojemu, a „w szczerej uprzejmości i radości z powodu samego obdarowywania”, jak to dosłownie oddane jest w oryginale. Obdarowywanie staje się naszym „konikiem”, życiową pasją! Okazuje się, że aby obdarowywać, wcale nie trzeba być bogatym. Najmniej zasobny człowiek może być Bożym narzędziem do obdarowywania. Z historii Kościoła znamy takie postacie, które nic nie miały, a zasłynęły jako najwięksi ofiarodawcy. Bóg posyłał przez nich rozmaite dobra dla innych wierzących.
„(...) kto jest przełożony, niech okaże gorliwość…” [w. 6]. Jest to dar przewodzenia innym. Podkreślam, że nie chodzi tu o naturalne lub wyuczone zdolności przywódcze. Jeżeli ktoś ma ten dar, jeżeli Duch Święty przepełnia serce człowieka chęcią przejmowania inicjatywy, chęcią prowadzenia i stało się to już widoczne, to powinien okazać gorliwość. Mając taki dar, a nie wykorzystując go w gorliwości, można „położyć” duchowo całe setki, a nawet tysiące ludzi. Jeśli ten przywódca powie na przykład, że coś nie ma sensu, to ludzie przyjmą jego sposób myślenia. Właściwe używanie tego daru ma się wyrażać w gorliwości.
Mowa tu jeszcze o darze okazywania miłosierdzia. Gdy przychodzimy do drugiego człowieka i okazujemy Boże miłosierdzie, przebaczenie, to temu komuś robi się przyjemniej. Okazujmy ten dar z radością. Ten promień radości Bożej ma wkraczać poprzez nas w życie innych ludzi, którzy tego miłosierdzia potrzebują. Można to oczywiście robić z poczuciem wyższości, ale taka osoba nie będzie miała nawet iskry radości.
W dalszej części apostoł Paweł przedstawia trzynaście cech życia chrześcijańskiego, którymi zajmiemy się na następnym spotkaniu. (cdn.)