Ostatnio omówiliśmy trzynaście zasad obowiązujących w działaniu, czyli w codziennym życiu wspólnoty chrześcijańskiej.
Pierwsza z nich głosi, że miłość ma być nieobłudna. Jeśli mówię ci, że cię kocham, że się z ciebie cieszę, to naprawdę cię kocham i naprawdę się cieszę. Jeśli się uśmiecham, to jest to prawdziwy uśmiech, a nie jedynie jakiś milszy wyraz twarzy. Między wierzącymi inaczej być nie może. Wierzący mają brzydzić się złem – to druga zasada. Trzecia, że mają lgnąć do tego, co dobre. Po czwarte, że mają być w miłości braterskiej czuli względem siebie. Po piąte, że mamy jedni drugich wyprzedzać szacunkiem. Tak jak kierowca wyprzedza jeden drugiego, tak i uczeń Jezusa chce pierwszy okazać szacunek, wyciągnąć pojednawczą rękę, przywitać się, bo szanuje bliźniego, kimkolwiek jest; stary czy młody, długo wierzący, czy krótko, czy mu się podoba, czy nie, czy widzi w jego oczach życzliwość, czy napięcie.
Po szóste – w gorliwości nie mamy być leniwi, ale też nie dokuczliwi dla innych. Po siódme – duchem wrzący. Po ósme – Panu służący. Po dziewiąte – nadzieją się radujący. Wierzący zawsze mają nadzieję i powinni się nią radować. Czasem po ludzku nie ma się czym radować, bo jesteśmy chorzy, bo straciliśmy pracę, ale wierzący zawsze mają nadzieję i mogą się nią radować. W utrapieniu, w ucisku, mamy być cierpliwi, mówi dziesiąta zasada. Jedenasta zaś, że w modlitwie winniśmy być wytrwali, niezłomni, a nawet natarczywi. Po dwunaste – potrzeb świętych będący wspólnikami, czyli zaradzający potrzebom świętych. Jeżeli dowiadujemy się, że ktoś jest w potrzebie, automatycznie jest to także nasza potrzeba. Naszym obowiązkiem jest pomyśleć, jak zaradzić tej potrzebie. Wreszcie po trzynaste – gościnności nie zapominajcie. Odwiedzajcie się. Bądźcie gościnni.
Tych trzynaście zasad życia chrześcijańskiego można by porównać do trzynastu okrążeń murów Jerycha, kiedy to Izraelici zaczęli zdobywać Kanaan. Mury padły po trzynastym okrążeniu. Gdy będziemy stosować tych trzynaście zasad życia chrześcijańskiego na co dzień, mury w relacjach międzyosobowych muszą upaść. Kiedy dopilnujemy, by wszystkie trzynaście zasad były na co dzień praktykowane, zauważymy zmiany w naszym życiu. Trzeba to sobie powtarzać, przypominać i sprawdzać, czy czasem nie odchodzimy od tych zasad. Gdy odejdziemy od jednej z nich, nasze chrześcijaństwo staje się niekompletne. Tracimy wówczas świadectwo i radość.
Idąc dalej w naszych rozważaniach Listu do Rzymian, wychodzimy teraz poza obręb zboru i porozmawiamy o naszych kontaktach z ludźmi niewierzącymi, chociaż będziemy jeszcze oczywiście wracać do naszych relacji z braćmi i siostrami w Chrystusie. Czytamy fragment z dwunastego rozdziału, od 14. wersetu do końca: „Błogosławcie tych, którzy was prześladują, błogosławcie, a nie przeklinajcie. Weselcie się z weselącymi się, płaczcie z płaczącymi. Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni; nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie; nie uważajcie sami siebie za mądrych. Nikomu złem za złe nie oddawajcie, starajcie się o to, co jest dobre w oczach wszystkich ludzi. Jeśli można, o ile to od was zależy, ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie. Najmilsi! Nie mścijcie się sami, ale pozostawcie to gniewowi Bożemu, albowiem napisano: Pomsta do mnie należy, Ja odpłacę, mówi Pan. Jeśli tedy łaknie nieprzyjaciel twój, nakarm go; jeśli pragnie, napój go; bo czyniąc to, węgle rozżarzone zgarniesz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”.
Na drodze naśladowania Pana Jezusa nieraz spotykamy się z prześladowaniem. Gdy ktoś wstępuje w ślady Jezusa, natrafia na przeciwności i tak już jest. Ci, którzy chcą prowadzić pobożne życie w Chrystusie Jezusie, „prześladowanie znosić będą”, czytamy w Drugim Liście do Tymoteusza [3,12]. Nie jest to przyjemna rzecz. To przykre, gdy ktoś, kto nie ma racji, kto nie ma prawa moralnego, by to robić, dokucza nam, nazywa nas sektą, mówi od rzeczy i w swoich opiniach o nas w ogóle nie trzyma się Słowa Bożego. Jest to przykre i naturalną rzeczą jest, że rodzą się wtedy w człowieku emocje. Jakim prawem?! – oburzamy się i w rozżaleniu cisną się nam do ust ostre słowa. Może ich nie wypowiadamy, ale często w takich momentach mamy je na myśli.
Słowo Boże powiada nam tutaj, że nie wolno rzucać klątw. Nie możemy przeklinać. Mamy błogosławić. Pan Jezus w kazaniu na górze powiedział: „Błogosławcie tym, którzy was przeklinają, módlcie się za tych, którzy was krzywdzą” [Łk 6,28]. Cóż znaczą te słowa, że mamy błogosławić naszych prześladowców? Czy miałoby to oznaczać, że wierzący powstaje, wyciąga rękę i patrząc w oczy mówi: Prześladowco, błogosławię cię w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego? Mogłoby to przecież wywołać jeszcze większą wrogość. Nie o to w tym chodzi.
Na szczęście, nie trzeba się wcale domyślać, o co Bogu chodzi, gdy wzywa nas do błogosławienia naszym prześladowcom. Wystarczy popatrzeć na Pana Jezusa i apostołów. Mówiąc krótko, błogosławić, znaczy – życzyć im dobrze, ubolewać z powodu ich grzechu, pragnąć ich upamiętania. Na tym polega błogosławienie i modlitwa o swojego prześladowcę.
Jonasz nie miał postawy błogosławienia Niniwie. Gdy Bóg posyłał go do Niniwy, on tak naprawdę w głębi serca nie chciał, żeby oni się nawrócili. Chciał, żeby zginęli. Wtedy byłby szczęśliwy. Nie miał tej właściwej postawy. Dlatego Bóg go upomniał i Jonasz musiał zmienić swoje zdanie.
Oczywiście, nie wolno nam nie zauważyć, że czasem apostoł Paweł, w natchnieniu Ducha Świętego kierował słowa, które są jakby przekleństwem. W Pierwszym Liście do Koryntian 16,22 czytamy: „Jeśli kto nie miłuje Pana, niech będzie przeklęty”. Także w Liście do Galacjan 1,8, gdy wyrażał troskę o głoszenie zdrowej nauki, stwierdził: „Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty!”
Jest więc w tych przypadkach zapowiedziane przekleństwo, ale nie dotyczy ono sytuacji, kiedy wypowiadający to słowo, mówi je z powodu osobistej krzywdy. Wynika ono z niewłaściwego stosunku do Boga lub do Jego Słowa. Jeżeli ktoś mnie prześladuje, nie wolno mi go przeklinać. Mam mu błogosławić. Jeśli jednak ktoś wypowiada się przeciwko Bogu, odwraca się od Niego, naśmiewa się z Niego, mam prawo go upomnieć: Uważaj, bo wchodzisz w przekleństwo i nie chodzi o to, że ja cię mogę przekląć, ale że jesteś pod przekleństwem Bożym, skoro coś takiego robisz. Jest to jednak marginalna sprawa, o której chciałem tu jedynie wspomnieć.
To, co chcę mocno podkreślić, to przykład Pana Jezusa i apostołów, którzy w prześladowaniach i cierpieniu błogosławili swoich prześladowców. W Dziejach Apostolskich 7,59-60 czytamy: „I kamienowali Szczepana, który się modlił tymi słowy: Panie Jezu, przyjmij ducha mego. A padłszy na kolana, zawołał donośnym głosem: Panie, nie policz im grzechu tego. A gdy to powiedział, skonał”.
Szczepan modlił się za swoich prześladowców, a wśród nich był Saul, przyszły apostoł Paweł. Pilnując szat oprawców, patrzył z zimną krwią na to, co się działo. Jeden z ojców Kościoła napisał później, że tak naprawdę, to apostoła Pawła zawdzięczamy modlitwie Szczepana. Szczepan modlił się i Bóg go wysłuchał. Nie poczytał im tego grzechu. Nie mógł go poczytać, skoro potem powołał tego człowieka, Saula, aby stał się apostołem narodów. To wspaniały związek. Ofiara modli się za prześladowcę, a potem ten prześladowca nawraca się i staje się wielkim apostołem, który wywiera wpływ na miliony. Chwała Bogu za takie przykłady.
Najbardziej jednak jaśnieje nam przykład Pana Jezusa. W Ewangelii Łukasza 23,34 Pan Jezus, wisząc na krzyżu, powiedział: „(...) Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. Modlił się o odpuszczenie im grzechów i nawet jeszcze ich tłumaczył przed obliczem Bożym. Taki jest prawdziwy wstawiennik. Bogu bardzo podoba się taka postawa. Z historii Kościoła wiemy, że widok chrześcijan przebaczających swoim winowajcom i oprawcom nierzadko zdobywał serce tych oprawców. Ktoś powiedział, że największą siłą pociągającą ludzi do chrześcijaństwa było właśnie to pogodne przebaczenie wypowiadane przez męczenników wszystkich wieków. Kiedy mordowano ich, kiedy znęcano się nad nimi, oni z podniesioną głową mówili: Przebaczam ci w imieniu Chrystusa i modlę się o ciebie, abyś zrozumiał swój błąd.
„Błogosławcie tych, którzy was prześladują” – tego właśnie uczy nas Słowo Boże w odniesieniu do naszych prześladowców. „Błogosławcie a nie przeklinajcie”. Ci, którzy rzucali klątwy na swoich prześladowców, na miasta, na całe społeczności, to nie byli prawdziwi uczniowie Pana. A przynajmniej, jak należałoby się domyślać, nie doczytali Słowa Bożego do tego miejsca, bo gdyby doczytali, nie robiliby tego, bo nie jest to zgodne z ewangelią.
Następna ważna, płynąca ze Słowa Bożego, zasada dla nas: „Weselcie się z weselącymi się, płaczcie z płaczącymi” [w. 15]. Prawdą jest, że w relacjach międzyludzkich więzy smutku należą do najsilniejszych. Smutek, jakaś tragedia, potrafi ludzi na dobre połączyć ze sobą. Z historii wiadomo, że wojny bardzo scalają społeczeństwo. Choć wcześniej ludzie żyli niemal tylko sami dla siebie, nie kontaktując się specjalnie między sobą, to gdy przyjdzie wojna, jednoczą się, bo dotknęło ich doświadczenie. Kiedy wydarzy się komuś jakaś tragedia, inni, widząc jego nieszczęście, przychodzą i pocieszają, współczują, płaczą razem z nim. To bardzo scala ludzi między sobą.
Można powiedzieć, że stosunkowo łatwo jest zapłakać z płaczącymi. Nawet najtwardszy człowiek czasem zapłacze, gdy inny płacze. Jednak weselić się z weselącymi, to już nie lada sztuka. Chodzi tu oczywiście o weselenie się w szczęściu, w tym, co dobre. Nie dotyczy to sytuacji, gdy ktoś się weseli, bo sobie podpił lub dlatego, że kogoś oszukał. Czy wówczas powinniśmy się z nim weselić? Czasem trzeba powiedzieć tak, jak naucza Słowo Boże w Liście św. Jakuba: „Biadajcie i smućcie się, i płaczcie; śmiech wasz niech się w żałość obróci, a radość w przygnębienie” [Jk 4,9]. Czasem trzeba kimś potrząsnąć i krzyknąć: Ty się tak nie ciesz człowieku! Normalnie jednak, Słowo Boże wzywa nas do dzielenia radości z weselącymi się. Powinniśmy się szczerze ucieszyć z tego, co dobre, pozytywne, zdrowe i prawidłowe w życiu drugiego człowieka.
Uwaga! Nie przychodzi to w sposób naturalny. Powiedzmy to wprost: Nie jest tak łatwo weselić się z weselącymi. Jeden z wielkich mężów wczesnego Kościoła, żyjący na przełomie III i IV wieku, Jan Chryzostom, dlatego, że był świetnym kaznodzieją znany także jako Jan Złotousty, tak kiedyś na ten temat napisał: „Większego chrześcijańskiego opanowania wymaga radowanie się z radującymi, niż płacz z płaczącymi. Natura doskonale wypełnia tu swoje zadanie. Nawet zatwardziałe serca potrafią płakać nad nieszczęściem innych. Jednak druga strona wymaga bardzo szlachetnej duszy, która nie tylko powstrzymywałaby się od zazdrości, ale czułaby się naprawdę zadowolona z radości innej osoby”.
Gdy powiodło się komuś nam bliskiemu, gratulujemy. Kiedy jednak mamy do czynienia z sukcesem kogoś, komu zazdrościmy, wówczas raczej cieszymy się z nieszczęścia tej osoby, a nie z jej sukcesu. Trudniej jest pogratulować sukcesu, niż współczuć pogrążonej w żałobie osobie. Nie znaczy to jednak, że można tego zaniechać.
Słowo Boże uczy nas, że mamy podzielać radość ludzi, którzy się weselą. Jeżeli bratu się powiodło, bo kupił mieszkanie, dostał dobrą pracę, podwyżkę itd., wesel się z nim, choć tobie się nie powodzi. Jest to bardzo życiowa okazja do sprawdzania własnej dojrzałości duchowej. Czy potrafimy naprawdę szczerze, nieobłudnie cieszyć się z tego, że komuś się wiedzie, choć nam się nie wiedzie? To wielka sztuka. Nie jest żadną sztuką pogratulować komuś kupna Trabanta, gdy samemu jeździ się Mercedesem. Sztuką jest pogratulować komuś szczerze zakupu Mercedesa, gdy samemu jeździ się starym Trabantem.
Słowo Boże wzywa nas, byśmy nie byli sędziami czyjejś kieszeni, tylko uczyli się weselić z jego sukcesu. Oczywiście, żeby tak mogło być, potrzebna jest śmierć własnego „ja”. Dopóki żyje nasze „ja”, jest ono strasznie ranione, gdy komuś się wiedzie. Byle głupota zaczyna nas razić, drażnić i czynić nas nieszczęśliwym. Cóż za paradoks: To, że ktoś jest szczęśliwy, czyni nas nieszczęśliwymi. Jeżeli tak bywa, najwyższy czas wziąć się z tą przypadłością za bary!
Czytamy dalej: „Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni; nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie; nie uważajcie sami siebie za mądrych” [w. 16]. Słowo Boże wzywa nas tutaj do tego, byśmy wspólnie uczyli się odczuwać to samo. Byśmy starali się być zespoleni. Chrześcijańska społeczność jest bowiem towarzystwem braci i sióstr, jest gronem rodzinnym. W Pierwszym Liście do Koryntian 1,10 czytamy: „(...) abyście wszyscy byli jednomyślni i aby nie było między wami rozłamów, lecz abyście byli zespoleni jednością myśli i jednością zdania”. To właśnie znaczy – odczuwający tak samo. To jedna myśl, jedno zdanie. W Liście do Filipian 2,2-3 napisane jest: „Dopełnijcie radości mojej i bądźcie jednej myśli, mając tę samą miłość, zgodni, ożywieni jednomyślnością. I nie czyńcie nic z kłótliwości ani przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie”.
Uważać jedni drugich za wyższych od siebie – to nie lada sztuka. Już o tym mówiliśmy wcześniej. Gdy człowiek zaczyna się porównywać z innymi, to jakoś zawsze ten rachunek wychodzi mu na własną korzyść. Mimo wszystko, zdaje mu się, że jest mądrzejszy, większy, starszy, bardziej doświadczony i tak dalej.
Mamy tu także wymienione przeszkody we wzajemnej zgodzie w społeczności zborowej. Pierwszą z nich jest pycha, która chce siebie wynosić. Pycha zawsze szuka dowodów własnej wyższości i innych próbuje uzależnić od siebie. A z tego zawsze wyniknie jakaś niezgoda. „Zuchwałość wywołuje tylko zwady” – czytamy w Księdze Przypowieści 13,10, a w innym przekładzie: „Między pysznymi zawsze są kłótnie”. Jeżeli gdzieś są kłótnie, to znaczy, że jest tam pycha. Napisane jest więc: „(...) nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie” [w. 16]. Nie myślcie o sobie wysoko, a nisko!
W zborze chrześcijańskim wczesnego Kościoła nie było tak, by zależności, które panowały w świecie, były przenoszone na zbór. Nie mogło być tak, że jeśli w świecie był pan i niewolnik, to i w zborze nadal jeden był panem, a drugi niewolnikiem. To było zdumiewające i stanowiło swego rodzaju ewenement, że w obrębie zboru przestawało się to liczyć, że ktoś tam jest panem, a ktoś inny niewolnikiem. Tutaj obydwaj siadali w jednej ławce, obok siebie. Bywało nawet tak, że niewolnik stawał i głosił kazanie, a pan kulił się w ławce, ponieważ tamten głosił mu Słowo Boże. W zborze Pańskim nie może być tak, że szanuje się profesora, a lekceważy zwykłego pracownika. Wszystkich mamy szanować i przyjąć taką postawę, by skłaniać się do niskich.
Inną poważną przeszkodą w zachowaniu zgody w zborze może być uznawanie siebie samego za mądrego. Praktycznie polega to na tym, że uważamy, iż nasze zdanie jest najlepsze, że jesteśmy najbardziej kompetentni w danych sprawach i wobec powyższego nie musimy słuchać tego, co inni mają nam do powiedzenia. Po co mamy słuchać kogoś młodszego, jakiejś kobiety albo kogoś, kto się dopiero co nawrócił? Nie ma potrzeby ich słuchać, bo przecież to, co my myślimy jest duchowe i słuszne. W ten sposób odrzucamy zdanie innych i wcale się z nim nie liczymy.
To wielka przeszkoda we wzajemnych relacjach. Słowo Boże powiada tutaj: „(...) nie uważajcie sami siebie za mądrych” [w. 16]. Znaczy to, że potrzebujemy usłyszeć, co inni mają do powiedzenia. Potrzebujemy czyjegoś świadectwa, bo może tak być, że Duch Święty powiedział mu wczoraj, podczas lektury Słowa Bożego, o wiele więcej niż mnie przez całe studia teologiczne. Powinienem to usłyszeć z jego ust i być zbudowany. Taką powinniśmy mieć otwartość. W Księdze Izajasza 5,21 czytamy tak: „Biada tym, którzy we własnych oczach uchodzą za mądrych i we własnym mniemaniu za rozumnych!” W Liście do Rzymian 11,25 Słowo Boże mówi: „A żebyście nie mieli zbyt wysokiego o sobie mniemania, chcę wam, bracia odsłonić tę tajemnicę (...)”. Celem apostolskiej nauki było więc to, by wierzący nie mieli o sobie samych wysokiego mniemania.
Dalej czytamy, że mamy wystrzegać się odpłacania złem za zło. „Nikomu złem za złe nie oddawajcie (...)” [w. 17]. Trzeba tutaj odróżnić oddawanie złem za zło, czyli odwet, od sprawiedliwego karania winowajców za ich przestępstwa. Ludzki wymiar sprawiedliwości nie miałby prawa bytu, gdyby przyjąć ten fragment w sposób ogólny. Jeśli ktoś komuś coś ukradł, to trzeba go zmusić, żeby oddał według ludzkiego wymiaru sprawiedliwości. Działanie przeciwko takiemu złodziejowi jest w gruncie rzeczy dobre, bo inaczej nastąpiłoby całkowite zachwianie wszelkiej sprawiedliwości.
Dobro może być w niektórych przypadkach odbierane jako zło, niemniej jednak pozostaje dobrem. W Pierwszym Liście do Koryntian, w rozdziale 5. mamy tego przykład, kiedy apostoł Paweł pouczył zbór o oddaniu szatanowi na zatracenie ciała kogoś, kto strasznie grzeszy, aby jego duch był zbawiony. Człowiek ten miał być wystawiony na jakąś karę, cierpienie, aby jego duch był uratowany. W tym przypadku zło odbierane przez tego winowajcę, w gruncie rzeczy jest dobrem, bo ratuje jego duszę. Słowo Boże niezmiennie uczy nas jednak, by człowiek wierzący nie kierował się odwetem w stosunku do drugiego człowieka, by nie szukał zemsty.
Dalej Słowo Boże poucza, że mamy starać się „o to, co dobre w oczach wszystkich ludzi” [w. 17]. Oczywiście, kryterium dobra stanowi to, co Bóg uznaje za dobre, a nie to, co ludzie uważają za dobre. Są jednak takie sprawy, o których Biblia wyraźnie nie mówi, że są dobre lub złe, a są to rzeczy obiektywnie dobre w oczach wszystkich ludzi. O takie rzeczy powinniśmy dbać. To na przykład patriotyzm, poszanowanie środowiska naturalnego czy też powstrzymanie się od publicznego wykonywania pracy w dniu świętowanym przez sąsiadów.
Nigdzie nie jest o tym napisane w Biblii, ale są to rzeczy, które ogólnie w oczach ludzi są właściwe i należy o nie dbać. W Pierwszym Liście do Koryntian 10,32 czytamy: „Nie dawajcie zgorszenia ani Żydom, ani Grekom, ani zborowi Bożemu”. Drugi List do Koryntian 8,21 powiada tak: „Staramy się bowiem o to, co dobre, nie tylko przed Panem, ale i przed ludźmi”. Taki mamy obowiązek. Ważne jest, aby czynić tak nie dla własnej chwały, ale dla chwały Bożej. Ważne, by było jasne, że robimy to ze względu na Boga, gdyż nosimy Jego imię. Wtedy ludzie zobaczą, jak wygląda prawdziwe chrześcijaństwo.
„Jeśli można, o ile to od was zależy, ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie” [w. 18]. List do Hebrajczyków 12,14 mówi: „Dążcie do pokoju ze wszystkimi (...)”. Oczywiście, czasem utrzymanie pokoju z innym człowiekiem nie jest możliwe, bo wymagałoby to na przykład popełnienia grzechu, a tego chrześcijanin robić nie powinien. Nie zrobi tego nawet dla tzw. świętego spokoju i miłej zgody z ludźmi. Są granice i trzeba w tym być mądrym.
Następna myśl: „Najmilsi! Nie mścijcie się sami, ale pozostawcie to gniewowi Bożemu (...)” [w. 19]. Innymi słowy: Nie brońcie się sami. Chodzi tu nie o klasyczną zemstę, ale o zadawanie bliźniemu we własnej obronie jakiegoś zła. Ktoś nas uderza, więc my, żeby się bronić, też go uderzamy. Słowo Boże przestrzega nas przed tym. Księga Izajasza 50,6 powiada: „Mój grzbiet nadstawiałem tym, którzy biją, a moje policzki tym, którzy mi wyrywają brodę; mojej twarzy nie zasłaniałem przed obelgami i pluciem”. To jest świadectwo. To duch Pana Jezusa tak się modlił.
W Ewangelii Mateusza, w tak zwanym kazaniu na górze, Pan Jezus uczył swoich uczniów nadstawiać drugi policzek. Są trzy powody, by nie bronić się samemu. Po pierwsze, pomsta należy do Boga. On widzi i odpłaci w swoim czasie. Po drugie, dlatego że uprzejmy stosunek do człowieka może poruszyć jego serce. Jeśli jednak zaczynamy pyskować, bronić się i zacietrzewiamy się, wówczas w tym momencie tracimy szansę na to, by tego człowieka pozyskać dla Chrystusa i zdobyć jego serce. Poprzez uprzejmy stosunek do człowieka, który nas uderza, możemy zjednać jego serce.
„Jeśli tedy łaknie nieprzyjaciel twój, nakarm go; jeśli pragnie, napój go; bo czyniąc to, węgle rozżarzone zgarniasz na jego głowę” [w. 20]. Nie chodzi tu o to, że on kiedyś i tak dostanie za swoje. Chodzi o to, że gdy okazujemy życzliwość, to jest szansa na to, że jego serce może się rozpalić. Może mu się zrobić wstyd, że on do nas z karabinem, a my do niego z kwiatkiem. Może to go zawstydzić i wzruszyć jego sercem. Może otworzyć jego oczy na to, że wcale nie trzeba pyskować, wyzywać, ranić, że można inaczej. Po trzecie, nie należy bronić się samemu, bo w tej samoobronie zawsze jakoś ucierpi też nasza dusza.
Z czasów nauki w szkole biblijnej mam zapisane w albumie ze starymi fotografiami: „Nie podnoś kamienia, którym cię uderzono. Nie bierz go w rękę, bo się zarazisz nienawiścią. Ona błyskawicznie rozprzestrzeni się w tobie, spęta cię, stoczy jak robak. Staniesz się w krótkim czasie podobny do swoich wrogów. To nie oni cię zabiją. Ty sam siebie zabijesz. Nie schylaj się po kamień, którym cię uderzono. Idź dalej!”
Wreszcie dochodzimy do tej pięknej zasady: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” [w. 21]. Kiedy ktoś robi nam coś złego i my mu tak samo zaczynamy robić, to on nas zwycięża. To nieprawda, że my po prostu używamy jego broni i go zwyciężamy. To on jest zwycięzcą, bo używał metody złej, a my wzięliśmy tę złą metodę i też jej użyliśmy. Gdy natomiast on ma coś złego w stosunku do nas, a my mu odpłacamy dobrem, w tym momencie dobro może go poruszyć i taki człowiek zacznie się zastanawiać. Świadcząc dobro, odciągamy innych od zła. (cdn.)