W prasie można było przeczytać, że niejaki Karl Rabeder, milioner z Austrii, sprzedaje swoje posiadłości i pozbywa się wszystkiego, aby uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczyć na cele charytatywne. Zrozumiał, że pieniądze szczęścia nie dają, a wielkie bogactwo jest nieetyczne. Dlatego nie chce mieć niczego ponad niezbędny do życia mały domek w górach i kawalerkę w Innsbrucku.
W rozmowie z dziennikarzami The Daily Telegraph wyznał, że pochodzi z biednej rodziny, skąd wyniósł zasadę, że trzeba pracować, aby zgromadzić jak najwięcej dóbr. Postępował więc zgodnie z nią przez całe lata. Z roku na rok nawiedzało go jednak coraz więcej wątpliwości, co do prowadzonego stylu życia. Był świadomy tego, że jest niewolnikiem rzeczy, których nie potrzebuje. Nie był jednak wystarczająco odważny, aby porzucić te wszystkie pułapki stojące za komfortową egzystencją. Moment zwrotny nastąpił na wakacjach, które spędzał wraz żoną na Hawajach. Tam Rabeder przeraził się swoim własnym życiem. „Zrozumiałem, jak bezduszne, nudne i okropne może być "pięciogwiazdkowe" życie. Przez te trzy tygodnie wydaliśmy tyle pieniędzy ile fizycznie się dało, ale przez cały ten czas mieliśmy poczucie, że nie spotkaliśmy żadnej prawdziwej osoby” - wyznał dziennikarzom. Ta wewnętrzna metamorfoza pana Rabedera każe mi przypomnieć sobie o pierwszych chrześcijanach, którzy po nawróceniu do Chrystusa nabierali nowego stosunku do rzeczy materialnych. Wszyscy zaś, którzy uwierzyli, byli razem i mieli wszystko wspólne, i sprzedawali posiadłości i mienie, i rozdzielali je wszystkim, jak komu było potrzeba [Dz 2,44–45]. Tak jest do dzisiaj. Poznanie Boga i oświecenie duszy przez Słowo Boże, z jednej strony natychmiast odwiązuje serce od rzeczy materialnych, a z drugiej wzbudza praktyczną miłość do bliźnich w potrzebie. Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek, ci bowiem, którzy posiadali ziemię albo domy, sprzedając je, przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży i kładli u stóp apostołów; i wydzielano każdemu, ile komu było potrzeba. I tak, Józef, nazwany przez apostołów Barnabą, co się wykłada Syn Pocieszenia, lewita, rodem z Cypru, sprzedał rolę, którą posiadał, przyniósł pieniądze i złożył u stóp apostołów [Dz 4,34–37]. Pamiętam jak swego czasu pewien wschodzący na polskim rynku biznesmen z nutką politowania komentował powyższe zachowanie członków wczesnego Kościoła, jako pochopne i świadczące o niedojrzałości ich myślenia. Jego zdaniem popełnili oni błąd myśląc, że Jezus przyjdzie wkrótce. O ile wiem, zgromadził już spory majątek, żyje ponad stan i sam siebie niezmiennie uważa za dobrego chrześcijanina. Zastanawiam się, kto w swojej postawie bliższy jest ideałom Ewangelii? Karl Rabeder czy wspomniany chrześcijański biznesmen? Na szczęście Bóg wciąż znajduje takich ludzi, którzy są gotowi wyzbyć się wszystkiego, co nie jest im niezbędne do życia, aby móc hojnie łożyć na wszelką dobrą sprawę i wspomóc potrzebujących. Karl Rabeder z pewnością spodobał się Bogu, gdyż ochotnego dawcę Bóg miłuje [2Kor 9,7]. Mając w pamięci centuriona Korneliusza, coś mi się zdaje, że Bóg w swoim czasie znajdzie sposób na to, aby panu Karlowi objawić Syna Bożego, jeśli oczywiście jeszcze tego nie zrobił.
Artykuł pochodzi z http://dzisiajwswietlebiblii.blogspot.com/
|