Duchowy wzrost - czy występuje w moim życiu? Drukuj Email
Autor: Kozieł Mirosław   
środa, 19 kwietnia 2017 00:30

W I Liście apostoła Pawła do Koryntian czytamy:

"Ja zasadziłem, Apollos podlał, a wzrost dał Bóg. A zatem ani ten, co sadzi, jest czymś, ani ten, co podlewa, lecz Bóg, który daje wzrost." (1 Kor. 3:6-7 )

Jest tutaj mowa o procesie duchowego rozwoju gdzie kluczową rolę odgrywa nie człowiek ale Bóg. W korynckim zborze jak pewnie w każdym innym znaleźli się ludzie, o których apostoł napisał: Cieleśni jeszcze jesteście.

Byli to ludzie kierowani w głównej mierze potrzebami ciała, koncentrujący się na ludziach (Apollos, Paweł). Paweł wyjaśnia, że nie rola ludzi jest tu najważniejsza, ale rola Boga, który daje życie i wzrost. Duchowy wzrost charakteryzuje się umiejętnością patrzenia na Boga a nie na ludzi, umiejętnością ufania bardziej Bogu niż ludziom.

To nie znaczy, że mamy nie mieć zupełnie zaufania do ludzi. Wsiadamy przecież do autobusu kierowanego przez człowieka, wchodzimy do budynków wybudowanych przez ludzi, idziemy do lekarzy w nadziei że pomogą nam w odzyskaniu zdrowia. Musimy jednak pamiętać, że ludzie mają swoje miejsce i swoją rolę do wykonania, natomiast najważniejszy i pierwszy jest Bóg!

Od momentu nowo narodzenia zaczyna się w nas Boże życie mające wyjątkowy cel. Zostaliśmy zrodzeni z tego samego nasienia co Chrystus, z Bożego Ducha i moim i twoim celem jest stawanie się coraz bardziej podobnym do Chrystusa. Skoro zostałem zrodzony z tego samego nasienia muszę przynosić te same owoce. Protoplazma (żywa materia komórki) z psa, drzewa, małpy, aligatora, żyrafy czy człowieka nawet pod mikroskopem wygląda identycznie i jest nie do odróżnienia i nie wiadomo z czego pochodzi. Można to dopiero poznać po rodzaju życia jakie wytworzy. Jeśli jesteśmy zrodzeni z nasienia takiego samego jak Chrystus i jeśli mamy odpowiednie warunki, środowisko, w którym możemy wzrastać (społeczność) i odpowiednie witaminy i wodę (Słowo Boże) i rozwijamy się prawidłowo to będziemy stawali się podobni do Chrystusa. Nie z wyglądu, ale z charakteru. My trudzimy się nad tyloma rzeczami, które mają wartość chwilową, znikomą. Trudzimy się żeby poprawić swój wygląd, czy standard życiowy, ale może zbyt mało zadajemy sobie trudu żeby popracować nad własnym charakterem.

Z wyglądu nie będziemy do Niego podobni, z charakteru mamy być do Niego podobni. Nic w naszym nowym życiu nie wymaga tyle wysiłku i pracy co nasz charakter. Zanim przyszliśmy do Boga to świat nam go ukształtował. Oryginalne, greckie znaczenie słowa „charakter” oznacza piętno wypalone na skórze zwierzęcia jako znak własności. Nasz charakter musi zostać tak wypalony żeby inni widzieli że jesteśmy własnością Jezusa. Nie po noszeniu Biblii pod pachą, czy nawet po mówieniu o Jezusie ludzie poznają że należymy do Niego (sekty też mówią o Jezusie i też noszą Biblię pod pachą), ale po wzajemnej miłości jaką mamy do siebie ludzie poznają, że należymy do Jezusa. Żeby się wzajemnie kochać pomimo wszystkich naszych wad i niedoskonałości to trzeba mieć charakter Chrystusa. Musimy zrozumieć, że nasza droga do nieba nie kończy się w chwili nowo narodzenia a dopiero się zaczyna. Zbawienie otrzymujemy jako niezasłużony dar i pielęgnowanie tego daru będzie nas to kosztowało wiele łez, trudu i wysiłku i to nie tyle fizycznego co emocjonalnego i duchowego. Piotr w pierwszym swoim liście napisał:

A jeśli sprawiedliwy z trudnością dostąpi zbawienia, to bezbożny i grzesznik gdzież się znajdą? (I Piotr 4:18 )

Tu nie chodzi o to, że sprawiedliwy będzie ciężko łopatą pracował żeby dostąpić zbawienia. Tu chodzi o trud w pracy nad własnym charakterem. Jednym z największych dla mnie wyzwań w pracy nad charakterem było pozbycie się krzyku. Kiedyś wrzeszczałem i strasznie przeklinałem. Z przekleństw uwolnił mnie Bóg a nad krzykiem musiałem rozpocząć bolesną pracę. Wiem, że jako sługa, jako brat w Chrystusie, jako mąż, jako ojciec, jako chrześcijanin nie mogę krzyczeć na ludzi i wiem ile mnie to kosztuje. Dzisiaj już nie krzyk ale nawet podniesienie głosu traktuję jako porażkę i nie mam zamiaru przestawać zmierzać się z tą sferą charakteru.

W chwili narodzenia się z Bożego Ducha rozpoczyna się w człowieku Boże życie, ale rozpoczyna się również wojna, która będzie trwała tak długo jak długo żyjemy w ciele. Od tej chwili ciało będzie występować przeciwko Duchowi a Duch przeciwko ciału. Ciało będzie się domagało jednego a Duch zupełnie czegoś innego. Ciało będzie szukać zaspokojenia własnych potrzeb, Duch będzie szukał zaspokojenia Bożych potrzeb.

Bo ci, którzy żyją według ciała, myślą o tym, co cielesne; ci zaś, którzy żyją według Ducha, o tym, co duchowe, Albowiem zamysł ciała, to śmierć, a zamysł Ducha, to życie i pokój. ( Rzym. 8:5-6 )

Możemy żyć tylko na dwa sposoby i możemy myśleć tylko na dwa sposoby. Cielesny, który nas zabija i Duchowy, który daje życie i pokój. Często żyjemy i myślimy na te dwa sposoby jednocześnie. Żyjemy w sposób duchowy czytając Biblię, modląc się, chodząc do kościoła, ale już nie jesteśmy tak duchowi żeby Bogu oddać dziesięcinę. Żyjemy w sposób duchowy innym opowiadając ewangelię i świadectwa jak wielki jest Bóg, ale nie jesteśmy już tak duchowi żeby przebaczyć, żeby nie krytykować, nie unosić się. Żyjemy w sposób duchowy będąc wolnymi od nałogów, ale nie jesteśmy już tak duchowi żeby być wolnymi od narzekania.

Wesley powiedział: "Jeśli człowiek narzeka na coś, czego nie może zmienić to obwinia Boga, a jeśli narzeka na coś co może zmienić to jest głupcem."

Życie cielesne miesza się z życiem duchowym, ale prawda jest taka że im więcej będzie jednego tym mniej drugiego i na odwrót. Życie cielesne doprowadzi nas do religijności, ograniczymy się do tego co należy. Życie duchowe do pobożności i ciągle będzie nam mało Boga.

Jakim życiem tak naprawdę chcesz żyć?

Czy ja naprawdę żyję dla Jezusa?

Jaki sens jest trudzić się, inwestować w coś co umiera czyli w ciało?

Lepiej jest inwestować w coś co żyje czyli w swego ducha.

Jeśli żyjesz od dłuższego czasu takim monotonnym chrześcijaństwem bez realnego doświadczania Boga to Bóg mówi wyjdź z tego miejsca. Abraham żył wygodnym i monotonnym życiem w rodzinnym ognisku i gdyby tam został to nic by z Bogiem nie przeżył. Bóg mu powiedział odłącz się dla mnie a tak cię pobłogosławię że nie doliczysz się swego potomstwa. Potrzeba tylko trzech rzeczy: twojej decyzji, postawienia pierwszego kroku i nie ma odwrotu.

Jeśli w głębi serca wiesz że nie tak ma wyglądać twoje życie, że biorąc pod uwagę czas jaki idziesz za Panem powinieneś być dalej to zaufaj mu tak jak Abraham i wielu innych a On cię pobłogosławi. Zobaczysz miejsca i rzeczy o których nawet nie marzyłeś. Pamiętaj że ostatnie słowo należy do Boga!

Jeśli zdecydujemy się na chodzenie z Bogiem to powinniśmy być świadomi tego, że również nasz duchowy wzrost zostanie poddany próbie. Nasze decyzje i umiejętność radzenia sobie z emocjami, językiem, relacje z ludźmi, wybory których dokonujemy są tym co pokazuje nam w jakim miejscu jesteśmy. Abraham co rusz doświadczał prób, które pokazywały mu w jakim jest miejscu. Odkąd tylko wyszedł zaczęły się problemy i kłopoty. Dlaczego? Ponieważ Ziemia to nie Niebo. Musimy być wytrwali w próbach jakie na nas przyjdą. Wytrzymałość materiału sprawdza się zawsze w najtrudniejszych warunkach. Jeżeli dany materiał przejdzie próbę jest używany w tym celu do jakiego został przeznaczony. Każdy z nas jest do czegoś przeznaczony i nierzadko przychodzi nam przechodzić ekstremalne próby i doświadczenia, które sprawdzają naszą wiarę i umiejętność radzenia sobie z przeciwnościami. Pamiętajmy o jednej rzeczy: Żeby móc służyć innym ludziom musimy być przede wszystkim odporni na uderzenia ze strony tych ludzi.

Dlatego: Weselcie się z tego, mimo że teraz na krótko, gdy trzeba, zasmuceni bywacie różnorodnymi doświadczeniami, ażeby wypróbowana wiara wasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus. (1 Piotr. 1:6-7)

Czasami trzeba być zasmuconym różnorodnymi doświadczeniami, bo również to służy duchowemu rozwojowi. Niech dobry Bóg was w tym wzmacnia.