Dwie Prawdy, o których chciałabym wiedzieć mając 13 lat (cz. 2) Drukuj Email
Autor: Anna Kwiecień   
czwartek, 13 sierpnia 2015 21:00

Przeprowadzenie lekcji biblijnej „Cudowny Doradca” sprawiło mi dużo radości. Lubię opowiadać historie. Opowiadając, sama po raz kolejny przeżywam daną prawdę, na nowo odkrywam jej głębię, a nierzadko dokonuję nowych odkryć. Szczególnie cieszyłam się, że mogłam przekazać dzieciom to, czego sama nie wiedziałam mając trzynaście lat, a co – wydaje mi się – mogłoby bardzo mi pomóc i sprawić, że w wielu kwestiach inaczej potoczyłoby się moje życie. Moja szkółka odbyła się w piątek...

W niedzielę jednak z opiekunek niespodziewanie zapytała: „Ania, w czwartek jest moja kolej na przeprowadzenie lekcji biblijnej. Nie chciałabyś poprowadzić jej ze mną? Opowiedziałabyś historię i przekazała prawdę biblijną, a ja poprowadziłabym zadania z karty pracy i krzyżówkę, co o tym myślisz?” Lubię opowiadać, więc nie zastanawiając się, od razu się zgodziłam. Intensywny rozkład kolonijnego dnia, sprawił, że dopiero dzień później przypomniałam sobie o tej rozmowie i zdałam sobie sprawę, że nawet nie zapytałam, jaki dokładnie temat mam poprowadzić. Wtedy przyszła mi do głowy myśl, która sprawiła, że czym prędzej pobiegłam do sali, odszukałam cieniutki zeszycik i z bijącym sercem zaczęłam przewracać kartki. Zatrzymałam się na czwartkowym temacie i łzy napłynęły mi do oczu – tak, temat brzmiał: „Immanuel – Bóg z nami”.
Moja cicha, nieśmiała modlitwa, abym mogła poprowadzić również ten temat, została wysłuchana, choć już się pogodziłam z tym, że nie będzie to możliwa i nawet o tej modlitwie zapomniałam. Nadszedł czwartek, a ja wraz z dziećmi mogłam na nowo odkrywać historię, którą ostatnio bardzo przeżywam i która jest szczególnie bliska mojemu sercu…

Immanuel – Bóg z nami

Każdy kto ma rodzeństwo wie jak to jest. Czasami gniewamy się na siebie, irytujemy swoim zachowanie, ale jeśli tylko jednej osobie działaby się krzywda, druga byłaby w stanie skoczyć za nią w przysłowiowy ogień. Był brat, który miał dwie siostry i siostry, które miały brata. Choć ich historia jest zapisana na kartach Biblii, byli normalnym rodzeństwem. Kiedy przyszedł do nich w gości Przyjaciel brata – niezwykły człowiek, za którym ciągnęły zafascynowane tłumy – siostry pokłóciły się. Cały ciężar gościny spadł na Martę, bo Maria, zamiast jej pomóc usiadła i słuchała Gościa. Marta miała do niej o to duży żal. Podzieliła się tym nawet z ich Gościem – ponieważ pomimo tego, że był przez ludzi uważany za Nauczyciela, był bliski ludziom i ich problemom… Również teraz, kiedy brat Marty i Marii – Łazarz – zachorował, siostry natychmiast wysłały gońca, by powiadomił o tym Jezusa. Miały nadzieję, że ten, który otwierał oczy ślepych i sprawiał, że chromi chodzili przyjedzie i pomoże im – uzdrowi również ich ukochanego brata. Być może wyliczały ile dni potrzebuje goniec, aby dotrzeć do Jezusa, ile czasu zajmie Jezusowi droga do Betanii i z niecierpliwością wyglądały nadejścia tego, który mógł im pomóc. Mijały godziny i dni, według ich wyliczeń Jezus powinien już nadejść, ale ciągle go nie było. Być może z bijącym sercem kładły rękę na rozgrzanym czole Łazarza, którego stan pogarszał się coraz bardziej, a później wychodziły na drogę w nadziei, że zobaczę nadchodzącego Jezusa. Niestety Nauczyciela ciągle nie było. Być może ze strachem i smutkiem zastanawiały, co się mogło stać, że nie odpowiedział jeszcze na ich wołanie o pomoc. Stan Łazarza był coraz gorszy, aż pewnego dnia wszelka nadzieja na to, że wyzdrowieje zniknęła – Łazarz umarł, a siostry pogrążyły się w smutku i rozpaczy. Cztery dni po pogrzebie Marta dowiedziała się, że Jezus dochodzi do Betanii, wybiegła więc czym prędzej na drogę. Jaka mogła być reakcja kobiety pogrążonej w bólu po stracie ukochanego brata? „Panie! Gdybyś tu był, nie byłby umarł brat mój”. A w tych słowach zawarty był cichy żal. „Zmartwychwstanie brat twój.” – padła odpowiedź, której Marta jeszcze nie rozumiała, a następnie przepełniona smutkiem kobieta usłyszała słowa, które miały później rozbrzmiewać przez wieki na różnych uroczystościach pogrzebowych i wnosić pociechę do milionów serc, zbolałych po stracie bliskich: „Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to?” Marta, choć przepełniona żalem i smutkiem, być może trochę rozczarowana, że ten, który uzdrawiał tak wielu ludzi, „spóźnił się”, nie zdążył pomóc jej bratu, nie zwątpiła w Nauczyciela. Poddana Bożej woli i zdana na Bożą suwerenność odpowiedziała cicho: „Tak, Panie! Ja uwierzyłam, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boży, który miał przyjść na świat.” i poszła powiadomić o przyjściu Jezusa Marię płaczącą w domu. Reakcja Marii, kiedy zobaczyła Nauczyciela, była taka sama jak jej siostry: „Panie, gdybyś tu był, nie byłby umarł mój brat.” Jezus widząc płaczące siostry i tłum żałobników, wzruszył się i zapłakał. Żałobnicy patrząc na płaczącego Jezusa myśleli z żalem: „Nie mógł ten, który ślepemu otworzył oczy, uczynić, aby i ten nie umarł?”. Nie, nie mógł. Jednak nie dlatego, że nie potrafił, nie dlatego, że się spóźnił. Jemu nic nie wymknęło się spod kontroli… 

Kiedy goniec z informacją o chorobie Łazarza odszukał Jezusa i przekazał mu wiadomość od Marii i Marty, Jezus rzekł: „Ta choroba nie jest na śmierć, lecz na chwałę Bożą, aby Syn Boży był przez nią uwielbiony.” Natomiast idąc już do Betanii powiedział do swoich uczniów: „Łazarz, nasz przyjaciel, zasnął; ale idę zbudzić go ze snu”. On doskonale wiedział, że Łazarz umrze; wiedział, kiedy umarł. Było to częścią doskonałego Bożego planu. Ludzki scenariusz zakładał, że najlepszym wyjściem byłoby, uzdrowienie chorego Łazarza. Bóg miał o wiele lepszy plan – Syn Boży miał się uwielbić wskrzeszając Łazarza z martwych. To przekraczało najśmielsze ludzkie oczekiwania. Ponadto, w Jego cudownym planie, całe to wydarzenie i słowa rozmowy z Martą miał zapisać w swojej ewangelii Jan, aby przez następne wieki były źródłem pociechy i nadziei, dla tych, którzy żegnali swoich bliskich. Tego nie mógł przewidzieć żaden ludzki scenariusz, bo [Boże] myśli są wyższe niż nasze myśli a Jego drogi wyższe od naszych.

Dlaczego zatem Jezus płakał u grobu Łazarza? Ten, który jest Bogiem suwerennym, jest też Immanuelem – Bogiem z nami. Bogiem, bliskim ludziom, ich zmaganiom, problemom i smutkom. Będąc również człowiekiem czuł cierpienie serca wypełnionego bólem pustki po stracie kogoś, kogo się kochało, ludzką bezradność wobec straty i śmierci. Jemu nigdy nic nie wymyka się spod kontroli, ale nie zostawia człowieka w zmaganiach z przeciwnościami. Jest z nim, dając pociechę i siłę prowadzi przez życie, w którym chce się uwielbić i zadziwić człowieka swoją mądrością, gdyż pełnia szczęścia człowieka jest w wypełnieniu doskonałego planu Bożego i oddania Mu chwały swoim życiem.

Chcąc jak najpełniej przekazać tę prawdę dzieciom, znów postanowiłam posłużyć się ilustracją drogi. 

Pewien człowiek szedł przez las z przewodnikiem. Jednak w pewnym momencie zobaczył, że droga dochodzi do rzeki i urywa się. Jakaś burza widocznie uszkodziła stary, drewniany mostek, a ostry nurt wezbranej rzeki porwał go ze sobą. Przejścia nie ma. Rozgoryczony wędrowiec tęsknie patrzył na drugi brzeg rzeki i dalszą część drogi biegnącą dalej przez las i ginącą za zakrętem. Marzył o tym, by znaleźć się po drugiej stronie, dowiedzieć się, co kryje się za zakrętem, z żalem wyobrażał sobie, jaka jest droga, którą nie dane jest mu iść. Nagle usłyszał cichy głos Przewodnika: „Choć za mną, przed nami dalsza droga” i zobaczył jak wskazuje On na wąską ścieżkę skręcającą w las i biegnąca wzdłuż rzeki. Wędrowiec musiał dokonać wyboru: mógł zbuntować się: „Dlaczego prowadziłeś mnie tą drogą na której nie ma mostu. Czyżbyś nie wiedział, że burza zniszczy mostek? Przecież jesteś Przewodnikiem, najlepiej znasz ten las. Nie chcę Cię już mieć za przewodnika! Poradzę sobie sam!”; albo, głuchy na głos Przewodnika, rozbić w tym miejscu namiot i nigdy nie ruszyć w dalszą podróż, z nostalgią wpatrując się w utraconą drogę. Mógł też posłusznie ruszyć za Przewodnikiem. Nasz wędrowiec wybrał trzecią opcję, ruszył za Przewodnikiem wąską, zarośniętą ścieżynką. 

Po kilkugodzinnym przedzieraniu się przez gęste zarośla, las przerzedził się i wędrowiec wyszedł na polanę pełną zachwycających kwiatów. Nigdy w życiu nie widział tylu pięknych, unikatowych gatunków. Zbolały i zmęczony mógł chwilę odpocząć i nacieszyć oczy pięknem przyrody. Jednak znów trzeba było ruszyć w dalszą drogę. Ścieżka biegła teraz stromo pod górę. Wiał przeciwny wiatr. Wędrowcowi brakowało sił, jednak Przewodnik był cały czas z nim. Podtrzymywał go, kiedy wydawało się, że upadnie, oraz zachęcał pełnymi otuchy słowami. W końcu doszli na szczyt. Wędrowiec spojrzał na rozciągający się przed nim krajobraz i zapomniał o całym swoim zmęczeniu – to był najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek w życiu oglądał. Z wysokiego wzgórza mógł dojrzeć piękno miejsca, do którego zmierzał i dla którego w ogóle wyruszył w drogę – odległą górską krainę. Z równiny mógł dostrzec tylko majaczące w oddali szczyty wysokich gór, natomiast stojąc na wierzchołku wzgórza mógł dojrzeć je w całej okazałości. Ze wzniesienia mógł również dostrzec, że za górami znajduje się morze, które oświetlane teraz promieniami zachodzącego słońca, niczym uchylony rąbek tajemnicy, dawało mały wgląd w to, jak zachwycającym miejscem jest cel jego podróży… 

Wędrowiec nabrał zapału do dalszej podróży. Ścieżka ze wzgórza w dół prowadziła przez winnicę pełną smacznych, dojrzałych owoców, które podróżny zabrał ze sobą w dalszą drogę. Idąc dalej napotkał apteczkę. Wędrowiec ze zdumieniem stwierdził, że Przewodnik wie o jego wszystkich skrytych ranach zadanych dawno przez różnych ludzi, sytuacje, okoliczności. Opatrzywszy wędrowca i zaaplikowawszy mu potrzebne lekarstwa, Przewodnik otworzył plecak podróżnego i zaczął wypakowywać z niego ciężary, które dźwigał od lat. Na ich miejsce włożył wiele różnych medykamentów. Ruszyli w dalszą drogę. Wędrowiec idąc bez przytłaczającego ciężaru, czuł się jakby ktoś doczepił mu skrzydła i z lekkością latał w przestworzach. W końcu doszli do rzeki – tej, której niegdyś nie mógł przekroczyć. Teraz jednak droga prowadziła przez solidny mostek, umożliwiający bezpieczną przeprawę na drugi brzeg. Idąc drogą po drugiej, wymarzonej stronie rzeki, wędrowiec natknął się na siedzącego na skraju ścieżki człowieka. Miał podobne rany jak niegdyś podróżny i zbolały prosił o pomoc. Wędrowiec, pamiętał jak kiedyś Przewodnik opatrzył jego rany. Sięgnął do plecaka po potrzebne lekarstwa i troskliwie zajął się Cierpiącym. Idąc dalej drogą, zobaczył rozpoczętą budowę i zmęczonego, samotnego człowieka, który szukał kogoś, kto wykona tę pracę. Podróżny od razu wziął się do pracy. Pełen zapału i energii, częstując innych swoimi owocami, werbował nowych pracowników, zarażając ich entuzjazmem do pracy. 

Nadszedł jednak czas, że musiał ruszyć w dalszą drogę. W pewnym momencie stwierdził, że wąziutka ścieżka, którą od dawna podążał, łączy się z drogą, którą niegdyś w lesie musiał porzucić z powodu braku przejścia na drugą stronę rzeki. Idąc dalej zaczął wkraczać na wyżyny, skąd odwracając się mógł spojrzeć z góry na przebytą przez siebie trasę. Z miejsca, gdzie stał mógł też dostrzec drogę, którą nie szedł – tę, na którą nie mógł się dostać z powodu braku mostka. Porównując obie trasy dziękował Przewodnikowi – ścieżka, którą przeszedł była o wiele wspanialsza niż droga, którą by szedł, gdyby wtedy w lesie przedostał się na drugą stronę rzeki. Brak mostka okazał się dla niego błogosławieństwem.

 Często spotyka nas podobna sytuacja. Nasze życie biegnie utartym rytmem i w określonym kierunku, kiedy nagle zdarza się coś, co wydaje się być nieszczęściem, które przerywa zwykły bieg spraw, wywraca nasze życie do góry nogami. Możemy wtedy kierować ku Bogu słowa pełne żalu i goryczy, buntować się przeciwko jego prowadzeniu. Może jednak całym sercem przylgnąć do Niego, poznać go i pokochać jako Suwerennego Władcę, któremu nigdy nic nie wymyka się spod kontroli i który jest zawsze z nami, bo bliski jest Pan tym, których serce jest złamane, a wybawia utrapionych na duchu (Ps 34:19). Kiedy pozwolimy, aby On nas dalej prowadził wyschła dolina wyda się obfitującą w źródła, przez wczesny deszcz błogosławieństwami okrytą (Ps 84:7), a my sami będziemy mogli zobaczyć niedostrzegane wcześniej piękno Bożych obietnic, poznać i zrozumieć głębię Bożych prawd i zobaczyć, jak Bóg uwielbia się poprzez nasze życie.

Później patrząc z perspektywy czasu, dojdziemy do wniosku, że Pan Bóg niesamowicie mądrze  to wszystko zaplanował i był to najlepszy scenariusz, jaki mógł dla nas napisać – to, co wydawało się być nieszczęściem, stało się błogosławieństwem, które skierowało nasze życie na zupełnie nowe tory i nadało mu nowy bieg. 

W chwilach trwóg, kiedy stoimy przed przeszkodami uniemożliwiającymi dalszą drogę, nie zapominajmy, że Bogu nigdy nic ni wymyka się spod kontroli, i że jest z nami, by prowadzić nas najlepszą dla nas drogą.

Pouczę ciebie i wskażę ci drogę, którą masz iść; będę ci służył radą, a oko moje spocznie na tobie. (Ps 32:8)