Quo vadis kościele? |
Autor: Henryk Hukisz | |||
środa, 05 sierpnia 2015 00:00 | |||
Chociaż ogólnie historia nie należała do moich ulubionych przedmiotów w szkole, to jednak na studiach teologicznych bardzo interesowałem się dziejami kościoła. Chciałem jak najlepiej poznać, jakie zmiany i w jakim czasie doprowadziły chrześcijaństwo do stanu, jaki ogólnie można było obserwować w kościołach historycznych.
Obraz, jaki najczęściej spotykało się w różnych świątyniach, liturgie i wyposażenia budynków kościelnych, w niczym nie nawiązywał do prostoty, jaka uderza ze stron Nowego Testamentu. Czytając opisy pierwszych dziesięcioleci chrześcijaństwa, można powiedzieć z całym przekonaniem, że życie pierwszych chrześcijan toczyło się wokół Osoby Jezusa Chrystusa. Wierzę, że oni na serio uznawali fakt, iż Głową Kościoła jest Pan Jezus. Osobę Ducha Świętego traktowano tak praktycznie, że niecałe dwie dekady od napełniania Jego mocą, zaprotokołowano pierwszą decyzję: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my,...” (Dz.Ap. 15:28). Nawet decyzje administracyjne, jak np, kogo wysłać z misją ewangelizacyjną, podejmowano po wysłuchaniu zdania Ducha Świętego (Dz.Ap. 13:2).
Później nastały czasy, gdy biskupi poczuli się panami kościołów. Stworzyli podział na duchowieństwo i laików, czyli świeckich (?). Sami siebie wynieśli na piedestały władzy, próbując swój standard życia dorównać do możnowładców tego świata. Dlatego coraz częściej, w życiu wspólnot chrześcijańskich, główną rolę zaczęły odgrywać pieniądze i polityka. Utworzono ogólnoświatową stolicę kościoła, przypisując jej sukcesję apostoła Piotra. Naród był jeszcze niewykształcony, a duchowni posiadali wszelką wiedzę, dlatego udawało się wmawiać ludowi, że przepych bazylik i pałaców kardynalskich jest kontynuacją życia Szymona rybaka i Jezusa, syna cieśli.
Dopiero średniowiecze, gdy duchowieństwo szalało bez opamiętania, zdzierając z biedaków opłaty na odpusty dla dusz przebywającym w wymyślonym na tą okoliczność czyścu, zaowocowało protestem Marcina Lutra.
Reformacja wywołała tak wielki szok, że nawet papieże zaczęli zastanawiać się nad tym, czy czasami nie odeszli za daleko od nauki Pisma Świętego. Podjęto działania prewencyjne, aby nie dochodziło do kolejnych reformacji. W latach 1545-1563 odbył się Sobór Trydencki, na którym powołano do życia kontrreformację.Miała ona na celu przeciwdziałanie reformacji, przez wprowadzanie odnowy w łonie kościoła rzymsko-katolickiego. Praktycznie, polegała ona na utworzeniu najbardziej nienawistnej organizacji tępiącej rodzące się kościoły protestanckie. Reformacja przywróciła nauczania o zbawieniu z łaski, a nie przez sakramenty udzielane według woli kapłanów rzymskich. Jezuici, zamiast utwierdzania w poprawnym wypełnianiu katechizmu katolickiego, mordowali heretyków w ramach świętej inkwizycji.
Na przełomie wieków XIX i XX, przez kościoły chrześcijańskie, głównie protestanckie, przetoczyła się fala charyzmatyczna. Wpierw na terenie Stanów Zjednoczonych, gdzie chrześcijaństwo było bardziej biblijne niż w Europie, jak przysłowiowe „grzyby po deszczu”, rodziły się niezależne od kościołów historycznych społeczności, kierowane bezpośrednio przez Ducha Świętego. Zwiastowana ewangelia, nawiązując do nauczania apostolskiego, że „każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie” (Rzym. 10:13), rodziła wiarę w sercach słuchaczy. Ludzie doznawali przebaczenia grzechów z łaski, a nie poprzez przynależność do kościoła.
Obecnie, gdy przyglądam się, w jaką stronę zmierza chrześcijaństwo, mogę powiedzieć, że dzieje się podobnie jak w pierwszych wiekach, następuje odejście od zasadniczej linii, jaką wyznacza nauka apostolska. Mogę nawet powiedzieć, że jest dużo gorzej, gdyż na początku ogół wiernych nie znał treści Pisma Świętego. Obecnie, każdy posiada po kilka egzemplarzy Biblii w kilku różnych przekładach, a do tego mamy dużo lepszy dostęp do tekstów w językach oryginalnych.
Pomimo tego, coraz dalej odchodzi się od wzorców biblijnych. Spotkania wierzących przestają być zgromadzeniami, na których manifestowane są dary Ducha Świętego, które On udziela, „rozdzielając każdemu poszczególnie, jak chce” (1 Kor. 12:11). Zamiast, jak pisze apostoł Paweł: „gdy się schodzicie, jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem; wszystko to niech będzie ku zbudowaniu” (1 Kor. 14:26), ustala się programy według najnowszych trendów w „show businessie”. Pastorzy bardziej interesują się lokalnymi potrzebami społecznymi , aby pozyskać jak najwięcej zwolenników, niż potrzebą zwiastowania ewangelii o pokucie i nawróceniu.
Jak bardzo, do współczesnego kościoła, pasuje obraz zboru w Laodycei. Gdy patrzy się na nowoczesną architekturę "mega church", sceny dla muzyków uzbrojone w najnowszą technikę multimedialną, to można bezpośrednio odwołać się do opinii Chrystusa – „mówisz: Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję, a nie wiesz, żeś pożałowania godzien nędzarz i biedak, ślepy i goły” (Obj. 3:17).
Pan Jezus, będąc nadal Głową swojego Kościoła, który buduje od dnia Pięćdziesiątnicy, stoi poza współczesnymi zborami. Stoi i puka z nadzieją, że ludzie opętani współczesnymi trendami opamiętają się i Go wpuszczą.
Aby to mogło się stać, potrzebne jest jedno – zastosowanie się do rady, jakiej Chrystus udzielił zborowi w Laodycei. Pan Jezus wskazał na potrzebę powrotu do wiary, wypróbowanej w ogniu, powrotu do świętości, jaką uzyskać można dzięki krwi Baranka, oraz mieć wzrok pomazany olejkiem Ducha Świętego, abyśmy „wiedzieli, jaka jest nadzieja, do której was powołał, i jakie bogactwo chwały jest udziałem świętych w dziedzictwie jego, i jak nadzwyczajna jest wielkość mocy Jego wobec nas, którzy wierzymy dzięki działaniu przemożnej siły jego, jaką okazał w Chrystusie, gdy wzbudził go z martwych i posadził po prawicy swojej w niebie” (Efez. 1:18-20).
Lecz trzeba mieć uszy, aby usłyszeć „co Duch mówi do zborów” . Niestety, uszy wierzących są przygłuszone mocą głośników, z których leci jazgot dźwięków najnowszych trendów muzycznych. Oczy też przygasły, a raczej oślepły od blasku laserów bijących ze scen koncertowych. Dlatego obawiam się, że w tym pędzie za nowoczesnością, wielu nie usłyszy głosu „wołających na pustyni”, lecz popędzi za swoimi ulubionymi pasterzami. Dokąd?
Quo vadis kościele? Artykuł pochodzi z http://hukisz.blogspot.com/
|