Siódme - nie cudzołóż |
Autor: Ludmiła Sosulska | |||
czwartek, 27 lutego 2020 00:00 | |||
W pewnym zborze pojawił się problem. Oto studentka, która dość niedawno została do niego przyjęta przez chrzest, a więc zadeklarowała swą wolę postępowania według wskazań Biblii, wybrała się wraz ze swą nie nawróconą matką na wczasy. Wróciła z nich w ciąży. Nieraz słyszymy lub czytamy o pozamałżeńskich ciążach, wiemy, że takie rzeczy zdarzają się i zawsze się zdarzały, jednak gdy chodzi o ludzi, którzy świadomie deklarują wolę trzymania się Bożych zasad, sprawa ma jakby większą wagę. W opisanym przypadku zadziwiła co poniektórych zborowników pewna niefrasobliwość (bo na to wyglądało) dziewczyny. Spotkawszy w urlopowych okolicznościach kogoś, kto się jej spodobał, natychmiast postanowiła związać z nim swoje życie. Droga którą w tym celu obrała jest dość powszechna, choć niekoniecznie skuteczna. Nie wiem, co myślała wspomniana młoda zborowniczka i dlaczego tak się zachowała; dlaczego poszła drogą, dziś bardzo powszechną, spodziewając się, że doprowadzi ją to do małżeństwa. Niestety, tak się nie stało. Dyskusje wśród zborowników spowodowane tym wydarzeniem i ich postawy wobec grzechu, którego się dopuściła dziewczyna, zaowocowały pytaniem: Czy grzechy, które popełniają ludzie w sferze życia intymnego, grzechy związane z naturalnym przecież dla człowieka popędem płciowym to takie same grzechy jak inne, czy jest w nich coś szczególnego? A jeśli tak, to co? Dlaczego przewinienia w tej dziedzinie osądzamy jakby ostrzej? Niektórzy młodzi zborowi zwolennicy równouprawnienia, w swym dążeniu do sprawiedliwego osądu, mówili: "Przecież gdyby w ten sam sposób zgrzeszył chłopak, to (gdyby się nie przyznał) nikt by się o tym nie musiał dowiedzieć. Cóż winna biedna dziewczyna, że akurat zaszła w ciążę". Można by sądzić, konsekwentnie ciągnąc tok takiego rozumowania, że gdyby nie ta przypadkowa ciąża, nie było by w ogóle problemu. Dziewczyna po prostu miała pecha i już. Moralny rygoryzm na cenzurowanym Nie jest dziś zbyt popularne głoszenie surowych zasad w odniesieniu do dziedziny życia seksualnego. Raczej przeciwnie. W swoim dążeniu do swobody, do uwolnienia się od podporządkowania autorytetom, człowiek chce przekraczać wszelkie możliwe tabu. Wątpliwej wartości zdobycze tak zwanej rewolucji seksualnej, która dokonała się gdzieś w kręgach dzieci-kwiatów czy innych kontestujących przeciwko tradycyjnym wartościom grup, za pośrednictwem pism, kina, telewizji, literatury wlewają się szeroką rzeką w umysły ludzi. Szerzone są wzorce pełnego bałaganu życia idoli estrady i ekranu. W przekonaniu wielu zwolenników obyczajowej swobody to właśnie ograniczanie seksualności człowieka jest przyczyną wielu nieszczęść. Jakże będzie szczęśliwy, gdy się wyzwoli od tych niepotrzebnych nikomu ograniczeń. Czytałam kiedyś artykuł będący głosem w toczącej się wtedy w prasie dyskusji na temat homoseksualizmu. Autor (socjolog) stwierdzał tam, że rygorystyczne podejście do spraw seksu charakterystyczne jest dla społeczeństw rządzonych autorytarnie, społeczeństw totalitarnych, czyli takich, gdzie skrajnie ograniczona jest wolność jednostki. Jako przykład podał hitleryzm i stalinizm. Nie pamiętam całości jego wywodów, ale stwierdzenie (faktu, to prawda), że to systemy totalitarne przede wszystkim ograniczają wolność człowieka (także tę w dziedzinie seksualnej) zawierało jakby sugestię, że nakładanie zbyt wyraźnych oków płciowemu popędowi człowieka jest pewnego rodzaju totalitaryzmem, a więc (w domyśle) czymś złym. Przeciwnicy moralnego rygoryzmu w dziedzinie życia płciowego głoszą, że wiele złego wyrządziło człowiekowi chrześcijaństwo, które gloryfikuje abstynencję. Twierdzą, że chrześcijański punkt widzenia tych spraw jest nienaturalny, wręcz szkodliwy, niewłaściwy. Czy mają do tego jakieś podstawy? Gdy chodzi o chrześcijaństwo w jego wymiarze społeczno-historyczno-organizacyjno-kościelnym - niestety, istnieją do tego pewne podstawy. Kościół - historia i seks W przeszłości, szczególnie w wiekach średnich, choć też i wcześniej ujawniały się dążenia do osiągnięcia świętości poprzez negowanie seksualności człowieka. Wystarczy tu wspomnieć np. Orygenesa (III w.), który dał się wykastrować, albo albigensów (wiek XII i XIII) wierzących w panujący we wszechświecie dualizm: materia - Źródło zła i duch - Źródło dobra. Według nich ciało i pociąg płciowy to zjawisko ze sfery materialnej, a więc sfery zła. Dlatego nawoływali do absolutnego wstrzymywania się od współżycia. Tak Orygenes, jak i albigensi uznani zostali przez historyczny Kościół za heretyków, ale i wśród nigdy nie ekskomunikowanych jego członków nie mało było postaw i poczynań, które niewiele miały wspólnego z właściwym, biblijnym nauczaniem na temat małżeństwa i fizycznego współżycia poślubionych sobie ludzi. Propagowany w średniowieczu wzorzec (kompletnie przeciwny ludzkiej naturze) to świętość osiągana między innymi poprzez wstrzymywanie się od zaspokajania pragnień natury seksualnej. Jeśli już nie dało się tego uniknąć, ze względu na palącą potrzebę zapewnienia dziedzica (rody królewskie, książęce zwłaszcza, choć i zwyczajnych rodzin to przecież zawsze dotyczy) to ostatecznie było można. Rzecz jasna, nie znaczy to wcale, że wszyscy tak postępowali, takie po prostu były wtedy ideały. Pewna żyjąca w średniowieczu francuska królowa i matka króla, przez historyków określona mianem bigotki, postanowiła wybrać swemu synowi żonę dostatecznie szpetną, by chciał się do niej zbliżać wyłącznie w celu spłodzenia potomstwa. Niestety, zamiar się nie powiódł. Jak komentują historycy, wyszukanie kandydatki o pożądanych cechach królowa powierzyła duchownym, a ci, jakby "z urzędu" mało znający się na rzeczy, przywiedli do króla dziewczynę nieprzeciętnej urody. Co gorsza dla królowej-matki, wyszło to na jaw zbyt późno, by mogła małżeństwu zapobiec. Tak więc król nie był w stanie zniechęcić się do współżycia ze swą żoną, a raczej przeciwnie, delektował się obcowaniem z nią, gdy dość niedługo po ślubie wyruszył z nią na wyprawę krzyżową. Historycy trochę żartobliwie komentują, że dlatego właśnie na początku posuwał się dosyć wolno, a na wyprawę udał się między innymi dlatego, by znaleźć się w dostatecznej odległości od chcącej kontrolować jego życie matki. Szczęśliwe małżeństwo nie przeszkodziło mu zresztą wcale zyskać miana świętego. Mowa o Ludwiku IX, francuskim królu z dynastii Kapetyngów. W świetle tego co napisano powyżej, nie może chyba dziwić fakt, że zasadę celibatu, gdy chodzi o duchownych Kościoła rzymskokatolickiego, wprowadzono właśnie w okresie obowiązywania wzorca abstynencji, choć wiadomo, że były też i inne tego powody, bardziej prozaiczne. Gdy chodzi o czasy nam bliższe, wiele złego mówi się o tzw. epoce wiktoriańskiej. Dowcipnisie twierdzą, że według obowiązujących wtedy wskazań należałoby okrywać nawet nogi fortepianu (zapewne, by nie budziły grzesznych skojarzeń). Tak wielka panowała pruderia, czyli przesadna skromność wyrażająca się w unikaniu czegokolwiek, co choćby zatrącało o sprawy płci. W Ameryce bardzo krytykuje się purytanizm, który miał się jakoby przyczynić do powstania wielu szkodliwych zahamowań. Miłość fizyczna - zło konieczne? Nie ma wątpliwości, że jako ludzie skłonni jesteśmy "przedobrzać" i wypaczamy przez to Boże zamiary. Często po prostu wylewamy dziecko z kąpielą. Jak to więc z tą naszą płciowością jest? Czy nas stworzył Bóg, ale seks podrzucił nam szatan? Czyżby więc mieli rację zwolennicy dualizmu? Gdy o tym myślę nasuwa mi się takie skojarzenie: stoi matka-Ewa pod drzewem, a kusiciel pyta: "A więc zabronił wam Bóg jeść owoce z wszystkich drzew w tym raju?" Tak też mówi i teraz. Patrzcie jaki niedobry jest ten wasz Bóg, zabrania wam cieszyć się waszą odmiennością fizyczną. Zabrania tego, co może być tak przyjemne. Rzecz w tym, że jak zwykle - kłamie. Jak pisze Nicky Gumbel w swojej książce "Co nas nurtuje": "Wszystko, co Bóg stworzył, było dobre, nie wyłączając naszych organów płciowych, które zaprojektował dla naszej rozkoszy. Popęd płciowy został nam dany przez Boga, i tak jak ogień w piecu, może być wielkim błogosławieństwem, jeśli tylko korzystamy z niego w sposób właściwy (...) Bóg nie spogląda na nas z nieba ze zdziwieniem, by powiedzieć: Coś takiego, co też oni jeszcze wymyślą?" Stwarzając nas jako mężczyznę i kobietę Bóg określił zarazem ramy dla naszej płciowości. Wyznacza je związek małżeński, który zakłada wzajemne oddanie się mężczyzny i kobiety na całe życie. Dlaczego tak? Czy nie byłoby przyjemnie (i często bywało, jak to wiemy z historii, także biblijnej, i z życia) mieć w tych sprawach większą swobodę? Rzecz w tym, że akt płciowy, nie jest w swej istocie wyrazem tylko fizycznego zjednoczenia. Wielu ludzi tak właśnie chce to traktować, swobodnie i bez obciążeń. Chcieliby, by współżycie było czymś takim jak jedzenie, spanie, oddychanie, wyłącznie fizyczną czynnością przynoszącą czasowe zaspokojenie pragnień. Tak jednak nie jest. Fizyczne zespolenie dwojga w takim wymiarze, jaki przewidział Bóg, zakłada dużo, dużo więcej. Ten fizyczny i biologiczny akt to także zespolenie emocjonalne, psychiczne, duchowe i wreszcie społeczne. Tylko zawarte na całe życie małżeństwo zdolne jest być naprawdę tym "jednym ciałem", o którym mówi Biblia. Wszelki seks przed lub poza małżeństwem to wypaczenie Bożego ideału. Bóg tak zaprojektował naszą psychikę, nasze ciała i płciowość, że przez całe wspólne życie możemy się nawzajem poznawać, zmieniać, dopasowywać. Nie podważone nigdy zaufanie do współmałżonka daje nam wewnętrzną siłę, uzdalnia do życia. Ponadto małżeństwo, które jest związkiem stabilnym, niezależnym od różnych podmuchów emocjonalnych, tworzy także wspaniałą bazą przygotowania do życia ludzkich istot. Dziecko, które ma wiernych sobie, kochających się rodziców, czuje się bezpieczne i prawidłowo się rozwija. Bóg tak nas stworzył, że, zdążając w stronę fizycznego zbliżenia, musimy też uwzględniać naszą zdolność płodzenia. Nie znaczy to wcale, że celem każdego takiego kontaktu ma być prokreacja, i jak wiemy nie jest tak nawet w sensie biologicznym, jednakże jest naturalne spodziewać się, że gdy z kimś współżyjemy, powstanie nowe życie. Nakłada to na ludzi wielką odpowiedzialność, której często nie chcą brać pod uwagę. W krajach, w których rewolucja seksualna jest bardzo zaawansowana, jest również bardzo wiele nieplanowanych ciąż, tragedii przypadkowych matek i dzieci stanowiących "produkt uboczny" (przepraszam za to wyrażenie). Niewiele tu pomaga dostępność różnego rodzaju środków antykoncepcyjnych i edukacja seksualna prowadzona w szkołach, zwłaszcza gdy chodzi o najmłodszą młodzież. Swoboda obyczajowa i tak prowadzi do wielu negatywnych skutków tak dla samych w to zaangażowanych, jak i istot zupełnie niewinnych. Próby oderwania sfery seksualnej od całości ludzkiego życia i jego aspektów społecznych nie przynoszą nic dobrego. Po co nam papierek? Jak pisze Nicky Gumbel omawiając sprawę seksu przedmałżeńskiego i pozamałżeńskiego, niewielu będzie broniło absolutnej swobody jako zasady mającej regulować życie ludzi (choć wielu w praktyce temu hołduje), ale gdy chodzi o sprawę nie usankcjonowanych mniej lub bardziej trwałych związków mężczyzn i kobiet zwolenników jest coraz więcej "Po co nam papierek?" - pyta wielu ludzi na Zachodzie i coraz więcej u nas, w Polsce. "Papierek nie gwarantuje dozgonnej miłości - twierdzą. Lepiej nam tak, jesteśmy razem nie dlatego, że musimy". Słyszymy o kolejnych "narzeczonych" słynnych modelek, aktorów i aktorek oraz innych gwiazd artystycznego zwłaszcza świata. Boży wzorzec współżycia dwojga zakłada jednak nierozerwalne, zawarte publicznie małżeństwo. Nie jest to sprawa tylko dwojga zainteresowanych, ale też ich rodzin, społeczeństwa. Dzieci mające cztery babcie i czterech dziadków i powikłane układy rodzinne, jakie się wiążą z powtórnymi małżeństwami rodziców, to jednak trochę inne zjawisko, niż normalne "dwudziadkowe" i "dwubabciowe" wnuki. "Ślub to nie tylko kartka papieru - pisze Gumbel - a wesele to nie jedynie okazja do błyśnięcia kreacją i spotkania się z rodziną i przyjaciółmi. To publiczny i odpowiedzialny wyraz zobowiązania się na całe życie. Metryka ślubu jest dokumentem publicznym. W tym kontekście seksualne zbliżenie przypieczętowuje nierozerwalną jedność dwojga ludzi. Bez takiego wzajemnego oddania seks jest ubogi, staje się zaledwie 'jednoczącym aktem pozbawionym zamiaru zjednoczenia życia´. Zaręczyny nie stanowią podstawy do podejmowania współżycia, jest to zobowiązanie wzajemne, które w każdej chwili może zostać rozwiązane. Na tym też polega ich sens. Z publicznym zaś aktem zaślubin wiąże się zobowiązanie na zawsze". Brak przestrzegania Bożych, wyrażonych w Biblii zasad dotyczących współżycia płciowego powoduje wiele krzywd i nieszczęść w życiu ludzi. Gumbel podaje w swej w swej książce cztery powody, dla których nie powinniśmy iść za modą "małżeństw na próbę". Ryzyko skrzywdzenia samego siebie Rozpadnięcie się związku, w którym istniało współżycie fizyczne pociąga za sobą wielkie zranienia. Zazwyczaj cierpią obie strony. Dotyczy to zarówno rozwodów małżeństw, jak i rozpadających się związków osób żyjących bez ślubu. Badania wykazały, że o wiele częściej i szybciej rozwodzą się ludzie, którzy żyli ze sobą przed ślubem, niż ci którzy z tym zwlekali do czasu zawarcia związku małżeńskiego. Wygląda na to, że seks przedmałżeński zwiększa prawdopodobieństwo podejmowania stosunków pozamałżeńskich, a najczęstszą przyczyną rozwodów jest właśnie niewierność. Niektórzy z żyjących bez ślubu odczuwają pewien dyskomfort, zdają sobie sprawę, że coś w życiu utracili. Ktoś z takich osób porównał to z przedwczesnym rozpakowaniem prezentów gwiazdkowych. A ponadto, mimo dążeń do równouprawnienia płci w możliwie wielu dziedzinach, nadal, ogólnie rzecz biorąc, łaskawszym okiem patrzy się na mężczyzn, niż na kobiety posiadające wielu partnerów. Bóg nie sprzeciwia się temu, byśmy doświadczali w życiu przyjemności. On nie chce tylko naszej krzywdy, a każde rozstanie ludzi, którzy ze sobą współżyli to jak rozdarcie mocno sklejonych kartek papieru - na każdym zostawia coś z drugiego, co obciąża w dalszym życiu. Ryzyko skrzywdzenia drugiej osoby Wszelkie wcześniejsze seksualne związki mają zły wpływ na małżeństwo. Mogą być przyczyną zazdrości wynikającej z przeświadczenia, iż nie jest się dla partnera kimś tak naprawdę wyjątkowym. Niechciana ciąża powoduje konieczność podjęcia ważnych decyzji. Wymuszony ślub lub decyzja o samotnym wychowywaniu dziecka, jego cierpienia spowodowane brakiem obojga rodziców to tylko niektóre bardzo realne czyjeś krzywdy. Ryzyko skrzywdzenia społeczeństwa Pozamałżeński seks uznaje się za główny czynnik powodujący rozpad rodziny. Rosnąca liczba rozwodów to przyczyna coraz większej liczby osób rosnących w moralnej pustce, bez dającego pełne poczucie bezpieczeństwa zaplecza rodziny, bez schronienia, które daje rozwijającej się osobowości miłość matki i ojca. Jest to przyczyną coraz większej liczby osobników aspołecznych, brutalnych. Koszt społeczny odchodzenia od Bożych zasad jest niewyobrażalnie wysoki, choć niemożliwe jest jego całkowite wyliczenie. Tylko powrót do norm biblijnych może zahamować potworną degenerację społeczeństw. Krzywdzenie Boga Niepoprawne, konsekwentne łamanie Bożego, jasno wyrażonego prawa odnośnie do spraw seksu odsuwa nas od Stwórcy i jego danego nam w Chrystusie przebaczenia. Nie da się pogodzić nieposłuszeństwa w tej dziedzinie z oddaniem Bogu. Wielu nam współczesnych chciałoby zmienić odwieczne zasady, bo są trudne. Chcieliby dać "Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek". Ale jak widzimy, zasady ustanowione przez samego Boga mają chronić życie zarówno jednostek, jak i całych społeczeństw. Nie da się bezkarnie ich łamać i pozostawać w zgodzie z Tym, który chce dla nas tego, co najlepsze, ojcem ładu i harmonii. Cóż więc? Myślę, że wszyscy mamy świadomość, iż moralne standardy przedstawione nam przez Boga są bardzo wysokie. Apostołowie, którzy usłyszeli wypowiedź Jezusa na temat rozwodów orzekli, iż lepiej się w takim razie nie żenić. Takąż konkluzję wyciągają też współcześni nam zwolennicy życia na tzw. "kocią łapę". Jednak nawet to, co trudne jest możliwe. Bóg posłał Jezusa, w którym oferuje nam przebaczenie, jeśli się szczerze opamiętamy. Przyłapaną na cudzołóstwie kobietę Jezus odesłał ze wskazaniem, by już więcej nie grzeszyła. Gdy mówił wtedy: Kto z was jest bez grzechu niech pierwszy rzuci w nią kamieniem, to nie miał na myśli jakichkolwiek grzechów, lecz te natury seksualnej - twierdzi Gumbel. Nikt z jej sędziów nie mógł tego uczynić, bo wszyscy w mniejszym lub większym stopniu zawodzimy, gdy chodzi o te sprawy. Nie znaczy to jednak, że w związku z tym możemy obniżać, zmieniać Boże standardy. Ż możemy uznawać za właściwe to, co takim nie jest, nie zważać na własne i czyjeś przewinienia, nie starać się wystrzegać się tego, co niewłaściwe. Jezus każe nam strzec naszych myśli, oczu i serca. Jeśli chodzi o myśli, mogą się pojawić u każdego, rzecz w tym, by ich nie pielęgnować. Bóg dał nam Ducha świętego, który nas umacnia, pomaga nakierować nasze myśli na to co dobre, czyste i piękne. Dobre standardy są tu nieodzowne. Nie jest łatwo żyć właściwie w czasach, w których seks stał się dla wielu bożkiem, a jego czciciele atakują niemal na każdym kroku. Tym większej potrzeba mądrości i siły, by nie dać się zwieść. Nie możemy pozwolić sobie na przyjęcie standardów, które pod pozorem wolności i nieskrępowanego szczęścia sieją krzywdę w wymiarze indywidualnym i społecznym. Kiedy za dużo jemy, leniuchujemy i popełniamy podobne grzechy krzywdzimy siebie, a często też innych. Jednak przewinienia w zakresie życia seksualnego mają skutki o wiele bardziej rujnujące i dalekosiężne. Uderzają w podstawy życia człowieka, społeczeństwa, niosą chaos, dysharmonię i nieszczęście. Ludzie zawsze przekraczali siódme (według Biblii) przykazanie, jednak obecnie walka toczy się w dziedzinie norm ludzkiego życia. Uznanie za normalne i właściwe czegoś, co powoduje ruinę to otwarcie tamy dla nieszczęścia i katastrofy. Nie dajmy się zwieść podstępnym pytaniom, których autorem jest Zły. Obyśmy wszyscy, młodsi i starsi, zawsze poddawali swe myśli kontroli Bożego Słowa i żyli według jego wskazań. Jakże ważny jest w kontekście tego wszystkiego, co zostało napisane, odpowiedzialny, natchniony wybór swego przyszłego partnera w życiu - męża czy żony. Pamiętam, uczono mnie, że po nawróceniu, jest to najważniejsza życiowa decyzja. To co widziałam w życiu własnym oraz wielu ludzi bliższych mi i dalszych absolutnie tę prawdę potwierdza. Pamiętajmy też, że Jezus wiele nam przebacza, ogrom jego miłości jest niewyczerpany, ale mówi "Idź i więcej nie grzesz!" Artykuł pochodzi z czasopisma "Chrześcijanin", nr 09-10/1998.
|