Osiem najnowszych wpisów na blogu "Dzisiaj w świetle Biblii" poświęciłem wielkiej potrzebie sprawdzenia samego siebie w myśl apostolskiego wezwania: Poddawajcie samych siebie próbie: Czy trwacie w wierze? Doświadczajcie siebie: Czy dostrzegacie u siebie to, że Jezus Chrystus jest w was? [2Ko 13,5]. Poruszyłem w tych rozważaniach zagadnienia, które jako pierwsze przyszły mi na myśl, gdy rozpocząłem upewnianie się na drodze wiary. Oczywiste, że jeszcze i w innych kwestiach należałoby postawić sobie niewygodne pytania. Mogę i będę to miał na uwagę, skoro jednak tym razem chciałem, żeby przynajmniej niektórzy moi Czytelnicy zechcieli przejść ze mną ten proces, ograniczyłem go do siedmiu punktów. Jak się po tych badaniach czuję?
Przyglądając się w lustrze Słowa Bożego odkryłem w sobie sporo braków. Nawet w tak podstawowych sprawach, jak regularna lektura Biblii i modlitwa, nie mam się czym chwalić. Zwłaszcza w ostatnich latach zasmucałem Boga zbytnią gonitwą i naturalnym dla mnie, 'zadaniowym' podejściem do życia. Moje modlitwy zbyt często miały charakter odprawy technicznej, zamiast spokojnej rozmowy z umiłowanym Zbawicielem i Panem. Mam sobie wiele do zarzucenia w sferze panowania nad emocjami, za co - poza Ojcem - przepraszam też moich najbliższych oraz drogich braci, pracujących przy budowie sali nabożeństw. Wciąż nie mam też dostatecznego wstrętu do grzechu, bo Słowo Boże zapowiada, że kto zatyka ucho, aby nie słyszeć o krwi przelewie, kto zamyka oczy, aby nie patrzeć na zło, ten będzie mieszkał na wysokościach [Iz 33,15-16], a mnie jeszcze zdarza się z przyjemnością oglądać film akcji, w którym dzieje się wiele złego. Nie zawsze też wygrywam z niepotrzebnym sięganiem po następny kotlet lub kawałek ciasta. Mógłbym wymieniać jeszcze inne ułomności, ale póki co, wystarczy.
Dokonując podsumowania mojego upewniania się na drodze wiary, nie czuję się jednak przybity wnioskami wyciągniętymi z tej autoanalizy. Żaden czar nie prysł, bo go wcześniej wcale nie było. Otrzymałem za to silny bodziec do uświęcania mojego życia, bo chociaż od lat mam z tyłu głowy wezwanie apostolskie, by dążyć do uświęcenia, bez którego nikt nie ujrzy Pana [Hbr 12,14], to charakteru Jezusa we mnie wciąż zbyt mało. Dlatego biorę się w garść i za świętym Pawłem powtarzam: Nie jakobym już to osiągnął albo już był doskonały, ale dążę do tego, aby pochwycić, ponieważ zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa. Bracia, ja o sobie samym nie myślę, że pochwyciłem, ale jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie [Flp 3,12-14]. Jestem przy tym absolutnie pewny, że Pan Jezus nie jest mną rozczarowany. Przecież w chwili, gdy ze mną zaczynał, dobrze wiedział, jak trudnym jestem materiałem do obróbki. I mimo to mnie powołał?! Alleluja!
Pan Jezus przez wiarę mieszka w moim sercu. Biorę się więc za siebie i pewny Jego miłości - upewniony, co do aktualnego stanu mojej wiary - dalej podążam drogą naśladowania Pana. A ty?
|