Wybieraj, co chcesz |
Autor: Świątkowski Waldemar | |||
środa, 26 lutego 2014 00:00 | |||
A jeśliby się wam wydawało, że źle jest służyć Panu, to wybierzcie sobie dzisiaj, komu będziecie służyć... (Joz. 24, 15a).
Współczesne chrześcijaństwo jest w dużej mierze komercyjne. Jest tak bardzo zaangażowane w pozyskiwanie ludzi dla Chrystusa, że w pogoni za coraz to nowymi formami dotarcia do słuchacza zatraciło swój szczególny, wyjątkowy charakter. Większości przywódców rozmaitych Kościołów przyświeca tylko jeden cel – pozyskanie nowych członków. O Kościołach, w których następuje liczebny wzrost, mówi się, że się rozwijają, że ich metody są godne naśladowania, a liderzy tych społeczności są postrzegani jako osoby charyzmatyczne i duchowe. Pozyskanie ludzi dla Chrystusa jakimkolwiek sposobem wydaje się tak oczywiste i bezdyskusyjne, że nie wahamy się iść na wszelkie ustępstwa, byle tylko „nie zrazić” człowieka do Ewangelii. Komercyjne chrześcijaństwo… Według słownika komercja to działalność nastawiona jedynie na osiągnięcie zysku. W odniesieniu do Kościoła czy Zboru zysk to większa liczba ludzi. Myślę, że takim przywódcom nawet na myśl nie przyszłyby cytowane w tytule słowa, nie mówiąc już o tym, żeby je głosić z kazalnicy. Jozue nie bał się mówić w ten sposób do wielkiej rzeszy ludzi. Czy dlatego, że był nieczuły i nie rozumiał „problemu zbawienia”? A może był hardy i nieokrzesany? W takim razie musielibyśmy to samo powiedzieć o Jezusie Chrystusie, który wysyłając uczniów „na ewangelizację”, powiedział: A jeśliby w jakiejś miejscowości nie chciano was przyjąć ani słuchać, wyjdźcie stamtąd i otrząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim (Mar. 6, 11). Czy nie wydaje nam się to dziwne? Coś tu nie pasuje. Jakże to – tak szybko zawrócić, tak szybko zrezygnować? My raczej stoimy u bram miasta i zamiast strząsnąć proch – negocjujemy warunki. Wynik takich „negocjacji” z reguły jest zawsze taki sam: obniżenie pułapu Bożych wymagań, zgoda na warunki podyktowane przez „grzesznika”, zarzucenie niektórych „mniej istotnych” przykazań Bożych. Rezygnujemy z głoszenia i prowadzenia ludzi do pokuty na rzecz „przyjęcia Jezusa do serca”. Cieszymy się, że w głównych dogmatach udało się nam porozumieć. I tak chrześcijaństwo zatraca swój niepowtarzalny charakter i swoją wyjątkową wartość. Skoro bowiem można trochę nim „pohandlować”, to nie jest już tą wyjątkową perłą, za którą trzeba oddać… wszystko. Przytoczone powyżej przykłady z Księgi Jozuego oraz z Ewangelii Marka mówią, że od początku było inaczej. Nigdy w historii ludzkości największym skarbem nie był człowiek. Największym skarbem był zawsze Bóg i społeczność z Bogiem, a w naszych czasach – Królestwo Boże. Pan Jezus nie przyszedł na ziemię, by podnieść rangę człowieka. Bożym zamiarem od początku było, by człowiek był doskonały i przez wieczność przebywał w raju, jako korona Bożego stworzenia. Pan Jezus nie przyszedł podnosić rangi człowieka, lecz przyniósł Królestwo Boże, pokazał jego piękno i umożliwił każdemu grzesznikowi wstęp do tego Królestwa. Ewangelia – to nie humanizm. (Humanizm – prąd filozoficzny, etyczny i kulturowy, uznający człowieka za najwyższą wartość i podkreślający jego godność oraz prawo do ustanawiania prawa moralnego). Królestwo Boże, to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym (Rzym. 14, 17). To stąd bierze się jasne i zdecydowane postawienie sprawy przez Jozuego, a potem przez Jezusa Chrystusa. To dlatego ich mowa jest dla wielu współczesnych chrześcijan szokująca. Chwała Bogu, że Ewangelia przynosi wolność! Nie tylko wolność od potępienia i od grzechu. Również wolność wyboru! Jozue mówi: „Jeśli ciężko jest ci służyć Bogu, jeśli odbierasz to jako ograniczenie twojej osobowości, jeśli wydaje ci się, że Bóg chce ciebie skrzywdzić i pozbawić przyjemności – wybierz sobie innego boga! Wybieraj tego, który ci się spodoba! Wybierz tego, który pozwoli ci się »realizować«, który da ci wolność we wszystkim. Wybierz tego, który niczego ci nie odbierze, lecz odwrotnie, pozwoli spełniać wszystkie twoje zachcianki i żądze – nawet te najbardziej obrzydliwe”. Ten werset z Księgi Jozuego powinno się umieścić w wielu kościołach, tam, gdzie panuje cielesność i letniość. Tam, gdzie krzywdą dla „wiernych” są żądania „niezrozumiałych” Bożych przykazań. Tam, gdzie ludzie są wygodnie rozparci w swoich kościelnych fotelach i na każde „dokuczliwe” przykazanie Boże mają przeróżne deklaracje, oświadczenia, teologiczne wywody i „przedyskutowane problemy”. Myślą, że gdy wyciągną w stronę Boga taki „papier”, to Bóg zawróci i da im spokój. Są zadowoleni z osiągniętego celu – mogą zachować „swoje życie”, mogą dalej miłować świat i robić „krótkie wypady na szeroką drogę”. I takim sposobem mamy coraz więcej świata w Kościele, coraz więcej ludzi związanych strasznymi grzechami, jak pornografia czy mamona, coraz więcej wszeteczników i cudzołożników. Bo nikt nie odważy się powiedzieć jak Jozue: A jeśliby się wam wydawało, że źle jest służyć Panu, to wybierzcie sobie dzisiaj, komu będziecie służyć . Tak, wybierz, kogo chcesz, opuść Dom Boży i idź służyć obranemu bożkowi, bo dwom panom nie da się służyć. „Biada tym, którzy ukrywają nieprawość” – mówi Bóg: Nienawidzisz wszystkich czyniących nieprawość. Zgubisz kłamców, (…) obłudnikami brzydzi się Pan (Ps. 5, 6b–7). To wielkie przestępstwo, jeśli przywódcy nie piętnują grzechu, nawet wtedy, gdy już wszyscy o nim wiedzą. Odpowiedzą za to przed Bogiem. Jeśli nie zrobią tego, co wynika z ich powinności, Bóg to wyprostuje, ale z niepowetowaną stratą zarówno dla pasterzy, jak i podległych im owiec. W Ewangelii Mateusza czytamy, jak to będzie: Syn Człowieczy pośle swoich aniołów i zbiorą z Królestwa jego wszystkie zgorszenia, i tych, którzy popełniają nieprawość, i wrzucą ich do pieca ognistego (Mat. 13, 41–42a). Bóg ostrzega, że w takim przypadku zażąda krwi bezbożnego od pasterza (por. Ez. 33, 8). Są również, dzięki Bogu, w tym samym wierszu piękne słowa, niosące radość i nadzieję: lecz ja i dom mój służyć będziemy Panu (Joz. 24, 15b). Chwała Bogu, że zawsze znajdzie się ktoś taki jak Jozue! Ktoś, kto nie patrzy na odstępstwo innych, lecz patrzy na Pana i jest Jemu wierny. To przeciwwaga dla zepsutego i letniego chrześcijaństwa! Choćby wszyscy wokół pogardzili Bogiem, choćby zarzucili przykazania Boże – ja i mój dom będziemy wierni Słowu, będziemy czcić tylko Jedynego Boga. Jest to wspaniałe świadectwo tego, że życie dla Boga nie jest ciężarem, że przykazania Boże nie są ciężkie, że warto oddać wszystko, byle tylko Chrystusa zyskać (por. Fil. 3, 7–8). O, jakże potrzeba dzisiaj takich, którzy mogą wydać podobne oświadczenie! Jakże brakuje takich, którzy deklarują Bogu wszystko! Jozue mówi: „nie tylko ja, ale także i mój dom”! Zero kompromisu, żadnego powrotu do świata, żadnych układów z ciemnością, koniec życia dla samego siebie. Ja i dom mój... Pierwsze pytanie brzmi: Czy ty służysz Bogu? Czy jesteś oddany Jemu całym sercem i całą duszą? Jeśli chodzi o Boże sprawy – czy nie znasz kompromisu, nie chwiejesz się, nie dzielisz serca z nikim? Bóg jest wszystkim we wszystkim. Czy tak jest w twoim osobistym życiu? Druga sprawa: Co z twoim domem? Czy życie twoje i twojej żony jest wzorem dla waszych dzieci? Czy wasze relacje są oparte na Bożych przykazaniach? Czy dzieci widzą w was bezgraniczne poddanie Bogu? Jeśli jest jeszcze w twoim duchowym życiu wiele wyłomów, przez które świat wlewa swoją nieczystość do serca i zatruwa ducha – trudno spodziewać się, że dzieci odwrócą się od świata i pójdą za Jezusem. Jeśli dojrzały (a może tylko – wieloletni?) chrześcijanin nie może otrząsnąć się z macek grzechu i pozwala sobie na oglądanie nieczystości albo na konkurowanie ze światem pod względem wyglądu, stylu życia, bogactwa i komfortu – to jak można się spodziewać, że dzieci uznają, że dla Jezusa warto wyrzec się wszystkiego? Ja i dom mój... – to nie buńczuczne „gardłowanie” i „politycznie poprawne” wyznanie wobec lękliwych i niezdecydowanych chrześcijan. To mocne i odważne wyznanie, które poprzedziły lata ciężkiej pracy na (własnym!) duchowym polu, dziesiątki ciężkich wyrzeczeń, wiele dni w poście i modlitwie. To czas uniżenia i pokory, czas wytężonej nauki w Bożej szkole. Módlmy się, by Bóg dał dzisiejszemu Kościołowi takich mężów Bożych i takie domy. Ale czy tylko mamy modlić się o innych? Chwała Bogu, nie! Słowo Boże zachęca nas do czegoś większego: Przeto i my, mając około siebie tak wielki obłok świadków (…) biegnijmy wytrwale w wyścigu, który jest przed nami (Hebr. 12, 1). Nie tylko ktoś inny – ale i ty sam jesteś do tego zachęcany! Często jesteśmy dzisiaj zachęcani do podejmowania nowych i ciągle nowych działań ewangelizacyjnych. Tak bardzo zależy nam na tym, by żyjący obok nas ludzie poznali Boga, że decydujemy się wprowadzać w ewangelizowaniu elementy na wskroś świeckie, nierzadko wprost żenujące. Zdaje się, że w tej dziedzinie przyjęliśmy zasadę, iż cel uświęca środki. Tłumaczymy nasze kompromisowe działania, mówiąc, że przecież człowiek dramatycznie potrzebuje zbawienia. Tak, potrzebuje! Z drugiej jednak strony widzimy, jak mocno świat i grzech pociąga ludzi – dorosłych, młodzież i dzieci. Jakże wielu z nich porzuca społeczność z Bogiem na rzecz rozpusty, życia w pożądliwościach i odstępstwie. Tym, którzy gardzą łaską Bożą i świadomie brną w świat i grzech, należy za Jozuem powtórzyć: wybierzcie sobie dzisiaj, komu będziecie służyć. Dla tych zaś, którzy szukają zbawienia, lepszym i bardziej przekonującym świadectwem będzie nasze bogobojne i wierne życie przed Bogiem niż najlepsze programy ewangelizacyjne. One są dobre, ale jeśli za tym nie idzie nasze bogobojne życie – są tylko pustym działaniem. Stąd większą potrzebą niż programy i akcje są chrześcijanie podobni do Jozuego, którzy powiedzą: leczja i dom mój służyć będziemy Panu . Choćby większość odrzuciła Boga, choćby cała reszta poszła na dziedzińce pogan – ja i mój dom będziemy służyć Bogu! Służmy zatem wiernie Bogu – byśmy sami byli zbawieni, jak również mogli dać szansę tym, którzy nas widzą i słuchają (por. I Tym. 4, 16).
|