Kanał kazań i reportaży – Różnorodny wykład Słowa Bożego oraz zbiór reportaży i audycji pozyskanych od Fundacji Głos Ewangelii. W tle starannie wyselekcjonowane hymny i piosenki anglojęzyczne.
Kazania – Różnorodny wykład Słowa Bożego zwiastowanego przez znanych kaznodziejów i ewangelistów. Kanał adresowany do tych, którzy chcą się zatrzymać i pomyśleć, po co żyją.
Zapytałem wczoraj moją wnuczkę, co to znaczy, być wolnym człowiekiem. Po chwili namysłu powiedziała, że to znaczy, móc robić to, na co ma się ochotę. Jest to jak najbardziej prawidłowa odpowiedź kilkuletniego dziecka. Lecz niestety, takie samo pojęcie wolności ma zdecydowana większość ludzi dorosłych. Powszechnie uważa się bowiem, że prawdziwa wolność polega na braku jakichkolwiek ograniczeń w realizowaniu swoich zamiarów.
Wystarczy jednak spojrzeć na rzeczywisty świat ludzkich postępowań. Codzienne wiadomości przynoszą nam nowe informacje o krzywdach wyrządzonych ludziom, przez innych ludzkich osobników. Najczęściej, ludzka krzywda jest rezultatem realizowania wolnej woli, jaką sobie przypisują inni ludzie.
Przypominam sobie słowa piosenki Boba Dylana pt. „But you're gonna have to serve somebody”. Słowa te, w wykonaniu istniejącego kiedyś zespołu „GMB”, brzmią:
W latach sześćdziesiątych w pewnym szpitalu w Stanach Zjednoczonych miała miejsce ciekawa rozmowa pomiędzy dwojgiem młodych ludzi. Dziewczyna miała zaledwie siedemnaście lat i została sparaliżowana po niefortunnym skoku do wody. Chłopak był uczniem szkoły średniej.
Joni Eareckson zastanawiała się, gdzie był Bóg, kiedy skakała do wody. Wydawało jej się, że musiał być zajęty czymś innym, skoro nie uchronił jej przed tą tragedią. Wyobrażała sobie, że teraz, podobnie jak ona, jest przerażony tym, co się stało i zastanawia się, jak ułożyć dalej jej życie, by obrócić to dla niej w dobro a sobie – ku chwale. Steve chciał roztoczyć przed Joni zupełnie inną perspektywę. Zadał ciekawe pytanie: „Joni, czy Bożą wolą było, by Chrystus cierpiał?”. „Oczywiście, że to było Bożą wolą” – odpowiedziała bez namysłu Joni. „Ale przyjrzyjmy się śmierci Jezusa. Kto go wydał? Kto znęcał się nad nim? Torturował? Wyśmiewał się z niego i kpił? Kto go zabił?”
Miłościw będę nieprawościom ich, a grzechów ich nie wspomnę więcej. (Jer. 31, 34)
Wraz z przyjęciem Boga do serca, dostępujemy przebaczenia grzechów. Znamy Go, jako Boga łaski, gładzącego nieprawości nasze. Cudowne to odkrycie!
Bóg objawia się nam, dając tę obietnicę; Pan obiecuje nie pamiętać więcej grzechów naszych! Czyż Bóg może o nich zapomnieć? Powiada jednak, że tego chce, a mówi prawdę. Chce patrzeć na nas tak, jakbyśmy nigdy nie zgrzeszyli. Wielka Ofiara odkupienia zgładziła grzechy nasze tak, jakby nie istniały nigdy. Wierzący jest tak przyjęty w Jezusie Chrystusie, jak Adam w niewinności swojej; więcej nawet, gdyż jego sprawiedliwość jest Boża, Adamowa zaś tylko ludzka.
Wielki Bóg nie chce pamiętać naszych grzechów, oznacza to, że nie chce nas karać, lub przez to kochać nas mniej. Grzech nasz odkupiony, bo Pan zupełnie gładzi nieprawości nasze.
Jeśli pokutujemy z grzechów i słabości, a jest to obowiązkiem naszym przez całe życie – to chcemy się także radować, że nie będą nam one nigdy wspomniane. To ułatwia nam znienawidzenie grzechu. Miłosierdzie przebaczenia Bożego wzbudza w nas pragnienie, aby nigdy już nie zasmucać Go nieposłuszeństwem.
Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi. (Rzym. 8,14)
Chętnie powracamy do wspomnień związanych z Pięćdziesiątnicą.(1) W pobożności zielonoświątkowej oprócz tak charakterystycznych przeżyć jak: glosolalia, wizja, proroctwa, słowo wiedzy i mądrości, uzdrowienia, a więc cała gama darów Ducha Świętego, pojawia się zwrot „prowadzenie Ducha Świętego”.Nie powinien on być tylko pustym pobożnościowym sloganem, ale winien coś znaczyć. Myślę, że czasem niewłaściwie rozkładamy akcent tego przeżycia. Skoncentrowani jesteśmy na przeżyciu, doznaniu, językach, darach, podczas gdy głównym akcentem tego duchowego doświadczenia jest Bóg obecny w nas, z nami, dający nam życie, rozpalający nasze serca dla Niego.
Przez ponad dwieście lat nie odezwał się proroczy głos w Izraelu. Kapłaństwo było skorumpowane, a ludzie nie odnosili się z czcią do rzeczy Bożych. W tak mrocznym czasie Bóg wzbudza młodego męża o imieniu Samuel, jako wiernego kapłana i nieustraszonego proroka. Był on Lewitą synem pobożnych rodziców i dzieckiem modlitwy. Mówi się o nim jako o inicjatorze stanu prorockiego w Izraelu.
Chociaż już Mojżesz wykonywał funkcję proroka, to dopiero w czasach Samuela prorocy stali się instytucją ciągłą i zorganizowaną. Nowy Testament mówi o nim jako o pierwszym z długiej linii proroków, którzy przepowiedzieli dni ewangelii (Dz 3,24): „I wszyscy prorocy, począwszy od Samuela, którzy kolejno mówili, zapowiadali te dni”.
Bóg znalazł w Samuelu posłuszne serce. Przepowiedział też Bóg, jeśli chodzi o niego, jak również o Chrystusa: „Postępować będzie według mego serca i według mojej duszy” (1 Sm 2,35). Posłuszeństwo Samuela widoczne było już we wczesnym dzieciństwie. Któregoś wczesnego poranka przybiegł ze swojego łóżka do Heliego, bo myślał, że ten go wzywa (1 Sm 3,5). Jego służba zaczęła się od poddania się Bogu: „Mów, bo sługa twój słucha” (w. 10). Widzimy tutaj gotowość do posłuszeństwa.
Dyrektor jednej ze szkół amerykańskich, zaniepokojony spadkiem poziomu nauki, postanowił zdopingować uczniów do zdobywania lepszych ocen. Ogłosił, że każdy, kto otrzyma najwyższą ocenę „A”, będzie mógł zjeść pizzę po lekcjach, na specjalnie zorganizowanej „pizza party”.
Ponieważ niewielu uczniów przejęło się tą zachętą, nadal większość zdobywanych ocen była poniżej wymaganej „A”. Dzieci, wracając do domów, okazywały niezadowolenie z barku możliwości skorzystania z darmowej pizzy. W tej sytuacji, rodzice niezadowolonych uczniów, na najbliższym spotkaniu z dyrekcją szkoły, postawili wniosek o obniżenie poziomu oceny uprawniającej do udziału w „pizza party”. Dyrektor uległ presji rodziców, dzięki czemu więcej uczniów mogło otrzymać darmową pizze, lecz niestety, poziom nauki miał nadal wiele do życzenia.
Niestety, podobne sytuacje zdarzają się w wielu społecznościach chrześcijańskich. Nie chodzi mi wcale o dosłowne imprezy w zborach po nabożeństwie z udziałem pizzy, lecz o zaniżanie poziomu pobożności, aby więcej ludzi mogło uważać siebie za wierzących.